Rodzice ślęczą nad pracami domowymi. "Żyły sobie wypruwam, a wam się nawet uczyć nie chce"

Z ich zeszytów wyrywamy kartki, nie przebieramy też w słowach. "Ty głupku", "nic z ciebie nie będzie", "pójdziesz rowy kopać". Wrzaski, krzyki, płacz dzieci. Czy takie obrabianie prac domowych z dziećmi ma sens?

Słonecznie, dni wciąż są długie, ponad 20 stopni. Uczniowie mogliby przy takiej pogodzie wszystkie lekcje spędzać na zewnątrz. Idealnie w ruchu. Ale najczęściej siedzą w szkole przyspawani do ławek. Mają po siedem, osiem godzin lekcyjnych. Po powrocie do domu chwile odpoczywają i znowu siadają do nauki. Tym razem do biurka lub kuchennego stołu.

Od lat w tym temacie niewiele się zmienia, mimo że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że długotrwałe siedzenie szkodzi dzieciom. Ich ciała są stworzone do ruchu, a siedzenie sprawia, że cierpi kręgosłup, stawy, słabnie wydolność układu oddechowego i krwionośnego, zwiększa się ryzyko rozwoju niektórych nowotworów i chorób serca, nerek i wątroby oraz cukrzycy. Na skutek zmniejszonej ilości tlenu we krwi pogarsza się też wydajność mózgu i poziom koncentracji. Długotrwałe siedzenie osłabia też kreatywność, zapamiętywanie, koncentrację.

Kończy się awanturą i płaczem dziecka

Podczas odrabiania prac domowych dzieci są zmęczone, ciężko nakłonić je do dalszego ślęczenia nad książką.

- Z dnia na dzień odrabianie prac domowych staje się przykrym obowiązkiem zawsze kończącym się awanturą i płaczem dziecka. Staramy się spokojnie rozmawiać z córką, że to ona najwięcej na tym traci, a przy tym wprowadza niespokojną atmosferę w domu. Powoli tracimy pomysły i ochotę na współpracę z dzieckiem podczas gdy jej samej też mało zależy na nauce - pisze jedna z naszych czytelniczek na naszym forum i prosi psychologa o poradę, jak nakłonić kilkuletnią córkę do tego, aby chciało jej się odrabiać prace domowe.

Na naszym portalu, pod jednym z artykułów o szkole, czytelnik opisał swoje wspomnienia z domu. Zacytuję fragment tej wypowiedzi: "To, jak mama "pomagała" mi w lekcjach, zostanie ze mną na zawsze. Po trzech minutach zaczynała mi wymyślać od debili. Potem biła pięścią po głowie. Płakałem tak, że brakowało mi oddechu. Sąsiedzi musieli słyszeć to wycie ze dwa piętra niżej".

Odrabianie prac domowych z dziećmi bywa źródłem konfliktów rodzinnych i codziennej frustracji rodzica w stosunku do dzieckaOdrabianie prac domowych z dziećmi bywa źródłem konfliktów rodzinnych i codziennej frustracji rodzica w stosunku do dziecka Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl

Od dziesięcioleci niewiele zmienia się w naszym systemie szkolnictwa. Dzieci - tak jak my kiedyś - przynoszą do domów prace domowe, a my - tak jak kiedyś nasi rodzice - zmuszamy je do siedzenia przy biurku, pilnujemy i odpytujemy. I zakładamy, że odrabianie lekcji jest zobowiązaniem uczniów, tak jak dla nas realizacja obowiązków zawodowych w pracy. Tak to widzimy my, dorośli.

 -  Dla dziecka prace domowe mogą okazać się nudnym, mało ciekawym zadaniem, szczególnie, kiedy za oknem jest ciepło i można wyjść na rower czy z kolegami na boisko. Różnica między dorosłym a dzieckiem jest jeszcze taka, że my widzimy konsekwencje braku wykonania zadania domowego, a dziecko nie koniecznie. Pewnie dlatego narasta w nas frustracja - uważa dr Marta Majorczyk, pedagog, neuropsycholog, doradca rodzinny z poradni psychologiczno-pedagogicznej przy uniwersytecie SWPS.

Oczywiście można wyjść z założenia, że nie rodzina chodzi do szkoły, tylko dziecko - i to dziecka obowiązkiem jest odrabianie lekcji. Nie odrobi - pójdzie z nieodrobionymi. Jednak w młodszych klasach szkoły podstawowej takie podejście raczej się nie sprawdzi. Tym bardziej że rola rodziców w edukacji dzieci wcale nie jest mała.

-  Jeżeli rodzice chcą dla swoich dzieci lepiej, niż oni mieli, to zrobią wszystko, żeby faktycznie tak było. Jeśli rodzic - nieważne czy z tytułem profesora, wyższym czy z wykształceniem zawodowym - ma świadomość tego, że dużo zależy od niego, to podejdzie, sprawdzi, spróbuje wytłumaczyć - mówi dr Majorczyk.

Kiedy rozmawiam z rodzicami dzieci w wieku szkolnym, przyznają, że i ich ponoszą emocje podczas odrabiania z dziećmi prac domowych. Sami po całym dniu pracy też woleliby odpocząć. Zamiast tego godzinami tłumaczą, sprawdzają, rozwiązują zadania. I się wnerwiają. Zdarzają się niecenzurowane słowa, komentarze, których później żałują.

- Zawsze powtarzałam sobie, że nie będę taka jak moi rodzice. Że nie powiem dzieciom, że jak nie będą się uczyć, to skończą na kopaniu rowów, że nie będę wydzierała im kartek z zeszytów, kiedy zobaczę stado błędów ortograficznych. Nic z tego. Mówię do swoich dzieci językiem rodziców. Łącznie z tym, że "żyły sobie wypruwam, żeby mieli wszystko, a im się nawet uczyć nie chce" - zwierza się warszawianka, mama dwóch synów, którzy uczą się w szkole podstawowej.

Pedagog, dr Majorczyk podpowiada, aby w momencie, kiedy "ponoszą nas nerwy" odejść od dziecka, ochłonąć, przeprosić za swoje zachowanie, spokojnie porozmawiać z dzieckiem. I uwierzyć, że nie ma potrzeby, aby stać nad dzieckiem, które wie, że sobie z zadaniem poradzi:

 - W ten sposób okazujemy dziecku zaufanie, dajemy szansę na to, aby wzmacniało swoją samodzielność, oddajemy pole odpowiedzialności za jakość wykonanego zadania. Pamiętajmy, aby pochwalić dziecko, zauważyć jego/jej starania.

To co robi się na lekcjach można przyswoić w domu

Dr Mikołaj Marcela, autor poradników na temat edukacji, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego uważa, że wysiadywanie z dziećmi godzinami nad pracami domowymi to relikt przeszłości i najwyższy czas, aby zmienić formułę zdobywania wiedzy:

- To, że rodzice tak dużo muszą pomagać dzieciom w zadaniach - właściwie od zawsze - najlepiej pokazuje, jak niedorzeczną instytucją jest szkoła. Szczególnie dzisiaj, kiedy to, co robi się na lekcjach, czyli wykład nauczyciela, mogłoby być przyswajane w dowolnym momencie w domu w postaci nagrania wideo, a lekcje mogłoby służyć do rozwiązywania zadań i dyskutowania o tym, co w danym temacie jest niezrozumiałe. To oczywiście prowadzi do dyskusji o fundamentach obecnego modelu szkoły i jego absolutnego niedopasowania do XXI wieku - mówi autor książki "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat".

Szkoła podstawowa mogłaby istnieć bez prac domowych?

- Odrabianie prac domowych z dziećmi bywa źródłem konfliktów rodzinnych i codziennej frustracji rodzica w stosunku do dziecka. Nie zapominajmy jednak, że czas spędzony na odrabianiu zadań domowych powinien być dla dziecka możliwością kształtowania w sobie postawy pracowitości, samodzielności i odpowiedzialności pod czujnym okiem rodzica, do którego można przyjść po wsparcie, poradę czy pomoc w zrozumieniu trudnego materiału. Rodzice nie powinni jednak wyręczać dziecka w realizacji obowiązków związanych ze szkołą - uważa dr Majorczyk.

Od wielu lat czytamy i słyszymy o badaniach, które dowodzą, że szkoła podstawowa mogłaby istnieć bez prac domowych. Wystarczy przywołać czteroletnie badania przeprowadzone w Danii, których wyniki pokazywały, że odrabianie zadań po szkole nie przynosi większych korzyści i raczej hamuje postępy w nauce, niż je wspiera.

Według polonisty, dr Marceli prace domowe w szkole podstawowej są niepotrzebne.

- Zadania domowe mają sens na poziomie ponadpodstawowym. Pamiętajmy jednak, że w szkole wiele zadań domowych to w gruncie rzeczy "praca bez sensu", bardzo często nawet wtedy, kiedy przybiera ona postać z góry narzuconego projektu, który nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla uczącego się.

- Ledwo zaczął się wrzesień, a córka już ma zapowiedzianych kilka sprawdzianów. Średnio jeden na dwa tygodnie z każdego przedmiotu. Oznacza to, że musi się do tych klasówek przygotowywać z określonego zakresu materiału. W weekend siadam z córką i po trzy, cztery godziny pracujemy. Utrwalamy wiedzę, doczytujemy, odpytuję córkę z angielskiego, niemieckiego, historii, przyrody. Pomimo że córka jest w VI klasie, nadal odrabiam z nią lekcje. Materiału jest tak dużo, że mam poczucie, że sama nie poradziłaby sobie z ogarnięciem tego wszystkiego na czas. Muszę ją w tym koordynować i sprawdzić, czy nie ma luk w materiale, a jak czegoś nie rozumie, wówczas doczytujemy, tłumaczę - mówi nam mama dziewczynki z jednej z warszawskich szkół społecznych.

Z nadmiarem zadań domowych od wielu lat walczą twórcy akcji "Zadaję z sensem". Na ich profilu czytamy m.in. o raporcie opracowanym przez UNICEF pt. „Nasza Europa, nasze prawa, nasza przyszłość". Z raportu wynika, że aż ponad 60 proc. uczniów chce w szkole mniej prac domowych. A w ostatnich latach największym problemem dla dzieci nie jest COVID, ale właśnie nadmiar prac domowych i presja egzaminów.

- Pamiętajmy, że zadania domowe są jedynie dodatkowym stresem, nie wspierają nawyku uczenia się u dzieci, bardziej ich frustrując i zniechęcają, niż zachęcają do nauki, są dodatkowym i niepotrzebnym obciążeniem dla nauczycieli i dla rodziców. A w dodatku zabierają uczniom i uczennicom czas wolny, którego prawie w ogóle nie mają podczas roku szkolnego - dodaje dr Marcela.

W Finlandii prace domowe nie spędzają dzieciom snu z powiek

To mit, że w fińskich szkołach, tak często stawianych w Europie za wzór systemu edukacji, uczniowie nie mają zadawanych prac domowych. Mają. Bo prace domowe pozwalają utrwalić materiał z lekcji, uczą odpowiedzialności, zarządzania swoim czasem, wyrabiają umiejętność samodzielnego uczenia się i zadawania pytań. Różnica jest taka, że ilość i forma prac domowych zadawanych w Finlandii bardzo różni od tego, co się zadaje u nas. Tam prace domowe nie spędzają dzieciom snu z powiek.

W tekście "Wyborczej" pt: "Obalamy mit: w fińskiej szkole też są prace domowe. Ale nie stawia się za nie stopni" przeczytamy, że na poziomie szkoły podstawowej prace domowe nie zajmują dzieciom więcej niż 20 minut, a książka do matematyki jest nawet napisana w taki sposób, że po każdej lekcji jest pół strony zatytułowane: "praca domowa". To jedno, dwa zadania, utrwalenie przerabianego tematu.

Inne prace domowe to najczęściej zadania, których nie da się wykonać w szkole. Uczniowie mają np. narysować plan domu czy mieszkania, pomierzyć różne odległości. Przeprowadzić wywiad z dziadkiem. Tego typu zadania mają rozwinąć umiejętności zadawania pytań, wyobraźni przestrzennej, samodzielnego wyszukiwania informacji. W Finlandii, tak samo jak u nas, nauczyciele zachęcają uczniów, aby czytali codziennie przez przynajmniej 10 minut.

W fińskich szkołach średnich sytuacja zmienia się i uczniowie, którzy mają po osiem, dziesięć różnych kursów w semestrze, muszą już uczyć się w domu. I to sporo, bo materiał jest trudny i nie sposób wszystkiego zrobić w klasie.

Nie nauczy się niemieckiego, jeśli nie będzie powtarzała słówek w domu

O tym, że prace domowe mają sens, przekonuje mnie też córka, uczennica IV klasy. Tłumaczy mi, że kiedy rozwiąże kilka zdań z matematyki w domu, to lepiej rozumie kolejną lekcję. Zdaje sobie też sprawę z tego, że nie nauczy się niemieckiego, jeśli nie będzie powtarzała słówek w domu. Przyjemność sprawiają jej prace domowe, które wymagają współpracy z koleżankami. Razem przygotowują plakat, albo zbierają ciekawostki na zadany temat.

W zeszłym roku miały za zadanie przeprowadzić lekcję przyrody na temat ptaków. Widziałam, jak dużo radość sprawiało dzieciom spotykanie się w domach, wspólne opracowywanie scenariusza, dzielenie się materiałem, kto co powie, wyszukiwaniem ciekawych informacji, układanie quizów, decydowanie, o czym powiedzą, a co może być nudne.

Wiem, że chodziło o to, że taki rodzaj pracy nie był dla dzieci źródłem frustracji, tylko przeciwnie, czymś, co dawało im szczerą radość z nauki, a potem olbrzymią satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Co więcej, projekt nie był na ocenę. I dzieciom w niczym to nie przeszkadzało. Po prostu wiedziały, że zrobiły to świetnie. Nasza rola, rodziców, ograniczyła się do roli koordynatorów spotkać.

Zakuć, zdać, zapomnieć

Mikołaj Marcela mówi wprost, że nadmiar, bezsensownych prac domowych i związana z nimi frustracja zarówno uczniów, jak i rodziców, to kolejny powód, dla którego powinniśmy rozpocząć publiczną debatę nad zlikwidowaniem obecnego modelu szkoły i zastąpienia go modelem sprzyjającym autentycznemu uczeniu się i rozwojowi.

- Pamiętajmy, że nasza frustracja wynika w dużej mierze z nieskuteczności dotychczasowego modelu. Rodzice się denerwują, bo często nie wiedzą, jak pomóc dzieciom, choć przecież sami zaliczyli ten materiał w latach szkolnych i teoretycznie powinni potrafić wytłumaczyć dzieciom, o co chodzi, mimo że to nie ich rola. Teoretycznie, bo w praktyce uczenie się w szkole to w dużej mierze iluzja - od zawsze dominowała w niej, nadal dominuje i póki co będzie dominować zasada trzech Z: zakuć, zdać, zapomnieć. I tak długo, jak obecny model będzie trwał, tak długo ta zasada będzie obowiązywać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.