Dr Mikołaj Marcela, pisarz, wykładowca, nauczyciel: Dlatego musimy mówić o edukacji wrażliwej na traumę, o edukacji, w której zwracamy uwagę na sygnały czy symptomy świadczące o tym, że uczniowie i uczennice doświadczyli jakiegoś wstrząsu. My wszyscy od kilku lat żyjemy w nieustannym stanie podenerwowania i niepewności.
Dlatego szkoła powinna być przestrzenią, w której dzieci czułyby się bezpieczne i zaopiekowane. Powinna być miejscem, w którym troska i poczucie bezpieczeństwa jest na pierwszym miejscu, a nauka dopiero na drugim. Słyszę ostatnio dużo takich słów w przestrzeni publicznej, także ze strony ministerstwa edukacji, ale rzeczywistość szkolna jest zupełnie inna.
Przewlekły stres - i nie jest to przecież żadne odkrycie - uniemożliwia naukę. Sprawia, że nawet, jak coś wiemy, to nie potrafimy sobie tego w stresie przypomnieć.
Uczniowie często opowiadają mi i piszą o tym, że kiedy piszą sprawdzian, ze stresu wypadają mi włosy, że codziennie rano przed szkołą odczuwają silny ból głowy, brzucha. To pokazuje, że szkoła niestety nie jest bezpieczną przestrzenią dla młodych ludzi.
'Edukacja wrażliwa na traumę to przede wszystkim uczenie tego, jak budować społeczność i ludzkie relacje. A tego w szkołach powszechnie się nie robi' Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl
I mamy coraz więcej dzieci, które już tego napięcia nie wytrzymują. Odchodzą z placówek, a te, które zostają często wykształcają w sobie szkolny syndrom sztokholmski - zaczynają wierzyć, że bez takiej przemocowej szkoły niczego się nie nauczą. Z kolei rodzice, aby ratować swoje dzieci, organizują im coraz częściej edukację domową, zapisują do szkół fundacyjnych.
Zwykliśmy uważać, że szkoła musi stresować, że tak zawsze było i tak jest i to jest normalne. Coraz więcej z nas dostrzega jednak, że tak nie musi być, że nie musimy za wszelką cenę odnajdywać się w warunkach szkolnych i w nich funkcjonować, nawet kosztem zdrowia.
Możemy kształtować warunki, w jakich żyjemy. Zastanówmy się, czy chcielibyśmy żyć w świecie, w którym każdy walczy o przetrwanie, a potem ląduje na terapii. Czy chcielibyśmy jednak mieć świat i szkołę, w której jesteśmy w stanie spokojnie funkcjonować, rozwijać się, koegzystować ze sobą i mieć pozytywne relacje – spierać się i szukać najlepszego rozwiązania, ale w ramach dialogu, a nie stosując siłowe rozwiązania.
Edukacja wrażliwa na traumę to przede wszystkim uczenie tego, jak budować społeczność i ludzkie relacje. A tego w szkołach powszechnie się nie robi.
I mierzyć się z tym, że są krytykowani, że ich zadaniem jest przerobienie materiału, po to, tylko żeby zaliczyć. Są nieustannie kontrolowani i podejrzewani o to, że są nieuczciwi, w każdej chwili mogą mieć niezapowiedzianą kartkówkę, albo mogą wylądować na środku sali do odpowiedzi. Czasami usłyszą słowa sugerujące, że są głupi, albo, że nie wiadomo po co przychodzą do szkoły. Niestety, takie sytuacje cały czas zdarzają się w szkołach.
Dlatego szkoła powinna być przestrzenią, w której dzieci czują się bezpiecznie, chcą mówić o tym, co czują i mają przyjemność w tym, że mogą przebywać ze swoją klasą i nauczycielami.
Skoro mamy obowiązkową szkołę, która ma służyć dzieciom jako instytucja, to powinna być przestrzenią opieki, bezpieczeństwa i przewidywalności. Na to jak funkcjonuje każda rodzina, nie mamy tak wielkiego wpływu, jak na to, co dzieje się w szkołach.
Uważam, że skoro państwo bierze na siebie odpowiedzialność i chce tworzyć edukację publiczną, to powinno zapewnić, aby dzieci, które zmagają się z różnymi problemami w swoich domach, w szkołach znalazły przestrzeń do odpoczynku, wytchnienia i czasu wolnego od zmagań, których doświadczają na co dzień.
Nie każda szkoła daje możliwość poznania metod, dzięki którym możemy się uspokoić, wyciszyć, zapanować nad stresem, który jest teraz nieodłączną częścią naszego życia. Dzieci powinny wiedzieć, jak dbać o swoje samopoczucie czy chociażby swój sen.
Kiedy czytam komentarze uczniów pod moimi tiktokami o śnie, dowiaduję się, że muszą wstać o piątej rano, niektórzy nawet wstają o czwartej, żeby zdążyć na zajęcia. Dzieciaki wstają bardzo wcześnie i są poza domem przez większość dnia.
Szkoda, że w szkołach nie mówi się dzieciom, jak mają efektywnie się uczyć, w jaki sposób planować realizację celów, które się przed nimi stawia i na których im zależy. To są kompetencje, które powinno się wynosić ze szkoły i które dzisiaj są bardzo potrzebne. Zostawiamy dzieciaki bez tej wiedzy, za to stawiamy przed nimi coraz więcej zadań do wykonania.
Nie zapewniamy im też warunków do tworzenia autentycznej społeczności. Wiadomo, mają w szkole relacje między sobą, ale to są takie relacje z kilkoma osobami. Nie mają społeczności, która mogłaby się wspierać, w której wszyscy czuliby się dobrze. Mam wrażenie, że szkoła sobie to odpuszcza.
Jeszcze mamy energię na to, aby jak najwięcej z siebie dawać, pomagamy, troszczymy się o ludzi, którzy do nas przyjechali. Robimy to z własnej, nieprzymuszonej woli. Jednak pamiętajmy, że każdy z nas ma jakieś zasoby, które niedługo się skończą. Co gorsza, nowe problemy nałożą się na te stare, które i tak ciążyły uczniom i uczennicom w polskich szkołach od wielu lat.
Dużym problemem na pewno będzie to, że w placówkach publicznych doświadczenia i wiedza z zakresu budowy społeczności są nikłe. Większość szkół publicznych zarządzana jest za pomocą dyscypliny i ewentualnie systemów karnych. To wciąż powszechne sposoby panowania nad uczniami i uczennicami w szkołach.
Myślę, że wiele dobrego mogą zdziałać teraz szkoły demokratyczne. Przede wszystkim dzieląc się swoimi doświadczeniami. To placówki, które u swoich podstaw mają tworzenie społeczności. A nie to, aby nauczyć konkretnych faktów.
Obserwuję co robi Fundacji Bullerbyn, która zarządza szkołami demokratycznymi, Wolna Szkoła Dzika w Tychach, szkoła Galileo we Wrocławiu. To są szkoły, od których inne placówki mogą się teraz bardzo wiele nauczyć. Warto je podpatrywać.
Nauczyciele i rodzice są opiekunami, przewodnikami, którzy wspierają proces uczenia się. Są przede wszystkim ludźmi wspierającymi, a nie tylko tymi, którzy realizują podstawę programową i kontrolują stopień jej przyswojenia. Chociaż wiem, że realizacja podstawy programowej w szkołach publicznych zajmuje nauczycielom bardzo dużo czasu i energii, zadaję sobie sprawę, że są w trudnej sytuacji.
To się nie mieści w głowie.
Pomimo tego, że bardzo dobrze wiemy, że system nagród i kar powoduje bardzo wiele złego. Konsekwencją takiego oceniania jest to, że wszystko robimy dla punktów. Nie robimy niczego z potrzeby serca i tego, że szczerze chcemy komuś pomóc, tylko działamy po to, aby dostać 10 czy 20 punktów dodatnich. To jest system podobny do tego, jaki funkcjonuje w zakładach karnych lub do tego, jaki Chiny wykorzystują do zarządzania swoim społeczeństwem. To nie jest dobry kierunek, aby powielać go bezrefleksyjnie w szkołach.
Dla mnie największym absurdem szkoły jest to, że wymagamy od uczniów uczenia się, a nie mówimy im, jak się uczyć.
W swojej najnowszej książce też opisuję metody, które pomagają skutecznie i nowocześnie przyswajać wiedzę.
Jedną z prostych metod efektywnego uczenia się jest np. tworzenie notatek w postaci pytań, a nie odpowiedzi. W taki sposób, żeby zmuszać pamięć do pracy. Prosta rzecz. A mam wrażenie, że kiedy opowiadam o tym dzieciom, młodzieży, rodzicom czy nauczycielom, to dla nich to jest coś, jakbym opowiadał im o wyprawie na Księżyc. Inną metodą jest metoda pomodoro, która pomaga młodym ludziom uczyć się w skupieniu.
'Jeszcze mamy energię na to, aby jak najwięcej z siebie dawać, pomagamy, troszczymy się o ludzi, którzy do nas przyjechali. Robimy to z własnej, nieprzymuszonej woli. Jednak pamiętajmy, że każdy z nas ma jakieś zasoby, które niedługo się skończą' Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl
Paradoksalnie szkoła jest miejscem, które kojarzymy z nauką i z wiedzą, a wciąż działa na tych samych zasadach, na jakich opierała się sto lat temu. Jakbyśmy przez sto lat niczego nie dowiedzieli się o funkcjonowaniu człowieka, ludzkiej psychiki, ludzkiego mózgu.
Mam wrażenie, że my cały czas powinniśmy - przynajmniej te osoby, którym na tym zależy, a mi bardzo zależy - oferować nauczycielom, rodzicom, uczniom, politykom okazję do tego, żeby oduczyli się wszystkiego tego, czego nauczyli się o tym, jak powinna wyglądać szkoła.
Zachęcajmy ludzi do tego, aby się buntowali, nie pozwalali na to, aby prawa dziecka w szkołach były łamane. Jeśli szkoła nie będzie miejscem bezpiecznym, wśród młodzieży będziemy obserwować jeszcze więcej depresji, zaburzeń natury psychicznej.
Cieszy mnie, że rozwija się w Polsce edukacja domowa, że pojawiła się Szkoła w Chmurze, to jest świetna przestrzeń. Bardzo ważne jest też to, że mamy sporo wspaniałych szkół niepublicznych i bardzo wielu nauczycieli, którzy próbują zmieniać system od środka. Chociaż wiemy, że to nie jest proste i że często także im brakuje wsparcia.
Mikołaj Marcela fot: archiwum prywatne
Mikołaj Marcela jest autorem bestsellerowej książki "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat". W swojej pracy zaprzecza temu, że szkoła rozwija w dzieciach zaradność, niweluje nierówności społeczne i przyczynia się do postępu świata. Według autora książki jest dokładnie na odwrót. To szkoła prowadzi społeczną selekcję, już kilkulatków dzieląc na lepszych i słabszych. To ona czyni świat coraz gorszym miejscem do życia i to również przez nią najczęściej zapominamy, kim jesteśmy. W swojej najnowszej książce "Dlaczego szkoła cię wkurza i jak ją przetrwać" autor pisze o natłoku materiału do przyswojenia, staroświeckich metodach nauczania, konieczność nauki przedmiotów i faktów, które nie przydadzą się w prawdziwym życiu. "Dlaczego szkoła Cię wkurza i jak ją przetrwać" to też poradnik dla uczniów o tym, jak przetrwać najtrudniejsze momenty w szkole i jak się uczyć, aby mieć z tego radość.