Paulina Młynarska: Pewnie jak wielu innym osobom, które są dyslektyczne, z grozą i ze strachem. Kiedy chodziłam do podstawówki słowem dysleksja czy dysortografia posługiwano się jedynie w kręgach naukowych. W szkole byliśmy po prostu nieukami i głupkami.
Nawet, choćbym nie wiem jak dobrze, znała materiał, to i tak wiedziałam, że w stresie, podczas klasówki, nie poradzę sobie. Jako dyslektyczka na wypracowaniach pisałam połówkę wyrazu albo wyrazy od tyłu. Do tej pory, kiedy się zestresuję, podpisuję się Apulina.
Nie zdziwiło mnie to wcale. Uważam, że system edukacyjny w Polsce jest skażony przemocą. I to nie jest prawda, że teraz jest większa świadomość. Ta świadomość jest w miejskich bańkach internetowych i w grupach rodziców. Co ja zobaczyłam, jeśli chodzi o wspomnianą pokreśloną pracę, to wyżywka. Coś, co w Polsce spotykamy na każdym kroku, kiedy jedni ludzie czegoś uczą drugich.
Swoją podstawówkę wspominam jak horror. Nie wszystkie, ale wiele było takich nauczycielek, które się darły na nas bez przerwy, straszyły nas, szantażowały, wyzywały, szarpały za uszy, popychały, wyśmiewały się z nas.
Miałam panią od wuefu, która ośmieszała każdą osobę niepotrafiącą grać w siatkówkę. Ja myślę, że po takich doświadczeniach nam jest trudno, już w życiu dorosłym, odróżnić czym mogą być i czym są przemocowe zachowania wobec dzieci. Chyba że się sterapeutyzujemy i zobaczymy, że nasze relacje są skażone przemocą.
Od ładnych kilku lat jestem zawodową nauczycielką jogi. Długo się uczyłam, żeby to robić, głównie poza Polską. Prowadzę warsztaty, też dla nauczycieli jogi. Mam mnóstwo słuchaczek i słuchaczy z Polski. Dorośli ludzie.
Z założenia sala, w której uczy się jogi, powinna być miejscem, gdzie ludzie przychodzą się odstresowywać. Niestety, bywa areną niewiarygodnie przemocowych zachowań ze strony dorosłych nauczycieli, którzy uczą dorosłych.
Dzieją się rzeczy niewyobrażalne. Ludzie bywają szarpani, dociskani na siłę. Jedna z moich słuchaczek opowiadała mi, że nauczycielka jogi potrafiła stanąć na człowieku, doginać na siłę tak, że kończyło się to kontuzjami. Dzieje się tak, bo ludzie w Polsce są przyzwyczajeni i oswojeni z przemocą w sytuacji edukacyjnej.
Na moich zajęciach podchodzę do człowieka, kucam i delikatnie małym palcem nad powierzchnią skóry tej osoby pokazuję i mówię: "Słuchaj, czy mogłabym cię delikatnie dotknąć, bo chciałabym przesunąć twoją nogę o dwa centymetry?". Kiedy to robię, to zwracają się na mnie takie potwornie zaskoczone oczy, że ja w ogóle pytam.
Moja córka ma 29 lat. Uczyła się w szkołach we Francji i w Polsce. Kiedyś zapytałam ją, co ona chciałaby przenieść z Francji do Polski? I ona mi powiedziała, że szkołę. W sensie nauczycielki i nauczycieli. Myślę, że mocno odczuła różnicę.
Rozdrażnionego tonu, jakim się mówi do dzieci, wykluczania dzieci biedniejszych, pochodzących z trudnych środowisk.
Ja byłam jednym z takich dzieci. Wykluczona na dwa sposoby. Przez dzieci, ponieważ miałam bardzo sławnego tatę. Niektórzy nauczyciele o tym mówili przy innych dzieciach. Zdarzyło się, że polonistka wysłała mnie w środku lekcji do domu, po to, abym przyniosła jej podpisaną płytę taty.
Powiedziała do mnie na lekcji: "Już, zmieniaj kapcie, leć do domu i mi przynieś". Ja jej tę płytę oczywiście przyniosłam. Ona potem cmokając, zachwycała się, że ma płytę podpisaną przez pana Wojtka Młynarskiego. A ja miałam przerąbane u dzieciaków, które nie tolerowały tego.
Byłam wykluczana przez nauczycieli i strasznie wyśmiewana z powodu moich problemów z dysleksją i z matematyką. Często kompletnie nie rozumiałam tego, co było mówione na lekcjach matematyki. W trzeciej czy czwartej klasie przeszłam rodzaj załamki dziecięcej i uwierzyłam w to, co powtarzali mi na każdym kroku nauczyciele
Że nic ze mnie nie będzie.
Pisałam sprawdzian z matematyki, po dziesięciu minutach wstałam i oddałam pustą kartę. Bałam się, że znowu narażę się na pokreślenia na czerwono, z których nic nie wyniknie.
Kiedy oddawałam kartkę i powiedziałam, że poczekam na korytarzu, nauczycielka nawet się do mnie nie odezwała. Tylko zaniosła się szyderczym śmiechem prosto mi w twarz.
Wtedy stwierdziłam, że nic z mojej nauki kompletnie nie będzie, po prostu. Każdy kolejny rok był przepychaniem mnie na dwójach na szynach, popadałam w poczucie, że jestem kompletną porażką.
Było nawet takie zabawne zdarzenie, kiedy w naszej szkoły grupa młodych absolwentów czy doktorantów psychologii przeprowadzała jakieś badania. Znalazłam się w gabinecie z młodym, bardzo miłym, bardzo ładnie się uśmiechającym do mnie psychologiem. To był Jacek Santorski.
Przeprowadził ze mną testy, długo rozmawiał. Bardzo mi się te rozmowy wówczas podobały. Po wszystkim dostałam od niego kopertę.
Powiedział, że mam tę kopertę dać rodzicom, i że jej zawartość może mieć wpływ na to, jak będę traktowana przy egzaminach do liceum z moimi problemami. Ja tylko zapytałam, czy to jest zaświadczenie o dysleksji, bo wtedy już krążyła ta nazwa i to byłoby dla mnie jakieś wybawienie. Powiedział, że tak.
Natychmiast otworzyłam kopertę i przeczytałam. Siedziałam na przystanku na ulicy Madalińskiego w Warszawie i czytałam to chyba ze sto razy.
Tam było napisane, że jestem ponadprzeciętnie inteligentna i że wykazuję zdolności w bardzo wielu różnych dziedzinach, że kwalifikuję się do indywidualnego podejścia i że cierpię na fobię szkolną.
Byłam przekonana, że jak ja to dam jakiemuś dorosłemu, to ta osoba w to i tak nie uwierzy i to wywali. Trzymałam ten cenny skarb pod poduszką i co jakiś czas sobie to czytałam. Jak bardzo musiałam mieć zaniżoną samoocenę, że postanowiłam, że nikomu tego nie pokażę.
Dałam, po kilku tygodniach.
Tak, ale w latach osiemdziesiątych nie było systemu, który byłby w stanie się nad tym pochylić. Nikt nie wiedział, co z tym dalej zrobić. Uwzględniono to zaświadczenie o dysleksji przy egzaminach do liceum.
Poszłam do liceum, ale uciekłam przed maturą. Potem uczyłam się już sama.
Tego nie wiem. Ale wiem, że płakać mi się chce, kiedy to słyszę.
Ja w ogóle myślę, że my jako społeczeństwo musimy przepracować traumę, która wiąże się z tym, że od wielu pokoleń jedni drugich gnoimy, jakbyśmy byli uzależnieni od przemocy.
O odnajdywaniu w sobie słabości pisałam w mojej ostatniej książce "Moja lewa joga". Powołuję się tam na czwarty krok z dwunastu kroku anonimowych alkoholików.
To ważny krok robienia pełnego obrachunku swoich zachowań, kiedy człowiek musi dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie. I wreszcie nazwać je po imieniu, zobaczyć czym jest w realu. We wszystkich uzależnieniach praca zaczyna się od uznania swojej bezradności.
Musimy uznać swoją bezradność wobec tego, że wszyscy mamy tendencję do bardzo przemocowych zachowań wobec innych osób i do samych siebie. Najgorzej, kiedy te inne osoby są od nas słabsze i bardzo zależne. Musimy zobaczyć, że nasze zachowania wyrządzają olbrzymią szkodę.
Mam wrażenie, że ta pani się totalnie wyżyła na uczennicy. Ja nawet ją widzę, jak w emocjach kreśli to wypracowanie. A mogła napisać pod pracą tylko jednym zdanie. Np.: "W pracy jest bardzo dużo błędów. Mamy problem, musimy o tym porozmawiać".
Jeśli ja jestem nauczycielką i mam uczennicę, która, moim zdaniem, kompletnie nic nie przyswaja, to zadaję sobie pytanie, co jest nie tak z moim sposobem nauczania, że do tego dziecka to nie trafia. Ale to wymaga uczciwego obrachunku i zaprzestania oszukiwania się na swój własny temat.
I walimy w dzieci. Musimy sobie powiedzieć otwarcie, że jesteśmy z kultury, w której się biło dzieci, w której się wychowuje przez zastraszanie, gnojenie, zawstydzanie, w której się dzieci nie szanuje i dziećmi się rozgrywa i nie chroni się ich.
Przez wiele lat uważałam, że to, że przerwałam edukację, jest tylko moją winą. To myślenie pokazuje, jak potężny jest system obwiniania ofiary tam, gdzie winę ponoszą przemocowi dorośli. Aż do mnie - w wyniku wieloletniej pracy nad sobą, doświadczenia życiowego i terapii - dotarło, że to nie dziecko ponosi odpowiedzialność za siebie, tylko dorośli ponoszą odpowiedzialność za dzieci.
Z tej mojej nietypowej edukacyjnej ścieżki ostatecznie wyniknęło dużo dobrego. Kocham to, czym się zajmuję, robię to dobrze, jestem kompetentna, bardzo dużo się dokształcam. Jestem szczęśliwą osobą.
Nie czarujmy się. Ma też swoje słabe strony. Nie wiem, może mogłabym zrobić karierę naukową albo zajmowałabym się dzisiaj czymś bardzo ciekawym, czym się nie mogę zajmować, ponieważ nie ukończyłam studiów.
Pięknie to brzmi, może to być nawet kusząca hipoteza, ale nie można w niej pominąć sedna.
Tak się gwiazdy ułożyły, że wyniosłam z domu ogromny kapitał społeczny, kulturowy. Po prostu wychowałam się w bardzo uprzywilejowanym, elitarnym środowisku. Dzięki temu, naturalnie umiałam poruszać się wśród ludzi wykształconych i posługiwać się ich językiem.
Ja wiem, że jestem osobą z bardzo uprzywilejowanego świata. Przez wiele lat powtarzałam, że tata mi niczego nie załatwił. Ludzie, którzy znali ojca, wiedzą, że był ostatnią osobą, która cokolwiek komukolwiek z rodziny załatwiała. Nienawidził nepotyzmu i był pod tym względem bezwzględny. To nie tata - w dosłownym znaczeniu mi "załatwił" rolę u Wajdy, nie tata "załatwił" mi pracę w telewizji. "Załatwił" to fakt obracania się w środowisku, w którym żyłam.
W sensie metaforycznym mogę więc powiedzieć, że tak, tata mi wszystko załatwił! Dlatego, że tata, mama, babcia, dziadek, wujkowie i ciotki, cała moja rodzina to wiele pokoleń ludzi, którzy mieli majątki, wyrafinowane wykształcenie, dostęp do kultury, podróży, kariery. To gigantyczne zaplecze. Oczywiście i to można spaprać, ale wypada przyznać, że miałam od czego wyjść i na czym się oprzeć.
Właśnie dlatego mówienie komuś, kto nie odziedziczył w spadku kapitału kulturowego, że może zupełnie bez edukacji, bez żadnej szkoły mieć wspaniałe, dorosłe życie, to nadużycie. Albo naiwność rodem z amerykańskich filmów. Edukacja jest wielką, wspaniałą, oświeceniową zdobyczą. To jest nasza wspólna wielka odpowiedzialność, żeby wszystkie dzieci otrzymywały jak najlepszą edukację.
A my już dawno nie żyjemy w feudalnym świecie, ani w świecie folwarków i jakichś, przepraszam, to będzie skrót - „panów i chamów", tylko żyjemy w demokracji. Demokracja powinna polegać na tym, że wszystkie dzieci dostają w szkołach, w miarę możliwości, równe szanse. Braki wynikające z gorszego uposażenia rodziny dzieci powinny być przez państwo i przez nauczycieli skutecznie niwelowane.
Tak, mogę powiedzieć, że mam fajne życie i bardzo wiele zawdzięczam własnej pracy, ale też miałam taki punkt startu, do którego się właśnie przez edukację bardzo często dochodzi. I ja to wiem. O moim braku edukacji świadczyłoby to, gdybym temu zaprzeczała i gdybym nie widziała własnego przywileju. To dopiero byłby obciach.
Paulina Młynarska jest autorką kilkunastu książek. Jej ostatnia książka to "Moja Lewa joga". Jest dziennikarką, instruktorką jogi, mieszka na Krecie. Więcej o jej warsztatach jogowych tutaj.