"Syn w ósmej klasie w tygodniu miał osiem sprawdzianów z całego poprzedniego roku"

Dopóki rodzice będą przesiadywać z dziećmi godzinami nad pracami domowymi, w szkołach niewiele się zmieni. Dzieci będą przemęczone, będą funkcjonować w stresie, a nadmiar kartkówek, sprawdzianów, testów odbije się na rodzinnych relacjach. - Jeśli chcemy zmiany, powinniśmy działać - namawia nauczyciel, dr Mikołaj Marcela, autor książek o edukacji.

- Nie mogę chodzić po lekcjach na SKS, bo wracam do domu, żeby się uczyć. Od września każdy mój dzień jest wyliczony co do minuty. Uczę się też w weekendy. Szkoła zabrała mi życie, nie jest częścią mojego życia, jest całym moim życiem - żali się Kalina, uczennica piątej klasy warszawskiej podstawówki.

Rodzice i uczniowie od początku roku szkolnego publikują w sieci tysiące komentarzy o tym, że dzieci mają tyle nauki i obowiązków szkolnych, że zarywają noce, rezygnują ze sportu, z zainteresowań, z ruchu na świeżym powietrzu. O spotkaniach po szkole z koleżankami i kolegami mogą teraz tylko pomarzyć.

Kiedy zaglądam na profil naszego serwisu na portalu społecznościowym, komentarze rodziców z całej Polski dotyczące zawrotnego tempa nauki w szkołach są bardzo podobne. Piszą o tym, że ich dzieci żyją od sprawdzianu do sprawdzianu. Mają ich po kilka w tygodniu. "Syn w 8 klasie, codziennie kartkówki, odpytywanie i sprawdziany. W jednym tygodniu miał osiem sprawdzianów z całego poprzedniego roku" - to jeden z komentarzy.

Tylko jedna mama na kilkadziesiąt komentujących rodziców napisała, że "u córki w szkole, w klasie 5 nie ma żadnych problemów z nadmierną ilością sprawdzianów, kartkówek bądź prac domowych.

Podobno - jak sugerują rodzice - ten rok szkolny ruszył z kopyta, bo nauczyciele boją się kolejnego zamknięcia placówek. Chcą jak najwięcej teraz nauczyć i nałapać ocen cząstkowych, dzięki którym wystawią oceny na półrocze.

Dzieci w stresie, rodzicom też puszczają nerwy

W tym roku szkolnym niewiele się zmieniło i to stopnie w szkołach są najmocniejszy miernikiem jakości dziecka. Mimo że nie musi tak być.

W książce "Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku" pada informacja, że około 95 proc. nauczycieli jest w stanie przewidzieć wyniki swoich uczniów. Sprawdziany i testy, czy przepytywanie nie są potrzebne, żeby zweryfikować wiedzę. Przekonanie, że nie ma szkoły bez testów, sprawdzianów i ocen to mit, który funkcjonuje na zasadzie nawyku i przyzwyczajenia.

Nadmiar kartkówek, sprawdzianów czy zadań domowych powoduje, że dzieci funkcjonują w przewlekłym stresie, a ten zabija efektywne uczenie się. Odbija się też to na ich relacjach z rodzicami, którzy ślęczą z nimi nad zadaniami i którym nierzadko puszczają przy tym nerwyNadmiar kartkówek, sprawdzianów czy zadań domowych powoduje, że dzieci funkcjonują w przewlekłym stresie, a ten zabija efektywne uczenie się. Odbija się też to na ich relacjach z rodzicami, którzy ślęczą z nimi nad zadaniami i którym nierzadko puszczają przy tym nerwy Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Wyborcza.pl

Zgodnie z prawem oświatowym nie ma konieczności zadawania prac domowych, stosowania podręczników czy kart pracy. System nie nakłada na nauczycieli takich obowiązków. Nauczyciele mają monitorować pracę uczniów i udzielić im informacji zwrotnej po to, żeby robili postępy.

Nigdzie nie jest też napisane, że uczeń musi znać całą podstawę programową. Realizować ją można na wiele sposobów, a prawo oświatowe nie wymaga egzekwowania znajomości szczegółowych danych.

Ale - jak przekonuje Kacper Uss, nauczyciel języka polskiego w warszawskim 67 liceum i w szkole podstawowej - to nie jest takie proste. Tłumaczy, że prawo oświatowe obliguje wszystkich nauczycieli do monitorowania postępów ucznia poprzez ocenianie bieżące.

- Dokumenty nie definiują ściśle jakie formy sprawdzania wiedzy są odpowiednie. To określa statut szkoły. I tu dochodzimy do problemu: możemy niemal dowolnie zmieniać formy sprawdzianów, sprawiając, że te będą mniej stresujące, bardziej atrakcyjne, wszystko jednak koniec końców sprowadza się do tego, że każdy nauczyciel każdego ucznia musi ocenić. W pierwszej klasie liceum uczniowie mają szesnaście przedmiotów, z których należy wystawić im ocenę. Niezależnie od formy sprawdzania wiedzy, terminarz będzie przeładowany - mówi nam polonista.

Dr Mikołaj Marcela, nauczyciel, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego, autor świetnie sprzedającej się książki "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat" nie ma wątpliwości, że tempo narzucone na uczniów i uczennice mija się z celem i powoduje odwrotny skutek niż oczekiwany - uniemożliwia jakąkolwiek naukę:

Nadmiar kartkówek, sprawdzianów czy zadań domowych powoduje, że dzieci funkcjonują w przewlekłym stresie, a ten zabija efektywne uczenie się. Odbija się też to na ich relacjach z rodzicami, którzy ślęczą z nimi nad zadaniami i którym nierzadko puszczają przy tym nerwy.

Kiedy rozmawiam z rodzicami dzieci ze szkół podstawowych, opowiadają o tym, że przy takiej ilości materiału do nauki, nie mogą liczyć na samodzielną pracę dzieci.

- Prace domowe córek koordynuję. Pomagam ułożyć im grafik, czego i kiedy muszą się uczyć, aby wyrobiły się na sprawdziany. Prac domowych, powtórek jest tak dużo, że ze strachem zaglądam codziennie do Librusa. Widzę tylko informacje o kolejnych sprawdzianach, testach, kartkówkach. Wieczorem siadam i układam plan działania nauki moich dzieci w domu. Czasami jest tak, że podczas dnia na zjedzenie obiadu w domu mają 20 minut. Bo jak się przedłuży, to będą siedziały do późna. A przecież muszą się też wyspać - mówi jedna z mam.

Inna dopowiada, że bunt nie ma sensu, bo dzieci są zaprzęgnięte w system i nie mogą się z niego wyłamać:

- Co z tego, że powiem dzieciom, żeby nie przejmowały się ocenami, że jak są zmęczone, to niech dadzą sobie spokój z dalszym wkuwaniem, bo taka nauka i tak nie ma sensu. Mogę to zrobić, ale to oznacza, że moje dzieci w szkole będą nieprzygotowane i zostaną za to surowo ocenione. Powstanie jeszcze większy problem niż ich przemęczenie. Bo to wszystko trzeba będzie poprawiać.

Kilku moich znajomych zabrało dzieci ze szkół, przeniosło je do edukacji domowej, ale nie każdy jest na tyle odważny, aby zdecydować się na taki ruch.

"Ważne, aby przechodziły z klasy do klasy, średnia na koniec roku nic nie zmieni"

Marcela, który jest też autorem poradnika "Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku" namawia rodziców, aby odpuścili i przestali walczyć z dziećmi o dobre oceny. Bo w szkole nie to jest najważniejsze.

- Przestańmy przykładać wagę do tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Naprawdę nic się nie stanie, jeśli dzieci będą miały ze wszystkich przedmiotów dostateczne na świadectwie. Ważne, aby przechodziły z klasy do klasy, średnia na koniec roku nic nie zmieni. Tak naprawdę oceny nie mają właściwie żadnego znaczenia w obecnym systemie, może poza stypendiami. Ostatecznie liczą się wyniki egzaminów centralnych, ósmoklasisty i matury. Tu ewentualnie warto skupić się w ósmej klasie podstawówki i czwartej klasie liceum na przygotowaniu się do nich. Ale to rzecz, na którą spokojnie wystarczy rok, a nawet pół roku przygotowań - namawia wykładowca.

"Odpuściłam córce. Nie musi mieć samych piątek"

- Moja córka w tym roku szkolnym rozpoczęła naukę w liceum, dostała się do wymarzonej szkoły z programem International Baccalaureate (IB). W podstawówce umówiłyśmy się, że będzie pilnowała przedmiotów, które ją interesują i które lubi. Wybrała matematykę, fizykę i angielski. Powtarzałam jej, że nie musi być ze wszystkich przedmiotów bardzo dobra. Nigdy nie czuła polskiego, pisanie wypracowań nie sprawiało jej frajdy, ma umysł zdecydowanie ścisły i analityczny -  - mówi Katarzyna, mama 15-latki z Warszawy i dodaje:

 - Nie męczyłam jej, żeby miała piątkę z polskiego czy historii. Odpuściłam jej. Całą podstawówkę dbała jednak o to, aby ze swoich ulubionych przedmiotów nie mieć zaległości i aby umieć z nich nawet więcej niż to, co jest w podstawie programowej. Przychodziło jej to z łatwością, bo ona po prostu lubi ścisłą naukę. U nas takie nastawienie zaprocentowało.

Dr Marcela namawia rodziców, aby skupiać się na tym, co naprawdę interesuje dzieci. Jeśli któryś przedmiot jest dla nich szczególnie ważny, niech uczą się przede wszystkim tego przedmiotu, a przykładają znacznie mniejszą wagę do pozostałych zajęć:

- Ważne, by dzieci - nawet w szkole - mogły podążać za naturalną ciekawością, a jednocześnie nie były przepracowane z powodu konieczności nieustannego przygotowywania się na wszystkie zajęcia - także te, który absolutnie nie mają dla nich znaczenia. Dobrze jest też tak podchodzić do nauki, by uczniowie i uczennice mieli jak najwięcej wolnego czasu na swoje sprawy i odpoczynek. Warto więc zachęcać ich do odrabiania zadań domowych, które z ich perspektywy nie mają większego sensu, najmniejszym nakładem sił i wspierać ich w tych działaniach.

Dzieci są stworzone do ruchu. Na skutek zmniejszonej ilości tlenu we krwi pogarsza się wydajność mózgu i poziom koncentracji. Długotrwałe siedzenie osłabia kreatywność, zapamiętywanie, koncentracjęDzieci są stworzone do ruchu. Na skutek zmniejszonej ilości tlenu we krwi pogarsza się wydajność mózgu i poziom koncentracji. Długotrwałe siedzenie osłabia kreatywność, zapamiętywanie, koncentrację Fot. Krzysztof Mazur / Agencja Wyborcza.pl

Ciała dzieci są stworzone do ruchu, nie do siedzenia od rana do nocy

Niepokojące jest też to, że w pogoni za ocenami i za tym, aby odrobić wszystkie zadane lekcje, zapominamy, jak bardzo dzieciom potrzebny jest ruch.

Od lat w tym temacie niewiele się zmienia, mimo że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że długotrwałe siedzenie szkodzi dzieciom. Ich ciała są stworzone do ruchu, a siedzenie sprawia, że cierpi kręgosłup, stawy, słabnie wydolność układu oddechowego i krwionośnego, zwiększa się ryzyko rozwoju niektórych nowotworów, chorób serca, nerek i wątroby oraz cukrzycy. Na skutek zmniejszonej ilości tlenu we krwi pogarsza się wydajność mózgu i poziom koncentracji. Długotrwałe siedzenie osłabia kreatywność, zapamiętywanie, koncentrację.

"Jeśli oceny stracą znaczenie dla rodziców, przestaną też być najważniejsze w szkole"

W statucie każdej szkoły są spisane informacje dotyczące dopuszczalnej liczby sprawdzianów, testów, oraz tego, czy można w szkole robić niezapowiedziane kartkówki. Szkoły nie mogą pracować wbrew swoim przepisom, które są ustalane na podstawie prawa oświatowego. Każdy z rodziców może zapoznać się ze statusem szkoły i w razie wątpliwości porozmawiać o nim z dyrekcją szkoły dziecka. Bo - jak uważa Marcela - obecna sytuacja nie zmieni się, jeśli rodzice nie zaczną działać. To rodzice powinni być inicjatorami tego, aby dzieci uczyły się dla siebie, a nie dla ocen. Że im dłużej będziemy trwali bez sprzeciwu w tym, co jest, to w szkołach niewiele się zmieni.

- Uczenie się i rozwój wymagają spokoju, poczucia bezpieczeństwa i świadomości, że można liczyć na wsparcie. Różnie z tym bywa w szkołach, dlatego tym bardziej rodzice powinni mieć świadomość tego, co służy nauce ich dzieci. Bardzo wiele zależy od ich nastawienia i systemu wartości. Zresztą, jestem przekonany, że ostatecznie zmiana systemu edukacji dokona się za sprawą rodziców i ich nastawienia do szkoły. Jeśli oceny nie będą miały dla nich znaczenia, stracą też znaczenie w szkole. Jeśli rodzice nie będą zmuszać dzieci do odrabiania zadań domowy, nauczyciele przestaną je w końcu zadawać. Warto to wszystko mieć na uwadze - podpowiada.

Jest połowa października, a dzieci już dostają zadyszki

W Polsce istnieje już sporo szkół, które odważyły się dostosować metody nauczania do specyficznych czasów pandemii i do tego, czego potrzebują dzieci, aby szkoła była dla nich, a nie oni dla szkoły. Aby nauka była dla nich źródłem przyjemności, a nie przymusu. Są szkoły bez sprawdzianów, są też takie, w których zamiast klasycznych kartkówek można przygotować lapbooka albo prezentację w dowolnej formie na konkretny temat.

Są już takie, w których właściwie zlikwidowano oceny i nie przywiązuje się do nich wagi. To wszystko jest możliwe. Niestety w większości szkół wciąż stosuje się mechanizmy i rozwiązania, które zamiast rozbudzać w dzieciach pasję do nauki, zabijają ją.

- Zawsze powtarzam, że kluczowa jest triada zaufania, wsparcia i dialogu. Warto ufać dzieciom i pozwalać im podążać za ich entuzjazmem, wspierać ich w momentach, gdy o to proszą, a w sytuacjach konfliktowych czy w momencie pojawienia się problemów, prowadzić z nimi dialog i słuchać, co mają do powiedzenia - podpowiada dr Marcela, który uważa, że jeśli zależy nam na tym, aby szkoła nie tkwiła w tym samym miejscu, w którym była 200 lat temu, to musimy zacząć działać. A zmiana będzie zależało od indywidualnych decyzji nauczycieli, dyrektorów szkół i od zaangażowania rodziców.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.