"My mamy urlop na żądanie. Nastolatki - wagary"

Joanna Biszewska
- Starsi uczniowie powinni mieć przestrzeń na to, żeby sporadycznie skorzystać z okazji i urwać się z kolegami ze szkoły. Pójść na wagary po to, aby pozbyć się poczucia, że ich czas jest mocno ustrukturyzowany i kontrolowany przez dorosłych - o wagarach w czasach dzienników online mówi pedagożka Iga Kazimierczyk.

Joanna Biszewska: Nieźle trzeba się nakombinować, żeby wyrwać się na wagary. Rodzice nad wszystkim mają kontrolę. Każdy ruch dziecka widzą w dzienniku elektronicznym.

Iga Kazimierczyk: nauczycielka, prezeska fundacji Przestrzeń dla Edukacji: - To prawda. Ciężko jest skorzystać z wentyla bezpieczeństwa, jakim były wagary w czasach sprzed Librusa. My w dorosłym życiu mamy taki wentyl, urlop na żądanie. Dla starszych dzieci nie przewidzieliśmy możliwości, aby w kontrolowany sposób wyłączyły się na chwilę z obowiązków szkolnych. A powinny od czasu do czasu pauzować.

Myślę, że mają taką możliwość. Wystarczy się dogadać z rodzicami. Z reguły zgadzają się na dzień przerwy od szkoły.

No tak, ale to już nie są wagary. Wagary to takie zachowanie, które dzieje się bez porozumienia z dorosłymi.

Wagary są nie tylko od szkoły, ale i od wszystkich dorosłych?

Są specyficznym przejawem kultury szkolonej. Ważnym i istotnym. To jedna z pierwszych lekcji brania odpowiedzialności za siebie i podejmowania ryzykownych decyzji. To moment, kiedy musimy zmierzyć się z tym, że pewne rzeczy możemy odpuszczać, porzucać czy ignorować, ale to jest związane z konsekwencjami, które musimy ponieść samodzielnie.

Rozmawiałam z uczennicą drugiej klasy liceum z Warszawy. Powiedziała mi, że nigdy nie była cały dzień na wagarach, bo rodzice wszystko widzieliby w dzienniku online. Zdarzyło jej się kilka razy zerwać z koleżankami z dwóch ostatnich lekcji i poszwendać się po parku. To wszystko.

Codzienność uczniowska jest dzisiaj w 100 proc. kontrolowana przez dorosłych. W całym systemie szkolnym nie ma przestrzeni do decyzyjności dzieci, ich swobodnych, naturalnych, czasem nieprzemyślanych reakcji.

A przecież życie składa się z tego, że pewne działania podejmujemy impulsywnie. Wagary były wyłomem w systemie, nadal są, ale coraz trudniej się na nie wybrać. Tak idealnie kontrolujemy życie i czas nastolatków, że prawie nie dajemy im przestrzeni do tego, żeby poeksperymentowali na własnych błędach i nauczyli się odpowiedzialności.

'Starsi uczniowie, ci ze szkół średnich powinni mieć przestrzeń na to, żeby sporadycznie skorzystać z okazji i urwać się z kolegami ze szkoły. Chociażby po to, aby posiedzieć na ławce i pogadać. Pójść na wagary po to, aby pozbyć się poczucia, że ich czas jest mocno ustrukturyzowany i kontrolowany przez dorosłych''Starsi uczniowie, ci ze szkół średnich powinni mieć przestrzeń na to, żeby sporadycznie skorzystać z okazji i urwać się z kolegami ze szkoły. Chociażby po to, aby posiedzieć na ławce i pogadać. Pójść na wagary po to, aby pozbyć się poczucia, że ich czas jest mocno ustrukturyzowany i kontrolowany przez dorosłych' Fot. Jacek Łagowski / Agencja Wyborcza.pl

Zdarza mi się bywać w centrach handlowych w godzinach przedpołudniowych. Widuję nastolatki siedzące w kawiarniach. W parkach też zauważam grupki nastolatków w godzinach szkolnych. Siedzą na ławce, gadają, palą elektroniczne papierosy. Podejrzewam, że są rodzice, którzy nie sprawdzają maniakalnie Librusa?

Zawsze mieliśmy uczniów i uczennice z różnych rodzin, z odmiennymi sposobami kontroli. Dzisiaj mitologizuje się klucze na szyi, gloryfikując nadzwyczajną samodzielność dzieci dorastających w latach osiemdziesiątych. Ale przecież nie każde dziecko biegało z kluczem i było pozostawione samo sobie. Niektóre dzieci także wtedy funkcjonowały pod dyktando i wolę rodziców.

Byli i są rodzice preferujący kontrolowanie aktywności dziecka. Wraz z dziennikiem online dostali kolejne narzędzie kontroli. Po drugiej stronie są rodzice, którzy nie interesują się tym, co dziecko robi w szkole i nawet nie korzystają z dziennika online.

A coś pośrodku?

Starsi uczniowie, ci ze szkół średnich, powinni mieć przestrzeń na to, żeby sporadycznie skorzystać z okazji i urwać się z kolegami ze szkoły. Chociażby po to, aby posiedzieć na ławce i pogadać. Pójść na wagary po to, aby pozbyć się poczucia, że ich czas jest mocno ustrukturyzowany i kontrolowany przez dorosłych.

Jak świat światem, młodzi naruszali pewne granice społeczne, ponieważ tak uczymy się norm i tego, że te granice są oraz że koniec końców warto je szanować. Musimy je raz na jakiś czas delikatnie wzruszyć i dotknąć, żeby nauczyć się, że ich się nie przekracza.

Na wagarach można też poczuć, że sięgnęło się po zakazany owoc. I spróbować, jak smakuje.

Kiedy rozmawiam z uczennicami i uczniami szkół średnich, opowiadają mi, że dla nich wagary to - szczególnie po latach nauki online - przestrzeń na to, żeby pożyć. Pobyć z przyjaciółmi, spędzić czas z ludźmi, którzy są dla nich ważni.

I co wydaje mi się bardzo istotne, zdarza się, że młodzi chodzą na wagary po to, aby mieć czas na naukę przedmiotów, które są dla nich interesujące i ważne.

Wagarują, bo też potrzebują czasu na to, aby spokojnie uczyć się do egzaminów. Oni mają taki natłok wszystkiego, plus ogromne poczucie kontroli, że muszą się "urwać", aby zrobić coś na własnych warunkach.

Wagarują, aby chociaż przez chwilę poczuć, że są osobami autonomicznymi, decyzyjnymi. Na wagarach zarządzają swoim życiem wedle własnych potrzeb, zainteresowań albo zwyczajnie dają sobie prawa do lenistwa i nudy.

Kiedy ja chodziłam na wagary, zimą nie mieliśmy gdzie się podziać, nie było jeszcze galerii handlowych i kin otwartych w ciągu dnia. Najlepsze były te wiosną. Szliśmy do parku, wałęsaliśmy się po mieście.

Teraz jest bardzo podobnie. Różnica jest taka, że wagarują za cichym przyzwoleniem rodziców. Licealiści opowiadają, że wagary to dla taki moment, kiedy odpoczywają od szkoły, od przeładowania, od przebodźcowania, od przestymulowania, od hałasu. To są wagary od nadmiaru wszystkiego.

Gdyby moje dziecko wyszło z domu do szkoły, a w dzienniku pojawiałyby się nieobecności, nie wiedziałabym, co robić. Pewnie dzwoniłabym od razu do dziecka, a gdyby nie odebrało, to byłabym bardzo zdenerwowana.

Dla nas, jako osób, które opiekują się dziećmi, doświadczenia młodzieńczej wolności też są trudne.

Wagarowanie naszych dzieci to jest też opowieść o nas, dorosłych. O tym, czy potrafimy zaakceptować to, że dzieci są odrębnymi bytami.

Dużym wyzwaniem dla rodziców, którzy mają sporo gadżetów, narzędzi, i możliwości do tego, żeby kontrolować, jest to, aby odpuścić kontrolę i pozwolić dzieciom na doświadczanie błędów i na ich poprawianie.

Wiemy, że dziecko jest na wagarach, a do tego nie odbiera telefonu. Może się rozładował, a może coś złego się stało. Mamy odpuścić i nie panikować?

Kluczem do rozwiązania takiej sytuacji jest relacja, którą mamy z dzieckiem. Jeśli zaczynamy się martwić, niepokoić i chcemy mieć wpływ na pewne sytuacje dopiero w momencie, w którym widzimy, że coś się dzieje, to już jest za późno.

Na relację z dzieckiem pracuje się przez cały czas. Jeśli mamy stabilne poczucie więzi, wiemy, że dziecko nam ufa, "inwestowaliśmy" w emocje, czas, uwagę, dawaliśmy dziecku poczucie bezpieczeństwa, to raczej możemy być spokojni.

I pozwolić dziecku nieco polatać poza gniazdem?

Mimo tego, że serce nam podchodzi pod gardło, mamy ochotę dzwonić na wszystkie straże pożarne, policje i pogotowia, w środku powinniśmy mieć głęboki spokój i wiarę, że jeśli mamy mądrą i dobrą więź ze swoim dzieckiem, to raczej nic strasznego się nie wydarzyło.

Częstym powodem uciekania ze szkoły - domyślam się, że teraz jest podobnie - był dla nas strach przed jedynką. Kiedy nie przygotowaliśmy się do sprawdzianu, woleliśmy iść na wagary niż zaliczyć porażkę i ponieść konsekwencję tego, że nie chciało nam się uczyć.

A my jako dorośli tego nie robimy? Nie odsuwamy trudnych spraw na później? Tak jesteśmy skonstruowani, że pewnych sytuacji próbujemy uniknąć. Mało kto ma taką siłę psychiczną, żeby ze wszystkimi trudnościami od razu stawać na froncie i rzeczowo się z nimi mierzyć.

To jest ludzki odruch, próbujemy okiełznać stres. A jedną z technik radzenia sobie ze stresem jest odłożenie czegoś na później, pójście na wagary. Być może stres zmaleje, może jakoś go sobie rozładujemy, albo wręcz przeciwnie, będzie jeszcze gorzej. Unikanie konfrontacji z sytuacją trudną jest jednak jednym z naszych mechanizmów obronnych.

Klasówka sama się nie napisze, nieobecności trzeba będzie jakoś usprawiedliwić.

I wagary mogą być w tym przypadku treningiem tego, że życie jest stresujące i czasem możemy od pewnych spraw uciec, a czasem nie. Ale jeśli na siłę będziemy przytrzymywać człowieka w stresie, w opresji, w kontroli, to wcale nie jest tak, że on sobie lepiej poradzi w dorosłym życiu, kiedy tych sytuacji będzie niepomiernie więcej.

Problem zaczyna się, kiedy wagary stają się receptą na wszystkie trudności, kiedy nie są sporadyczne, tylko regularne. Dlaczego w szkołach tak mało mówi się o wagarach w relacji uczniowie - nauczyciele?

To prawda. O ile same okazjonalne wagary nie są zagrażające, o tyle regularne opuszczanie zajęć to poważny sygnał, że dzieje się coś niepokojącego. Same wagary to zjawisko szkolne, które jest idealnym tabu.

Wszyscy wiedzą, że istnieją, każdy z nas jakoś tego doświadczył albo jako uczestnik, albo jako obserwator, ale dopóki nie wypowiemy na głos samego słowa i nie uznamy, że wagary są, nie zaczniemy o tym rozmawiać, to problemu jakby nie ma.

Może czas, aby przełamać to tabu?

Schemat przełamania tabu polega na tym, że w którymś momencie ktoś mówi albo zwraca uwagę na to, że coś się dzieje.

I zaczyna się kłopot?

Trzeba wskazać palcem przejawy tabu. Zmowa milczenia nad pewnymi zjawiskami szkolnymi jest najlepszym możliwym rozwiązaniem, dlatego że nie zaburza w żaden sposób dynamiki pracy.

Czyli my wiemy, że wy wagarujcie, i że omijacie szerokim łukiem pewne przedmioty, nauczycieli, ale wiemy, że tak jest. Wy to robicie, my udajemy, że nie widzimy. A zawsze lepiej grać w szkole w otwarte karty. A w szkole cały czas niestety dobrze trzyma się inny mechanizm, gry w policjanta i złodzieja.

Dzieci wagarują, rodzice często o tym wiedzą, ale dla dobra swojego dziecka usprawiedliwiają nieobecności. Taki cykl zamknięty.

Gdybyśmy przełamali tabu wagarów, oznaczałoby to, że musimy się tym tematem zająć na serio. Uznać że młodzież ma trudniejsze momenty, przyjąć, że nie daje rady, pogodzić się z tym, że coś uwielbia, a czegoś nie znosi. Zacząć budować szkołę jako instytucję na miarę dziecka.

Niestety jednak, żyjemy w rzeczywistości, w której nie możemy doprosić się od wielu lat tego, żeby podstawy programowe zostały skorygowane, pomimo że są nierealne, nieżyciowe, nierzeczywiste. Więc szansy na zmianę modelu szkoły raczej nie widać.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że milcząca zgoda na wagary może być w obecnej sytuacji rosnących napięć i wymagań w szkole ukłonem w stosunku do uczniów i uczennic. To takie danie im ostatniej przestrzeni swobody.

Pani wagarowała?

Notorycznie udawałam się na wagary. W klasie maturalnej dużo koncertowałam. Maturę trochę też zdawałam na wagarach. Przyjeżdżałam na egzaminy maturalne prosto z trasy koncertowej.

Od początku szkoły średniej byłam mocno zainteresowana studiami polonistycznymi. Chodziłam więc na wagary, żeby czytać. Na czytanie poświęcałam każdą wolną chwilę.

Czytałam straszliwe ilości, niewyobrażalne. Nie wiem, jak to fizycznie można było w ogóle zrobić, ale robiłam to. Czytałam również takie rzeczy, które doprowadzają uczniów do płaczu. Na przykład "Noce i dnie". Byłam absolutnym molem książkowym.

'Starsi uczniowie, ci ze szkół średnich powinni mieć przestrzeń na to, żeby sporadycznie skorzystać z okazji i urwać się z kolegami ze szkoły. Chociażby po to, aby posiedzieć na ławce i pogadać. Pójść na wagary po to, aby pozbyć się poczucia, że ich czas jest mocno ustrukturyzowany i kontrolowany przez dorosłych''Starsi uczniowie, ci ze szkół średnich powinni mieć przestrzeń na to, żeby sporadycznie skorzystać z okazji i urwać się z kolegami ze szkoły. Chociażby po to, aby posiedzieć na ławce i pogadać. Pójść na wagary po to, aby pozbyć się poczucia, że ich czas jest mocno ustrukturyzowany i kontrolowany przez dorosłych' Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl

Bo na wagary nie chodzą tylko ci uczniowie, którzy mają same dwóje.

Absolutnie nie. Na Śląsku otwiera się Liceum Sowizdrzała, które w swoją misję, wizję i opis programu działania wpisuje to, że jest to liceum dla osób, które wagarują. Ale wagarują właśnie nie "od", wagarują "do". Wagarują do zainteresowań, do pasji, do rozwoju, do uczenia się.

Iga Kazimierczyk jest pedagożką, nauczycielką, prezeską fundacji Przestrzeń dla Edukacji. Od początku doświadczeń zawodowych zajmuje się tym, co kocha i co umie robić najlepiej - edukacją. Ma doświadczenia w pracy w szkole, przedszkolu, organizacji pozarządowej. Zarządzała projektami edukacyjnymi, szkołą, własną firmą, zespołami pracowników. Pracowała i pracuje z dziećmi i dla dzieci.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.