Pedagog: Dyrektorka miała złamane trzy żebra. Tak ją dziecko biło, nie czuła bólu

Joanna Biszewska
Psycholog, pedagog szkolna: - Chłopiec jeździł łóżkiem po gabinecie pielęgniarki, odpychał się od ścian. Przyjechała jego mama i była załamana, nie mogła syna uspokoić. Dopiero lekarz pomógł, dał dziecku zastrzyk uspokajający.

Agresor, konfliktowe dziecko, dysfunkcyjne, łobuz, chuligan - jest wiele określeń na dzieci, które w szkole sprawiają kłopoty. To najczęściej dzieci, które mają wiele powodów do zmartwień. Bo ich rodzice nie mają dla nich czasu, notorycznie się kłócą, rozwodzą, nie pracują, w domu brakuje pieniędzy. Ze stresem i emocjami radzą sobie, jak potrafią. Złoszczą się, wpadają w szał, uderzają, rzucają po klasie przedmiotami, plują, przeklinają, krzyczą, kopią, biją inne dzieci i nauczycieli. Rodzice "grzecznych" dzieci naciskają na dyrekcję, aby wykluczyć agresywne dziecko ze szkolnej społeczności. Piszą petycję do szkoły z prośbą o usunięcie agresora z klasy. Jeśli dziecko chodzi do szkoły rejonowej, dyrekcja nie może wyrzucić dziecka z placówki. Jeśli dziecko nie uczy się w rejonie, można za zgodą kuratorium przenieść je gdzie indziej. I czasem tak się dzieje. Dziecko dostaje pieczątkę z etykietą "trudne". O tym jak system radzi sobie z nieidealnymi dziećmi i jakie są ich losy, rozmawiamy z psychologiem, pedagog szkolną, Anną Olankowicz.

Joanna Biszewska: Co to znaczy, że uczeń jest trudny?

Anna Olankowicz: psycholog, pedagog: Zdarzają się w szkole takie sytuacje, kiedy dziecko reaguje nadmierną złością, wpada w szał, rzuca krzesłem, ławką, bije nauczycieli, atakuje kolegów, koleżanki. Takie ataki nie są jednorazowe, powtarzają się często i trwają długo, trudno jest dziecko uspokoić. Czasami trzeba do szkoły wzywać pogotowie. Kiedyś chłopiec w ataku złości jeździł łóżkiem po gabinecie pielęgniarki, odpychając się nogami się od ścian, krzyczał. Przyjechała jego mama i była załamana, nie mogła syna uspokoić. Dopiero lekarz pomógł, dał dziecku zastrzyk uspokajający.

Takie ekstremalne sytuacje niestety zdarzają się w szkołach. I czasami nie mamy innego wyjścia, wzywamy pomoc. Musimy chronić nie tylko to dziecko, które jest agresywne, zadbać o to, aby nie zrobiło sobie krzywdy, ale też musimy chronić inne dzieci.

Żeby im przy okazji nic się nie stało.

To są czasami bardzo drastyczne momenty. Moja pani dyrektor miała złamane trzy żebra. Tak ją dziecko biło, ale ona nie czuła bólu, bo wiedziała, że musi ratować dziecko i chronić inne dzieci. Sama wielokrotnie byłam pokopana, pobita, poszczypana, opluwana, wyzywana.

Przyjeżdża po dziecko do szkoły pogotowie i co dalej się dzieje?

Najpierw próbujemy dziecko uspokoić sami. Mamy określone sposoby jak postępować. Prosimy rodziców, aby przyjechali do szkoły.  Kiedy to zawodzi, jedynym wyjściem jest wezwanie pogotowia. Dziecko najczęściej trafia na odział psychiatryczny.

Zawiezienie dziecka do szpitala rozwiąże problem na jakiś czas. Po kilku dniach, tygodniach wróci.

Miałam sytuacje, kiedy dzieci wracały z oddziałów w jeszcze gorszym stanie. W szpitalu były zostawione same sobie, koczowały na korytarzach, bez łóżek. Spotykały tam dzieci, które były wulgarne, samookaleczają się. Wracały do szkoły z jeszcze większą agresją, niestety.

I?

Jeśli agresywne zachowania dziecka eskalują, wówczas rodzice innych dzieci z klasy chcą, aby szkoła zapewniała ich dzieciom bezpieczeństwo, to jest zrozumiałe. Zaczynają się rozmowy z wychowawcami, psychologiem, dyrekcją. Dochodzi do nich najczęściej po tym, kiedy jakieś dziecko w klasie lub dzieci zostały poturbowane. Rodzice chcą, aby szkoła coś zrobiła, żądają od szkoły, aby pozbyła się agresywnego dziecka.

Tak jest najłatwiej.

My zwykle próbujemy znaleźć wyjście z sytuacji, doprowadzić do tego, żeby wszyscy rodzice z klasy spotkali się, mieli możliwość porozmawiania ze sobą.

Rodzice trudnych dzieci chcą współpracować?

Z reguły tak, stosują się do naszych sugestii. Uruchamiamy różne możliwości, żeby dziecku pomóc. Rodzice badają dzieci, diagnozują. Ale to nie zawsze pomaga.

Dlaczego?

Miałam taką sytuację, kiedy rodzice dziecka robili wszystko, o co prosiliśmy, współpracowali ze szkołą, stosowali się do naszych próśb, zaleceń. Natomiast rodzice innych dzieci z klasy tak się uparli, że chcą się "pozbyć" chłopca, że doszło do bardzo nieprzyjemnych sytuacji.

Jakich?

Nasyłali na szkołę kontrole, pisali skargi, wysyłali anonimy. Zrobili bardzo dużą kampanię przeciwko dyrektorce szkoły. To ona poniosła największe konsekwencje. Niesłusznie. Robiła co mogła, aby pomóc dzieciom, organizowała odpowiednią opiekę w klasie, zapewniała bezpieczeństwo innym dzieciom. Mieliśmy bardzo dobry zespół, ustalone sposoby postępowania.

Nie udało się?

Jeśli dziecko chodzi do szkoły, która nie jest jego/jej rejonową to zdarzają się takie sytuacje, że rodzice trudnego dziecka zmuszani są - najczęściej przez innych rodziców - do tego, aby zabrać dziecko ze szkoły. Rejon zawsze musi przyjąć. Chociaż wiadomo, że każdy broni się przed kłopotami.

'Ekstremalne sytuacje niestety zdarzają się w szkołach. I czasami nie mamy innego wyjścia, wzywamy pomoc. Musimy chronić nie tylko to dziecko, które jest agresywne, zadbać o to, aby nie zrobiło sobie krzywdy, ale też musimy chronić inne dzieci''Ekstremalne sytuacje niestety zdarzają się w szkołach. I czasami nie mamy innego wyjścia, wzywamy pomoc. Musimy chronić nie tylko to dziecko, które jest agresywne, zadbać o to, aby nie zrobiło sobie krzywdy, ale też musimy chronić inne dzieci' Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl

A co dzieje się, kiedy rodzice uważają, że z ich dzieckiem wszystko jest w porządku i nie zgadzają się na konsultacje z psychiatrą, psychologiem, na diagnozę.

Tak też się zdarza. Jeśli rodzic odmawia współpracy, wówczas, jako szkoła, po wyczerpaniu wszelkich sposobów,  możemy wystąpić do sądu o wgląd w sytuację rodzinną, wychowawczą. Dziecko dostanie opiekę i nadzór kuratora. Współpraca szkoły, rodziców z kuratorem sądowym często przynosi dobre efekty.

Rodziców, którzy chcą współpracować, prosimy, abyśmy wspólnie znaleźli rozwiązania, zastanowili się nad powodami zachowania dziecka, dlaczego odzywa się niegrzecznie do nauczycieli, używa wulgaryzmów, jest agresywne, podchodzi do innych dzieci i zabiera im książki, niszczy rzeczy innych dzieci.

Wysyłamy rodziców z dzieckiem do poradni psychologiczno - pedagogicznej, do psychiatry, żeby znaleźć przyczynę. Dowiedzieć się, czy to są zaburzenia zachowania określone jednostką chorobową, czy nieodpowiedni system wychowania w domu. Zdarza się, że dziecko otrzymuje orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. Stwarza ono możliwości uruchomienia pomocy. Proponujemy rodzicom udział w warsztatach umiejętności wychowawczych. Czasem rodzicom otwierają się oczy na rzeczy, których wcześniej nie zauważali.

Co jest powodem agresji dzieci w szkole?

Od ponad 30 lat towarzyszę dzieciom, które najczęściej nie są chore, ale mają trudną sytuację rodzinną. Trudności dotyczą różnych aspektów ich życia. To kłótnie rodziców, rozwód, brak czasu, zła sytuacji finansowa i mieszkaniowa, brak pracy rodziców, uzależnienia rodziców, przestępczość w rodzinie, niewydolność opiekuńcza rodziców. To dzieci, które mają sporo powodów do zmartwień. W trudnych, rodzinnych momentach pogarsza się ich zachowanie w szkole. Ze swoimi problemami radzą sobie, jak potrafią. Swoim zachowaniem wołają o pomoc, proszą "zajmijcie się mną, pomóżcie mi, bo ja nie daję sobie rady".

Niestety, zdarza się tak, że dziecko, zamiast pomocy, otrzymuje wilczy bilet. W internecie można znaleźć wzory petycji rodziców do dyrekcji z prośbami o wydalenie "łobuza" ze szkoły.

Są szkoły, które nie chcą mieć kłopotów. Jak nie ma możliwości, żeby przerzucić dziecko do innej placówki, bo jest w rejonie, to szkoła zgłasza sprawę do sądu, dziecko dostaje orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego i kończy w ośrodku socjoterapeutycznym.

Ta ścieżka pomaga dzieciom złapać równowagę?

Czasem tak, a czasem nie. To zależy od personelu, możliwości terapii. Bywa, że w ośrodkach dzieciaki wpadają w nieodpowiednie towarzystwo, w narkotyki.

Czyli ośrodki nie spełniają swojej roli terapeutycznej.

Są dzieci, które wychodzą z tego. W ośrodkach pracują ludzie, którzy chcą i wiedzą jak pomóc, prowadzą z dziećmi terapię, bardzo się starają. Mają w grupie kilkanaścioro dzieci z problemami. System w Polsce jest fatalny.

Dlaczego?

Bo nie ma pieniędzy, żeby objąć wszystkie potrzebujące dzieci odpowiednią terapią, bo brak jest psychiatrów dziecięcych, terapeutów. Ci rodzice, którzy mają pieniądze, opłacą dzieciom prywatne terapie.

Nie są tanie.

Rozmawiałam niedawno z tatą, który był u psychiatry ze swoją córką, bo dziewczynka ma myśli samobójcze. Zapłacił 360 zł za konsultację. Kogo na to stać dzisiaj?

Ci rodzice, którzy mają zasoby finansowe, prawdopodobnie pomogą dziecku. Gorzej, kiedy tych środków nie ma.

Miałam ucznia, który miał zdiagnozowane ADHD. Chodził po klasie, przeszkadzał, właził pod ławki, zaczepiał inne dzieci, pyskował nauczycielom. Chłopak ma bardzo mądrą mamę, chodziła z nim wiele lat na terapię, każda wizyta kosztowała 300 zł. Skończył podstawówkę, jest teraz w płatnej, terapeutycznej szkole średniej. Rośnie na fajnego chłopaka, bo w odpowiednim momencie otrzymał profesjonalną pomoc. Gdyby mama była skazana na terapię na fundusz, czekaliby na pierwsze spotkanie cztery lata. To o czym my mówimy?

Mama tego chłopca zrobiła wszystko, aby jej syn nie został wykluczony. Nie wszystkie dzieci będą miały takie szczęście. Wiem, że nawet jak rodzice mają pieniądze, to nie zapewnią dziecku np. miejsca w szkole prywatnej.

Wielokrotnie spotkałam się z sytuacją, kiedy szkoły prywatne okazały się bezwzględne dla uczniów z problemami. Podczas gdy te powszechne starają się pomóc, znajdują fundusze dla nauczycieli wspomagających, tak w tych prywatnych rzadko znajduje się miejsce dla trudnych uczniów. Tam rządzą rodzice. Płacą i wymagają.

Jeśli znajdzie się w klasie dziecko, które sprawia poważne problemy, to rodzic bezproblemowego dziecka żąda, aby jego/jej dziecko było w szkole bezpieczne, w przeciwnym razie zabierze dziecko ze szkoły i przestanie płacić. Oczywiście są szkoły prywatne, które próbują pomagać, wykorzystują wszelkie możliwości, zatrudniają terapeutów, mają odpowiednie sale by dziecku zapewnić spokój i bezpieczeństwo. Jak zwykle, wszystko zależy od ludzi i pieniędzy.

'Miałam taką sytuację, kiedy rodzice dziecka robili wszystko, o co prosiliśmy, współpracowali ze szkołą, stosowali się do naszych próśb, zaleceń. Natomiast rodzice innych dzieci z klasy tak się uparli, że chcą się 'pozbyć' chłopca, że doszło do bardzo nieprzyjemnych sytuacji''Miałam taką sytuację, kiedy rodzice dziecka robili wszystko, o co prosiliśmy, współpracowali ze szkołą, stosowali się do naszych próśb, zaleceń. Natomiast rodzice innych dzieci z klasy tak się uparli, że chcą się 'pozbyć' chłopca, że doszło do bardzo nieprzyjemnych sytuacji' Fot. Jedrzej Nowicki / Agencja Wyborcza.pl

Wygląda to tak, że szkoły rejonowe zawsze muszą znaleźć pomysł, na to, jak poradzić sobie z trudnymi uczniami i uczennicami. Jeśli im się nie uda, dzieci będą wypadały poza system.

W dużych miastach w szkołach jest zatrudniony psycholog, pedagog. Ale już na wsiach, w małych miejscowościach to jest rzadkość. Tam bardzo często nauczyciele są zdani tylko na siebie, na swoją wiedzę, doświadczenie, intuicję.

Dziecko ma szczęście, jeśli trafi do szkoły, w której pracują mądrzy ludzie, którzy zechcą i będą wiedzieli jak pomóc. Jeżeli rodzice dziecka będą współpracować, a inni rodzice ich nie zniszczą, to jest szansa, że uda się pomóc dziecku. To będzie zależało tylko od ludzi, ich empatii, kompetencji. Ale także od nakładów finansowych na oświatę i mądrych decyzji rządzących.

Anna Olankowicz jest psychologiem i pedagogiem szkolnym. Jest realizatorką Warsztatów Umiejętności Wychowawczych dla rodziców i nauczycieli. Z dziećmi i młodzieżą pracuje od ponad 30 lat.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.