Polonista, Dariuszem Martynowiczem, laureatem nagrody Nauczyciela Roku: - Myślę, że autentyczność, pasja i kreatywne metody pracy.
Rekomendacje od moich uczniów były tak poruszające, że przyznam, gdzieś tam czasem mi łza popłynęła.
Jeden z moich absolwentów, który jest teraz studentem medycyny, napisał, że mimo tego, że nie poszedł w stronę humanistyki, zostawiłem mu w sercu bardzo mocno humanizm jako wartość. We mnie takie słowa powodują wzruszenie, ale też dają mi poczucie, że dla jakiejś części uczniów robię i robiłem coś ważnego.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkim musi podobać się to, jak pracuję. Pod koniec roku szkolnego zadaję swoim uczniom kilka pytań. Co im się najbardziej podobało na lekcjach polskiego, czego oczekują w przyszłym roku, co chcieliby zmienić.
Robię taką ewaluację swoich działań, staram się wziąć pod uwagę perspektywę wszystkich moich uczniów, choć oczywiście wszystkim dogodzić się nigdy nie da. Ale myślę, że widzą z mojej strony chęć dialogu i że to doceniają.
Orientuję się w ich świecie. Zdarza się, że elementy z ich świata wprowadzam na swoje lekcje.
Teraz omawiam z moimi klasami twórczość Williama Shakespeare'a. Wymyśliłem projekt "Lektury na Tik Toku". Ponieważ wiem, że wielu uczniów używa tej aplikacji, pomyślałem sobie, że fajnie byłoby włączyć ją w proces edukacji. W ramach projektu uczniowie nakręcą film dotyczący twórczości Williama Shakespeare'a i tego, co oni z tej twórczości biorą do siebie, z jakimi pytaniami w głowie zostają, co konkretnie było dla nich ważne i interesujące w tych książkach.
Mam takie poczucie, że uczniowie oczekują tego, żeby kawałek ich świata pojawił się czasem na naszych lekcjach. Mam więc nadzieję, że na Tik-Toku pojawią się także sensownie wykonane filmy o lekturach.
W naszej szkolnej kulturze zabawa w szkole kończy się na edukacji wczesnoszkolnej. A przecież element zabawy może być wartością.
Robiliśmy na lekcjach gry planszowe dotyczące bohaterów i bohaterek literackich albo graliśmy zamiast w Monopoly w Caropoly - to było nawiązanie do trzeciej części "Dziadów". Uczniowie sami te gry projektowali. Niektóre moje koleżanki i koledzy mówili, że to jest takie naiwne, że może nie wypada takich rzeczy robić w liceum, że liceum to miejsce na poważną naukę. A przecież nawet klasycysta Ignacy Krasicki powiedział, że można uczyć, bawiąc.
'Mam takie poczucie, że uczniowie oczekują tego, żeby kawałek ich świata pojawił się na lekcjach' Fot.Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Młodzi ludzie potrzebują czasem czegoś innego. Nie oznacza to, że trzeba podlizywać się ich światu, starać się za wszelką cenę włączać wszystkie elementy ich świata do edukacji. Można jednak wybrać te, które my, jako nauczyciele i nauczycielki, uznajemy za wartościowe.
Na moich lekcjach pojawiają się czasem kalambury, była i lekturowa "Mafia". Uczniowie przedstawiają różnego rodzaju scenki, wprowadzam także gry terenowe. Chociażby po to, żeby wyciągnąć ich na chwilę ze szkolnych ławek. Oczywiście, nie każda lekcja tak wygląda, ale takie lekcje nie są u mnie obecne "tylko od święta".
I nie robię 45-minutowego wykładu, podczas którego uczniowie w sposób bierny przyglądają się temu, co mówię, notują, uzupełniają karty pracy, wypełniają kartkówki, różnego rodzaju tabele i w zasadzie jedyne, co mogą, to odpowiedzieć na pytania nauczyciela: tak albo nie. Bliższa jest mi koncepcja lekcji jako rozmowy. Choć oczywiście karty pracy, czy praca z podręcznikiem też się zdarzają.
To jest bardzo mocne. Mocne z dwóch powodów.
Świat dorosłych jest bardzo oddzielony od świata dzieci i młodzieży. To ma odbicie w szkole. Dla mnie to, co mówią licealiści, jest wielką ich prośbą i oczekiwaniem, aby nie traktować ich problemów, rozterek, wątpliwości, ich pytań jako czegoś głupiego i naiwnego. Coś, co czasami dla nauczyciela nie jest problemem, dla licealisty może być całym światem.
Spotykałem się z zarzutem i usłyszałem "no tak, ty uczysz języka polskiego, ale tak się nie da na fizyce, bo to taki trudny przedmiot".
Przez trzynaście lat pracowałem w V Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie. Na początku mojej drogi zawodowej spotkałem tam niesamowitego człowieka, profesora Ryszarda Zapałę, który uczył fizyki w sposób nietypowy. Uczniowie go kochali. Ma zresztą tablicę pamiątkową w szkole.
Do każdego działu fizycznego wymyślał opowieści o parze, Franku i France. Na przykład Franka bardzo zdenerwowała się na Franka, wykopała go z balkonu z prędkością początkową trzech kilometrów na godzinę, a prędkość końcowa wyniosła dziewiętnaście. Lot Franka trwał 32 sekundy. Oblicz jego przyspieszenie. Oczywiście pewnie coś mylę, bo fizykiem nie jestem, ale uczniowie na podstawie takich historii mieli coś konkretnego obliczyć. Tak uczyli się fizyki.
Dla mnie to było coś, co na początku mojej drogi zawodowej otworzyło mi oczy, że nawet najtrudniejszy przedmiot można pokochać, ale warto ucznia czy uczennicę do tego zachęcić. Profesor Zapała robił to doskonale. Pokazał mi, że element zabawy, luzu lekcyjnego wcale nie musi oznaczać utraty autorytetu przez nauczyciela.
To nie jest tak, że autorytet mają tylko osoby, które są poważne i mają przesadne wymagania. Bo taki autorytet oparty bywa wyłącznie na strachu, a nie autentycznej relacji ucznia i nauczyciela. W polskiej szkole niestety dominuje kultura strachu, a nie kultura relacji. Myślę, że wielu młodych ludzi potrzebuje autorytetu innego rodzaju. Więc u mnie są i wymagania, ale nigdy nie straszę uczniów, nie poniżam ich, "nie dociskam". Staram się dawać szansę.
'Świat dorosłych jest bardzo oddzielony od świata dzieci i młodzieży. To ma odbicie w szkole. Dla mnie to, co mówią licealiści, jest wielką ich prośbą i oczekiwaniem, aby nie traktować ich problemów, rozterek, wątpliwości, ich pytań jako czegoś głupiego i naiwnego' Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl
Wierzę w szkołę, która jest oparta na kulturze relacji, a nie na kulturze podległości. I to jest coś, co powinniśmy my, jako nauczyciele przepracować w sobie. Zobaczyć, że autorytet można budować, wchodząc z uczniami w partnerstwo i nie przekraczając granic. Moi uczniowie nie mówią do mnie po imieniu. Nie czuję takiej potrzeby, żeby przekraczać bariery komunikacji aż tak daleko.
Czasami zdarza mi się nie oddawać prac pisemnych w terminie. Na przykład zaplanowałem sprawdzanie na ostatnie dwa dni przed terminem, a czułem się fatalnie. Dla mnie to znaczy tyle, że też powinienem być wyrozumiały w sytuacji, kiedy uczeń czy uczennica nie oddaje wypracowania na czas.
Zawsze pytam ucznia, czy chce to napisać, czy będzie w stanie to napisać, czy mu/jej na tym zależy? Uczeń odpowiada zazwyczaj, że "tak, bardzo mi zależy, ale nie byłem w stanie tego napisać, albo nie miałem siły, albo zapomniałam". I ja mówię, że to jest ok i proszę o pracę w innym terminie. Rzadko nie są słowni po takiej rozmowie.
Kiedy uczeń popełnia błąd, to nie znaczy, że trzeba go/ją ukarać za ten błąd, spałować, czy od razu skreślić. Błąd jest dla mnie punktem wyjścia do dalszych działań. Nie fiksuję się na tym, czego uczniowie nie zrobią, czego nie potrafią i z czym sobie nie radzą.
Staram się traktować porażkę jako wyjście do czegoś, co może być dalej. Jak to się ułoży, zależy tylko i wyłącznie od uczniów i nauczycieli. Obydwie te strony są odpowiedzialne za lekcje i za to, co się na tej lekcji osiągnie. Nie tylko nauczyciele.
Kiedyś wbiegła do mojej klasy dziesięć minut spóźniona uczennica, przestraszona, że ja pewnie wyciągnę konsekwencje z tego, że się spóźniła. Nie zapomnę zaskoczenia moich uczennic i uczniów, kiedy zapytałem ją, czy jadła śniadanie i poprosiłem, żeby usiadła i spróbowała się uspokoić. Ona po kilku dniach do mnie podeszła i powiedziała, że to było coś najfajniejszego, co usłyszała w polskiej szkole. Że nikt nigdy wcześniej nie zapytał jej, czy jadła śniadanie.
Uczę w bardzo fajnej, rozwijającej się publicznej szkole w Myślenicach. Mam w klasie trzydziestu troje uczniów i sporo z nich do szkoły dojeżdża z okolicznych wiosek. Żeby być o ósmej rano w szkole, wstają o szóstej, idą na busa.
Czasami bywa tak, że spóźnienia nie wynikają z ich winy. W statucie szkoły jest napisane, że za ileś tam spóźnień wychowawca może wystawić upomnienie albo naganę. Może, tylko po co? Lepiej postarać się zobaczyć świat uczniów i też zrozumieć, jakie mogą mieć problemy. Nie zawsze wynikają z ich winy.
Jest ogromna presja, my ją czujemy odgórnie ze strony ministerstwa. Słyszymy, że mamy nadrabiać jakieś zaległości. Mam takie podejście do tego, że to, co było, trzeba zostawić. Ważne jest to, co jest teraz, i to, co będzie. I ważne jest, żeby po prostu skupić się na tym, jakie uczniowie i uczennice mają problemy teraz, po miesiącach nauki zdalnej. A mają ich sporo.
Mają duże problemy z komunikacją ze sobą, bardzo wielu z nich zamknęło się w sobie, potrzebują opieki psychologów, których brakuje w szkołach. Dla mnie, jako wychowawcy i nauczyciela, kluczowa jest teraz komunikacja z rodzicami. Gdy tylko coś widzę, staram się rozmawiać z rodzicami, zachęcam ich do tego, żeby szukali pomocy dla swoich dzieci.
Pokazuję, że to nie jest żaden wstyd, że każdy w życiu w pewnym momencie przechodzi lepsze lub gorsze chwile i że psycholog czy psychiatra to są ludzie, którzy są, aby nam pomagać.
Ktoś powiedział, że dobrego nauczyciela nie zapamiętuje się po tym, co konkretnie zrobił, czy dobrze wytłumaczył proces fotosyntezy, ale zapamiętuje się go po tym, jak się przy nim czuliśmy. I to jest chyba kwintesencja tego, na co warto zwrócić uwagę i na co ja staram się zwrócić uwagę - lepiej lub gorzej, bo też przecież popełniam błędy.
Oczekiwania w stosunku do nauczycieli są ogromne. A ja bym zwrócił uwagę na to, że nauczyciel jest człowiekiem z krwi i kości, ma prawo mieć gorszy dzień, ma prawo czasami nie mieć siły na rozmowę.
Dla mnie wzajemna empatia jest kluczem do dobrych relacji. Bardzo jej w szkole brakuje.
Nie. Stawiam tylko plusy.
Dla mnie minusy i plusy to znów sprowadzanie roli nauczyciela do dobrego i złego policjanta, który ciągle coś musi weryfikować, sprawdzać i monitorować.
Staram się motywować i doceniać. A jeśli zdarza się tak, że ktoś faktycznie przekracza pewne bariery, ważna jest wówczas sztuka komunikacji, spokojnego tłumaczenia, i wyjaśnienia pewnych zasad. Po prostu, zamiast minusów - informacja zwrotna bazująca na dobrej komunikacji.
Wydaje mi się, że warto próbować i budować w dzieciakach poczucie wartości, pokazywać im, że dadzą sobie radę. Wszyscy się chyba zgodzimy, że współczesny świat jest tak trudny, że warto wyposażyć dzieci w jakąś broń. A najlepszą bronią w tym trudnym świecie są poczucie własnej wartości oraz empatia. Uczmy dzieci empatii i po prostu dawajmy im siłę!
U mnie w szkole to się nie zdarza, ale rozumiem kontekst tego pytania. Na pewno nie wpisałbym im uwagi do dzienniczka.
Mam dzieci w wieku szkolnym. Czasami słyszę, jakie są w podstawówkach próby dyscyplinowania uczniów. Że jest zeszyt uwag, że czasami jest dzienniczek obserwacji ucznia, który polega na tym, że jak uczeń zrobi coś złego, to potem przez tydzień musi chodzić z kartą obserwacji i podchodzić na przerwie do każdego nauczyciela bądź nauczycielki, którzy mu podpisują to, że dobrze się zachowywał na przerwie.
Przerwa jest od tego, żeby uczniowie odpoczęli od lekcji, ale też od tego, żeby mogli rozładować swoje napięcie, emocje, wygadać się, pobawić. Myślę, że krzyk podczas przerwy nie jest dużym problemem.
Gdybym był dyrektorem szkoły, zadbałbym o przestrzeń relaksu, o stworzenie takiego miejsca, w którym dzieci, którym przeszkadza krzyk i potrzebują ciszy, znalazłyby spokój i spędziły przerwę w atmosferze ciszy. Krzyk jest formą ekspresji, od pierwszych dni naszego życia. Płacz, krzyk - to jest też język dzieci, ale przecież także dorosłych i warto ten język szanować.
Dariusz Martynowicz podczas wręczenia nagród dla Nauczyciela Roku i Nauczyciela Jutra - na Zamku Królewskim w Warszawie Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl
Dariusz Martynowicz, nauczyciel języka polskiego w Małopolskiej Szkole Gościnności w Myślenicach. Wcześniej pracował w V Liceum Ogólnokształcącym im. Augusta Witkowskiego w Krakowie. Otrzymał tytuł Nauczyciela Roku 2021. Zwyciężył w konkursie, którego celem jest uhonorowanie nauczycieli cenionych przez uczniów, rodziców i społeczności lokalne. Konkurs Nauczyciel Roku organizuje od 2002 r. tygodnik "Głos Nauczycielski". Kandydatów do tytułu zgłaszają: grona pedagogiczne, uczniowie, rodzice, samorządy i organizacje społeczne. W ubiegłym roku w związku z pandemią COVID-19 konkurs się nie odbył.