Robert Krool, współzałożyciel Liceum Ogólnokształcącego LifeSkills, nauczyciel: - Zjawisko ocenozy jest tak szerokie, że przestaje się o tym mówić, uznawane jest za normalne
Przygotowuję dorosłych ludzi do trudnych rozmów, np. wystąpienia przed sądem, przed komisją związaną z zeznaniami bądź do spotkań związanych z możliwością zwolnienia lub pozostania w pracy.
Bardzo często, dorośli, kiedy już przeprowadzą taką rozmowę, najbardziej martwią się o to, jak wypadli.
I to, jak wypadamy przed innymi, jest dla nas kluczowe.
Nie wiemy, po co walczymy, bo nikt nigdy nie nauczył nas tego, jak wytyczać granice osobistych celów i tego, na co mamy wpływ, a na co nie.
Kryteria rankingu były właściwe 20 lat temu. Obecnie nie uwzględniają kwestii przygotowania do kompetencji miękkich i tych użytecznych rynkowo. Nie uwzględniają także dobrostanu ucznia. Kryteria w tym rankingu to klasyczny błąd prezentacji: nie pokazuję korzyści dla odbiorcy, tylko cechy techniczne produktu.
Proszę sobie wyobrazić, właściciel firmy kupił ferrari, przyjeżdża nim pod firmę, i mówi pracownikom: "Oto i wasza korzyść z pracy, jak będziecie lepiej pracować, kupię sobie drugie".
Uzależnienie szkoły od ocen i rankingów indywidualnych wyników nie uczy nas tego, czym jest praca zespołowa, ani tego, co to znaczy żyć w zdrowym społeczeństwie. To widać też po niektórych rodzicach. Stawiają szkole żądania, krzyczą na nauczycieli, na wszystkim się znają.
Część dyrektorów i nauczycieli, zwłaszcza wychowawców, spotyka np. na wywiadówkach zachowania przenoszone z pracy, agresywnych rodziców. Przychodzi pani prezes albo pan dyrektor i mówią, jak ma być, co ma być, bo przecież oni przeszli coaching i mentoring. Oni wiedzą wszystko najlepiej, są na grupach dyskusyjnych, uważają się za ekspertów w każdej dziedzinie.
Szkoły bronią się przed takimi rodzicami w ten sposób, że same też stają się nieprzyjazne. Agresję odpierają agresją.
Jest różnica między angażowaniem się a recenzowaniem. Najłatwiej jest krytykować, powtarzać, że nie podoba mi się to, tamto. Wedle chińskich zaleceń wychodzi się wtedy na mądrzejszego.
A wystarczyłoby poprosić rodziców, aby przyszli do szkoły popracować dwa, trzy dni jako wolontariusze. Gwarantuję, że zmieniliby zdanie na temat placówki swoich dzieci. Tak samo jak ludzie w pandemii zmienili zdanie na temat pracy lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy. Nagle zobaczyli, że to jest ciężka robota za takie sobie pieniądze.
Wielu samozwańczych zbawicieli szkoły opowiada, jak powinna wyglądać szkoła, co jest złego w systemie. Uważam, że zamiast teoretyzować mogliby zaproponować program nauczania, już nie mówię o tym, żeby ktoś szkołę otworzył.
Łatwo jest zachwycać się ideami, trudniej przekuć je w działanie. Prowadzenie szkoły to nie jest opera mydlana, to nie są też gruszki na wierzbie, jak się niektórym wydaje. To jest proces i zaproszenie do konfliktów, sporów oraz problemów dorastania. Tak z młodzieżą, jak z rodzicami.
Nie mamy problemu z tym, aby do szkoły przyjąć młodzież, która nie ma dobrego wyniku na egzaminie ósmoklasisty. Często to są młodzi ludzie, którzy wiedzą, co robić w czasie wolnym. I widać po ich rodzicach, że też wiedzą, co robić z dziećmi w czasie wolnym. Dla nas to jest ważna predyspozycja, która rokuje, że młody człowiek skorzysta z naszego liceum.
Oprócz poprawy samego wyniku, uczniowie - w ostatnich dwóch latach - korzystają w ramach liceum z Kursu Sikory, wzmacniają swoje kompetencje użyteczne życiowo.
W tzw. tradycji szkolnej uczniowie całymi latami uczą się przedmiotów, które w życiu nie występują. Robią ćwiczenia, ale nie wychodzą na świat, żeby przetestować, czy umiejętności wynikające z tych ćwiczeń pozwolą im zbudować relacje, albo wymyślić i zbudować coś, czego nie ma.
(od red: Kurs Sikory jest niepubliczną placówką w Warszawie. Kurs zajmuje się rozwijaniem kompetencji punktowanych na egzaminie maturalnym. Jarosław Sikora to doktor nauk medycznych, stworzył projekty edukacyjne m.in.: Kurs Sikory, Konkurs High Flyer oraz Fundację LifeSkills - Instytut Międzypokoleniowy.)
A może chodzi o to, że część rodziców chce, aby szkoła zdjęła z nich obowiązek wsparcia w przygotowaniu do życia w przyszłości? Podoba im się, że lekcje długo trwają, bo dzieci wracają do domu późno, najlepiej, żeby było zmęczone, bo wówczas nie zawracają im głowy trudnymi pytaniami o zmieniającą się przyszłość.
Tak, jest niewielki odsetek rodziców, którzy wiedzą, jak w ciekawy sposób pouczyć się czegoś z dzieckiem, lubią z dziećmi dyskutować, przeprowadzać debaty, gotować. To rodzice, którzy potrafią rozmawiać i słuchać. My takich rodziców szybko rozpoznajemy, wystarczy parę minut i widać, że to jest rodzina, która potrafi rozmawiać na każdy temat w tym na trudne lub kontrowersyjne tematy.
Walczymy na co dzień ze skrótem myślowym polegającym na tym, że najlepsza szkoła to taka, w której uczniowie mają najlepsze wyniki na maturach i olimpiadach. Dzisiejszy świat wymaga dostrzegania innych kryteriów. Na ile szkoła jest użyteczna społecznie dla dzieci i jak wspiera ich przygotowanie do pracy zespołowej w dorosłym życiu?
Nie, potrafimy za to rywalizować, non stop się porównywać, znać się na czymś lepiej, mieć własną opinię na każdy temat i robić rzeczy na pokaz.
To nie polega na tym, żeby pokazywać na Facebooku czy LinkedInie, jak się komuś pomaga, zawozi zakupy. Nie lubimy ciszy, źle sobie z nią radzimy, a pomaganie to najczęściej pretekst do krzykliwego festiwalu hipokryzji. Takie zachowanie to jest właśnie pokłosiem edukacji indywidualistów.
Mamy wpojone, że musimy się porównywać, ustawiać się w rankingu. Już małe dzieci słyszą: "Zobacz, tamten jest taki głupi, a ma lepsze oceny od ciebie. Stać cię na więcej".
Rankingi publikowane w Polsce od lat przez Fundację Edukacyjną "Perspektywy" nie pokazują najlepszych szkół, pokazują szkoły wyspecjalizowane w generowaniu wyniku maturalnego. Ranking byłby sprawiedliwy, gdyby precyzyjnie określał, że szkoła wyspecjalizowała się w szkoleniu uczniów do zdawania testów i rozszerzonych matur z konkretnych przedmiotów.
Informacja o tym, że szkoły uczą bardzo specjalistycznej techniki zdawania testów. Te umiejętności na pewno są przydatne, ale dla wąskiej grupy społecznej. Z niedawno opublikowanego raportu Future of Jobs wiemy, że 10-12 proc. młodzieży wyspecjalizuje się w branżach technologiczno-inżynierskich i medycznych, a pozostałe 88-90 proc. wyląduje w tzw. animacji i wsparciu.
Chodzi o to, że szkoły nie mogą wszystkim narzucać warunków mniejszości, tej mniejszości, która skupi się w przyszłości na technologicznych kwestiach.
Ja wiem, że to są bardzo ciekawe umysły, ale nie mówmy, że te szkoły, które przyjmują tylko najzdolniejszych i troszczą się tylko o nieprzeciętnych uczniów, to są najlepsze szkoły. To są szkoły, które mają konkretną specjalizację dla konkretnej młodzieży.
Szkoły mogłyby jeszcze dodawać informację dla kandydujących o tym, że nauka w placówce wymaga ogromnego nakładu finansowego na korepetycje, na kursy doszkalające, które są płatne. Może też dodać, czy zapewnia autoryzowanych korepetytorów, którzy uczą w określonych standardach.
Autoryzowanych, czyli wyspecjalizowanych w tym, jak przygotowywać do wyspecjalizowanych testów. I są to nauczyciele, którym nie ma równych, jeśli chodzi o przygotowywanie uczniów i uczennic do matur rozszerzonych.
Rankingi nie podają informacji o tym, ilu jest w szkołach pedagogów umiejących obsłużyć np. niestandardowe formularze maturalne.
Tego typu działalność szkoły nie jest w ogóle brana pod uwagę w rankingach. Po to napisaliśmy list otwarty z zaproszeniem do debaty, aby zachęcić ludzi do dyskusji o tym, że ranking nie jest wyznacznikiem tego, które szkoły są najlepsze.
Potrzebujemy zdefiniowania kryteriów użytecznych społecznie, życiowo i zdecydowanie nowych rankingów z informacją o jasnych korzyściach dla młodzieży.
List otwarty "Zaproszenie do debaty o właściwych kryteriach Rankingu Liceów Ogólnokształcących" tutaj.
Robert Krool - fundator, prezes zarządu Fundacji LifeSkills. Był jednym z nielicznych biegłych sądowych w kraju w dziedzinie restrukturyzacji i oceny ryzyka biznesowego. Autor ośmiu książek. Wraz z Jarosławem Sikorą jest założycielem Liceum Ogólnokształcącego LifeSkills Nr 1 w Warszawie. To kameralna placówka na terenie warszawskiej Akademii Teatralnej