Dr Mikołaj Marcela, pisarz, wykładowca, nauczyciel: Nie. Cieszyłbym się gdyby wracały do szkoły, która pozwalałaby im się uczyć i rozwijać. W obecnym kształcie to instytucja przemocowa.
Szkoła chce, żeby uczniowie się uczyli, ale sama nie lubi się za bardzo uczyć. I nie mówię tu o podnoszeniu kompetencji cyfrowych. Raczej o czymś znacznie bardziej fundamentalnym: wiedzy na temat tego, jak uczy się ludzki mózg i jak działa ludzka psychika.
Mam wrażenie, że szkoła cały czas tkwi w tym samym miejscu, w którym była 200 lat temu. Jeśli coś się zmieni, to będzie zależało od indywidualnych decyzji nauczycieli i dyrektorów szkół.
Część dyrektorów i nauczycieli wyciągnie wnioski z doświadczenia, jakim była zdalna edukacja, podążą za zmianami. To będą ci sami nauczyciele, którzy już byli innowatorami, wprowadzali ciekawe rozwiązania przed pandemią i oni też, mam wrażenie, najwięcej nauczyli w czasie pandemii.
Ale też, dla niektórych nauczycieli i dyrektorów, pandemia była doświadczeniem, które trzeba przeczekać i przetrwać. Tak jak uczniowie muszą przetrwać szkołę, tak oni musieli przetrwać pandemię, żeby wrócić do tego, co było wcześniej.
Znam osoby, które prowadziły szkolenia dla nauczycieli w zeszłym roku szkolnym. Najwięcej pytań było o to, jak podczas lekcji zdalnych nadzorować pytania ustne albo jak sprawić, aby uczniowie nie ściągali w czasie sprawdzianów online. Niekoniecznie o to, jak w ciekawy sposób angażować uczniów w lekcje.
To dotyczy nie tylko nauczycieli, ale i rodziców, którzy często wymuszają pewne rozwiązania, bo chcą mieć oceny, chcą sprawdzianów, chcą mieć jakieś dowody tego, że dzieci się uczą i mają dobre stopnie. Nie rozumieją, że w uczeniu i rozwijaniu wcale nie chodzi o to, aby siłą wkładać wiedzę do głowy.
O to, żebyśmy w szkole rozwijali się zgodnie z własnymi potrzebami, a nie o to, żeby grupa dorosłych decydowała, czego i kiedy ja mam się uczyć jako dziecko, co mam czytać, co jest dla mnie dobre, a co jest dla mnie złe.
Szkoła to instytucja ideologiczna, która ma w bardzo określony sposób kształtować człowieka i formować na potrzeby państw. Tak było, jest i będzie tak długo, jak zachowamy obecny model szkoły.
Ta partia, która akurat rządzi państwem, wykorzystuje szkołę w jej obecnej formie, do tego, żeby tworzyć takich obywateli, jacy według tej partii powinni być. I wykorzysta do tego wszystkie mechanizmy w szkole, które wymuszą posłuszeństwo i narzucają określony światopogląd, wierności określonym treściom.
Między innymi dlatego potrzebujemy zupełnie innego modelu szkoły, bardziej demokratycznego i bardziej otwartego na potrzeby uczniów i też takiego, który pozwoliłby dzieciom realizować się i odkrywać swój potencjał. Dzisiaj szkoła w ogóle tego zadania nie realizuje.
Szkoła nigdy nie była i nie jest instytucją autonomiczną. Zarówna ta publiczna, jak i ta prywatna. Powinniśmy pracować nad tym, aby zapewnić autonomię dyrektorom szkół i nauczycielom. Ale dzieje się zupełnie na odwrót. Mam też wrażenie, że teraz dyrektorzy szkół i nauczyciele, mogą się poczuć dokładnie tak, jak uczniowie w szkołach. Mają nad sobą człowieka i ministerstwo, które zaczyna działać na takim poziomie zarządzania, jak działają szkoły w stosunku do uczniów, czyli stosując nieustany nadzór, kontrolę, sprawdzanie wszystkiego, ograniczanie jakiejkolwiek decyzyjności, wprowadzanie konieczność pytania o wszystko.
Dziecko w szkole musi zapytać o to, czy może wstać, żeby pójść do toalety, czy może się napić wody, musi w ogóle poprosić o głos, żeby móc się odezwać. I tak przez 12 lat uczymy się, że nie mamy głosu, nie mamy wpływu na to, jacy nauczyciele nas uczą, nie możemy zmienić klasy, jeśli nam się coś nie podoba, nie możemy wybrać tematów, które nas interesują i których chcielibyśmy się nauczyć. Chcemy być szanowani, chcemy żyć w państwie demokratycznym, tylko nikt nas tego nie uczy.
Myślę, że paradoksalnie, jednym z pozytywów obecnego ministerstwa jest to, że ich pomysły są na tyle radykalne, że my wszyscy w końcu zobaczymy, że szkoła zawsze była miejscem przemocowym, tylko nie dostrzegaliśmy tego, bo było to przypudrowane i rozwodnione. A teraz mamy koncentrat tego, czym może być szkoła. Bardzo wielu ludzi to przeraża i dlatego dzisiaj możemy w ogóle rozmawiać o tym, dlaczego powinniśmy zlikwidować model szkoły, który mamy i wprowadzać zupełnie inne rozwiązania.
Zwłaszcza tym uczniom, które mają problem z odnalezieniem się w szkole. Dzieciaki mogły się wyspać, nie musiały wstawać o świcie, budziły się trzy minuty przed lekcją, a jak trzeba było, to mogły jeszcze dospać i udać, że mają zepsutą kamerkę.
Szkoła nie liczy się z naszymi naturalnymi potrzebami i to jest bardzo duży problem.
Chciałbym, żeby jedno było jasne. Nie jestem zwolennikiem wyłącznie nauczenia zdalnego i cyfrowej edukacji, to nie jest rozwiązanie problemów szkoły. Jestem za to zwolennikiem uczenia zdalnego, jako formy ucieczki od obecnego modelu szkoły, która jest pod wieloma względami instytucją przemocową, kontrolującą i utwierdzającą nierówności społecznej.
Szkoła dla uczniów z zaburzonych rodzin jest ucieczką, ale też jest miejscem, w którym utwierdzają się w przekonaniu, że są mniej zdolni i mniej inteligentni od tych dzieci, które mogą liczyć na wsparcie rodziców i które wywodzą się z lepiej uposażonych środowisk.
Uczniowie z mniej uprzywilejowanych rodzin w szkole czują się gorsi od innych, właśnie dlatego, że przychodzą z niższym poziomem kompetencji i dlatego, że dla nich nauka jest cięższa. Żyją w przekonaniu, że są gorsi od innych ludzi.
Ale nie jest, bo wspiera różnice klasowe i społeczne. W szkole zakładamy, że wszyscy mają robić to samo, w tym samym czasie, na tym samym poziomie. Nie bierze się pod uwagę tego, jakie są możliwości uczniów w danym momencie ich życia.
Nie mamy wpływu na to, w jakiej rodzinie się rodzimy i z jakim kapitałem finansowym, społecznym, kulturowym. Chciałbym, aby szkoła finansowana przez państwo, była miejscem, w którym dzieci mogą się rozwijać i uczyć niezależnie od kapitału, jakim dysponują ich rodziny. Do tego jednak niezbędne jest uwolnienie szkoły na przykład od odgórnie narzuconej podstawy programowej czy tyranii egzaminów centralnych. Potrzeba do tego autentycznie wolnej szkoły, w której każdy rozwija się we własnym tempie i samodzielnie wyznaczonym kierunku.
Dla mnie każde rozwiązanie, które uwalnia dzieci od obecnego przymusowego modelu szkolnego, w którym dzieci nie mają nic do powiedzenia i są traktowane przedmiotowo, jest dobrym rozwiązaniem. Oczywiście ubolewam nad tym, bo edukacja domowa nie jest żadnym rozwiązaniem długoterminowym, chociażby z perspektywy społecznej.
Finansowanie ze środków publicznych różnych modeli szkół (demokratycznych, Montessori czy waldorfskich), w tym szkół autorskich i mikroszkół tworzonych przez rodziców. Tak, żeby każde dziecko mogło sobie wybrać taki model szkoły, w którym chce się uczyć i w którym czuje się dobrze. I aby rodzice nie musieli za to dodatkowo płacić.
Chodzi mi o to, aby państwo nie utrzymywało ze środków publicznych jednego modelu szkoły, który jest przestarzały i szkodliwy pod każdym możliwym względem: ekonomicznym, społecznym, kulturowym.
To niech taka szkoła funkcjonuje dla tych dzieci, które lubią konkurować i czują się w tym dobrze. Byle tylko nie zmuszać wszystkich do nauki właśnie w takim modelu.
To się pomału zmienia. Nie musi nastąpić kumulacja, aby coś się rozsypało i powstało nowe. Zmiany społeczne następują skokowo, na skutek rozmaitych wydarzeń, może nawet takich jak pandemia.
Musimy podnosić poziom społecznej świadomości i to robimy. Powinniśmy mieć na uwadze, że naprawdę bardzo dużo zależy od nauczycieli, dyrektorów szkół i od rodziców. Zresztą jest coraz więcej szkół w Polsce, które rezygnują z dotychczasowego systemu oceniania, rezygnują z ocen cząstkowych, zamiast ocen nauczyciele wprowadzają informację zwrotną w postaci opisowej. Są szkoły, które zmniejszyły ilość sprawdzianów, albo nawet takie, które w ogóle je wyeliminowały. Dużo zależy od nas.
Jedyne co by mogło teraz pomóc, to minister, który zapewnia autonomię, wsparcie i prowadzi dialog, rezygnuje z narzędzi przymusu, stawia się w pozycji współrzędnej. To by pewnie zmieniło klimat, jeśli chodzi i o dyrekcje szkół i o nauczycieli, może przełożyłoby się to na relacje z uczniami.
Zamiast tego mogłaby powstać instytucja, która jest poza zasięgiem tych, którzy są u władzy i która tworzy warunki, a nie narzuca, nie kontroluje i nie zmusza do robienia czegokolwiek. Można podpatrzeć Finów, jak oni poradzili sobie ze swoim systemem edukacji.
Dziś, w dobie, w której nauka zdalna stała się czymś, od czego być może wcale tak łatwo się nie uwolnimy - bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - potrzebujemy zupełnie innego myślenia o edukacji. Musimy jednak wiedzieć, że, każda indywidualna decyzja, która jest podejmowana, każdy drobny czyn, to jest coś, co albo prowadzi do zmiany, albo utwierdza dotychczasowy stan rzeczy. Pamiętajmy o tym, nikt nas nie zbawi.
Mikołaj Marcela jest autorem poradników „Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku", „Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem", wydanego wraz z Anitą Janeczek-Romanowską „Jak zapewnić swojemu dziecku najlepszy start" i z Zytą Czechowską „Jak nie zgubić dziecka w sieci?". W swojej najnowszej książce "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat" zaprzecza temu, że szkoła rozwija w dzieciach zaradność, niweluje nierówności społeczne i przyczynia się do postępu świata. Według autora książki jest dokładnie na odwrót. To szkoła prowadzi społeczną selekcję, już kilkulatków dzieląc na lepszych i słabszych. To ona czyni świat coraz gorszym miejscem do życia i to również przez nią najczęściej zapominamy, kim jesteśmy.