Marzec 2020. Z dnia na dzień wszyscy ludzie związani z system edukacji zostali postawieni przed koniecznością nauki zdalnej. Nauczycielki i nauczyciele, bez szkoleń, kursów, często też bez materialnej pomocy musieli zorganizować swoją pracę z dziećmi w kompletnie inny sposób niż tradycyjne nauczanie w szkołach. Miesiące nauki zdalnej pokazały, że niezależnie od formy prowadzenia zajęć pewne elementy procesu nauczania pozostają niezmienne. To budowanie relacji. Te dobre, bezpiecznie, oparte na akceptacji i zrozumieniu można budować bez względu na to, czy lekcje trwają w klasie, czy przed monitorem. O tym, jak budować dobre relacje z dziećmi, opowiadają pedagodzy w naszych rozmowach. Zapraszamy do lektury.
Kacper Uss, polonista, uczy w warszawskiej szkole podstawowej: Na pewno nie padło pytanie, które uczniów w całej Polsce dość mocno męczy, czyli "jak czujecie się po powrocie?".
Wiąże się z pewnym rytuałem. Uczniowie już słyszeli je tyle razy, że zadane po raz kolejny tylko frustruje.
Po prostu byliśmy ze sobą. Spokojne rozmawianie, opowiadanie, dyskutowanie na tematy dowolne, takie, które uczniom pasowały, angażowały ich.
One nigdy nie zniknęły. Przez naukę online zmieniła się tylko struktura budowania relacji. Staraliśmy się je uporządkować w nowej przestrzeni.
Spędzanie ze sobą czasu w szkole, w sensie nauczyciel - uczeń, rozmawianie na tematy, które uczniów interesują, to wcale nie jest odejście od tego, co proponuje podstawa programowa. Dlatego, że wbrew pozorom i wbrew całej krytyce, która na podstawę programową spada, to są materiały, z którymi da się pracować w sposób dzisiejszy.
Da się pogodzić to, co narzuca nam góra, z tym jak codzienność i szkolna rzeczywistość wygląda. Wątki miłosne, które są w "Panu Tadeuszu" można z uczniami omówić w taki sposób, żeby oni odnieśli to do siebie. Nie chciałbym, żebyśmy rozumieli uczenie się jako dualizm: to, co dobre, i to, co należy, bo to często idzie ze sobą w parze.
Tylko żeby osiągnąć dobre wyniki, żeby wiedza mogła do głowy jakkolwiek wchodzić, to najpierw musimy uporządkować to, co leży u podstaw każdego ucznia i każdego człowieka.
I poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że w niektórych szkołach, podczas nauki zdalnej, nauczyciele sprawdzali uczniom zeszyty, to czy systematycznie je prowadzą. Sam nie znam takich nauczycieli, natomiast jestem spokojnie w stanie uwierzyć, że tak było. A to przecież nie jest tak, że trzynastolatek, piętnastolatek, czy osiemnastolatek jest w stanie wysiedzieć osiem godzin przed komputerem w pełnym skupieniu.
Dorosły człowiek, mając szkolenie, które go średnio interesuje, w tym samym czasie robi obiad. A od ucznia wymaga się, żeby przy rzeczach, które go nie ciekawią, wysiedział, zrobił notatki i jeszcze się wspaniale tego nauczył. Na szczęście to tak nie działa, bo inaczej dzieci zatraciłyby swoje człowieczeństwo.
Powrót do szkoły po nauczaniu zdalnym w moim przypadku i w przypadku wielu nauczycieli sprowadzał się do tego, żeby powiedzieć dzieciakom, że my wiemy, że nie wszystko poszło tak, jak zakłada wspaniały program, wiemy, że w dwa miesiące nie nadrobi się, "zaległości", ale to nie jest problem, to nie zniszczy nikomu życia. Natomiast zniszczyć je można znęcając się psychicznie nad dzieciakami.
Nauczanie zdalne pokazało nam, jaką mamy szansę, żeby zmienić to, co nazywamy tradycyjną nauką. Musieliśmy sięgnąć po inne metody pracy z uczniem. Standardowe siedzenie w ławce i słuchanie wykładu nauczyciela powinno zdarzać się w szkołach coraz rzadziej.
Żeby zachęcić dzieciaki do nauki, możemy korzystać z czegoś więcej niż tylko z prezentacji multimedialnych, które, poza zrobieniem kilku obrazków, zazwyczaj nic ważnego nie wnosiły. Możemy posługiwać się takimi narzędziami, jak chociażby gry wideo, które uporządkują na przykład zagadnienie mitologii greckiej.
Nauczanie zdalne pozwoliło mi zrobić w znacznie większym stopniu to, co robiłem wcześniej, czyli wykorzystywać nowe źródła informacyjne. Gry, fragmenty powieści graficznych. W Japonii powstają książki, które są książkami wideo, z tekstem leci dźwięk, zmienia się grafika. To jest specyficzne, u nas jest tego mało. Mam taką nadzieję, że nauka zdalna przekona nie tylko mnie, ale i innych, że warto wyjść poza swoje przyzwyczajenia.
Nie pokuszę się o reformowanie systemu oświaty. Zbyt dużo ludzi już próbowało i widzimy, jakie są efekty. Nie da się wrócić w stu procentach do tego, co było, bo doszło do gigantycznego zdarzenia kulturowego, jakim jest pandemia, izolacja dzieciaków i wykorzystywanie zupełnie innych narzędzi do nauki przez dzieci i przez nauczycieli.
Wydaje mi się, że próba przywrócenia stanu sprzed pandemii jest niemożliwa i byłaby szkodliwa. Jeżeli zdarzyło się coś tak strasznego jak pandemia, i jakoś przez to przeszliśmy, to wydłubmy z tych złych rzeczy to, co dobre. Chociażby złożone narzędzia multimedialne i korzystajmy z nich tak, żeby nauka w szkole to nie był system z XIX wieku.
Nauka może być interesująca ze względu na formę, ale także ze względu na treść. To nie jest tak, że stare książki dzisiaj już nie mają żadnego znaczenia.
Jeżeli podejdziemy do tego na zasadzie czystej pragmatyki, to "Pan Tadeusz" jest zbędny. W dzisiejszej rzeczywistości dzięki "Panu Tadeuszowi" człowiek pracy raczej nie znajdzie. Natomiast "Pan Tadeusz", z punktu już mniej pragmatycznego, może być o tyle wartościowy, że tworzy przestrzeń do dialogu międzypokoleniowego. I nawet, jeżeli ten dialog będzie się odbywał na zasadzie, że babcia się będzie zachwycała, a wnuczek się nie będzie zachwycał, to i tak jest to podstawa do nawiązywania relacji. Tworzenie pomostu dialogowego to jedna z przyczyn istnienia kanonu lektur.
I tego nie da się pominąć. Jeżeli byśmy uwspółcześnili cały kanon lektur, dostosowali do dzieciaków, to doszłoby do sytuacji, w której za jakiś czas rodzic z dzieckiem nie mieliby o czym rozmawiać.
Z jednej strony jesteśmy blisko, a z drugiej jesteśmy już od siebie bardzo daleko, bo świat zdecydowanie przyspieszył. I to 15 lat różnicy między nami potrafi być wyraźne.
W pracy z dziećmi i młodzieżą istotne dla mnie jest to, żebyśmy tworzyli relacje opierające się na chęci poznania drugiego człowieka. Nie poznam swoich uczniów, kiedy wejdę na lekcje do klasy o 10:15 i wyjdę o 11:00. Z dzieciakami trzeba zostać, posłuchać ich.
Przede wszystkim stoję i słucham. Dzieci wcale nie potrzebują tego, żeby rozmówca bardzo dużo mówił. Chcemy być słuchani. To często wystarczy, że ja posłucham, a potem wrócę do domu i zerknę, o czym uczeń mówił, jeśli temat jest mi obcy, i następnego dnia się do tego odniosę.
Gdybym starał się być autorytetem dla swoich uczniów, wypadłoby to komicznie. Nie jestem też ich przewodnikiem, bo nie jestem w stanie samozwańczo zrobić z siebie przewodnika. Po prostu staram się być z uczniami, a oni sami zdecydują, czy uważają mnie za osobę wartą tego, żeby poszerzać swój światopogląd i wiedzę.
Tak jak wybieramy sobie przyjaciół na zasadzie poznania osoby i uznania, że z jakichś powodów warto z nią spędzać czas, i warto uwzględniać jej zdanie, tak samo działa to w przypadku nauczyciela. Jeżeli dziecko mnie polubi i uzna, że mam coś sensownego do powiedzenia, to zacznie przyjmować to, co mam do przekazania. Jeżeli mnie nie polubi, to nic z tego nie będzie i nieważne jakbym się starał.
Część próbuje pisać wiersze. Większość decyduje się na prozę. Chcę pokazać uczniom, że pisanie to jest narzędzie wglądu w samego w siebie, że możemy czerpać z pisania przyjemność. O moich wierszach nie rozmawiam z uczniami z jednego prostego powodu: pyszne byłoby, gdybym kazał im czytać swoje wiersze. Oni chyba trochę się też wstydzą przyznawać do tego, że wyszukali coś mojego w internecie.
Nie mogę powiedzieć wprost, bo naruszyłbym ich zaufanie. Dzieciaki nie piszą o nauczaniu zdalnym. Ich świat składa się ze zdecydowanie innych problemów, takich, które zawsze człowieka spotykają. Miłość, kłótnia, problemy z rodzicami. Pracowałem w różnych szkołach i te motywy powtarzają się rok w rok, bo to po prostu jest ludzkie. Dorośli i dzieci piszą mniej więcej o tym samym, tyle tylko, że w inny sposób.
Kacper Uss: Nauczyciel języka polskiego w szkole podstawowej Towarzystwa Edukacyjnego "Vizja", absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Swoje teksty publikował m. in. w "Toposie" i "Helikopterze".