Wraca opresywne myślenie o szkole. "Dojedziemy was, jak wrócicie". Nauczycielka: Nie wszystkie dzieci miały w domu warunki do nauki

Joanna Biszewska
- Straszenie uczniów, że powrót do szkół będzie krwawy, jest niepotrzebnym sianiem paniki. Dzieci, kiedy się boją, gorzej funkcjonują - o tym, że po powrocie uczniów do szkół, testy wiedzy z całego roku nie muszą być jedynym i najlepszym rozwiązaniem mówi Edyta Plich: nauczycielka, polonistka, dyrektorka Towarzystwa Inteligentnej Młodzieży.

Joanna Biszewska: Uczniowie starszych klas szkół podstawowych spędzili w tym roku szkolnych w szkole tylko 38 dni. Do szkolnych ławek wrócą - i to w systemie hybrydowym - na ostatni miesiąc nauki. To dla nich wyzwanie?

Edyta Plich: Przyzwyczaili się do nauki zdalnej, od miesięcy funkcjonują według innych reguł niż te, które panują w stacjonarnej szkole. Uczniowie mieli okazję odkryć w sobie i wypracować nowe sposoby uczenia się w trybie zdalnym. Zmiana będzie na pewno wyzwaniem, ponieważ dotyczy nie tylko obawy przed weryfikacją wiedzy, ale przede wszystkim emocji.

"Dojedziemy was, jak wrócicie". "Będzie rzeź" - usłyszeli niektórzy uczniowie. Po powrocie do szkół podejdą do licznych sprawdzianów i testów. To dobry kierunek?

Myślę, że straszenie uczniów, że powrót do szkół będzie krwawy, jest niepotrzebnym sianiem paniki. Wiem, że w niektórych szkołach nauczyciele zapowiedzieli uczniom, że w czerwcu będą egzaminy ze wszystkich przedmiotów, i to z całego roku. To nie najlepszy ruch. Dzieci, kiedy się boją, gorzej funkcjonują. One i tak mają już spory stres związany z powrotem do szkół. Z częścią kolegów i koleżanek z klasy bardzo długo się nie widzieli. Przytyli, schudli, inaczej wyglądają, obawiają się reakcji rówieśników. Z nauczycielami też przez wiele miesięcy mieli tylko kontakt zdalny. Te relacje trzeba będzie odbudować.

Niektórzy uczniowie nieźle radzą sobie z nauką w systemie zdalnym. Inni nie dają rady. Nawet zeszytów nie prowadzą od miesięcy.

Nie wszystko zależy od samych uczniów. Sytuacja i atmosfera w domu, warunki techniczne i indywidualne predyspozycje wpływają znacząco na efektywność pracy online. Karanie dzieci sprawdzianami z całego roku bez względu na okoliczności, na które nie mają wpływu, jest nieporozumieniem.

Od miesięcy psychologowie, pedagodzy namawiają, aby po powrocie uczniów do szkół, nie rzucać się na sprawdziany z całego roku, tylko skupić się na dobrostanie dzieci. Pomimo to, wiele szkół szykuje mocną weryfikację wiedzy i serię testów. Nie ma taryfy ulgowej.

Szkoła wciąż ignorują zdobycze neurodydaktyki, o tym, że dziecko, które czuje się bezpieczne i akceptowane lepiej funkcjonuje.

I szykują dla swoich uczniów testy ze ściśle określoną punktacją i czasem odmierzonym co do sekundy.

W książce "Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku" pada informacja, że około 95 proc. nauczycieli jest w stanie przewidzieć wyniki swoich uczniów. Opresyjne metody takie jak sprawdziany i testy, czy przepytywanie nie są potrzebne, żeby zweryfikować wiedzę.

'Mamy takie przyzwyczajenie, że ocenami mierzymy sukces. I wydaje nam się, że musimy zrobić wszystko, żeby dziecko miało jak najlepsze oceny. Nawet kosztem nieuczciwości, robienia prac za dziecko. Wszystko po to, aby syn czy córka wypadli jak najlepiej''Mamy takie przyzwyczajenie, że ocenami mierzymy sukces. I wydaje nam się, że musimy zrobić wszystko, żeby dziecko miało jak najlepsze oceny. Nawet kosztem nieuczciwości, robienia prac za dziecko. Wszystko po to, aby syn czy córka wypadli jak najlepiej' Fot. Rafał Michałowski / Agencja Wyborcza.pl

Wielu rodziców jest zaniepokojonych liczbą zapowiedzianych sprawdzianów. Żeby się do nich wszystkich przygotować, dzieciom brakuje czasu. Nie ma mowy o spacerach, rekreacji. Rodzice piszą zbiorowe maile do dyrektorów i dyrektorek szkół, proszą, aby chociaż z tych testów nie wystawiano ocen.

W pełni rozumiem te obawy, wraca opresywne myślenie o szkole, a takie komunikaty jeszcze to wzmagają. W szkole jest kilka takich rzeczy, które są mitem i obowiązują na zasadzie nawyku, przyzwyczajenia. Chociażby przekonanie, że nauczyciel musi nieustanie wystawiać oceny cyfrowe. To nieprawda. Obowiązkiem jest jedynie cyfrowa ocena na koniec roku. Zarówno metody pracy jak i ocenianie są wyborem nauczyciela.

Sprawdzanie całorocznej wiedzy uczniów będzie też testem dla samych nauczycieli.

Taka weryfikacja nastąpi w sposób naturalny i na pewno pokaże, czy nauka zdalna była efektywna, jak sobie nauczyciel poradził ze sposobem przekazywania informacji online, jakie efekty przyniosła jej/jego praca w zmienionych warunkach.

Uważam, że nie powinniśmy mówić o zaległościach, ale przeformułować sytuacje. Potraktować ten trudny czas zmiany jako okazję do refleksji. Zarówno nad treściami nauczania jak i metodami. Nie możemy zaprzepaścić nowych umiejętności, wielu zdobyczy z czasu nauki zdalnej. Ostatnie tygodnie roku szkolnego przeznaczmy na zadbanie do samopoczucie dzieci i naukę metodą projektów. Dobrze skonstruowane zadania pomogą w weryfikacji wiedzy i umiejętności uczniów.

To trudniejsze, bo wymaga czasu. A testy sprawdzające wiedzę z przedmiotu szybko pokażą co, kto umie, czego nauczyciel nauczył, itd.

Te szkoły, które poinformowały rodziców, że po powrocie dzieci do szkolnych ławek nie będzie podsumowujących sprawdzianów, nie poszły na łatwiznę. Diagnoza wiedzy jest niezbędna, każda szkoła musi się z tym zmierzyć, tylko, jak widać, robi to na różne sposoby. Ci nauczyciele, którzy nie przeprowadzą testów, będą musieli w diagnozę włożyć więcej wysiłku. Wszyscy wiemy, że nie możemy we wrześniu wziąć nowych podręczników i realizować programy bez oglądania się za siebie. Pamiętajmy, że szkoła jest dla ucznia, a nie uczeń dla szkoły.

O tym, że dzieci mają zaległości, że to zmarnowany rok, słyszymy od początku nauki zdalnej. Przed uczniami i nauczycielami jest teraz sporo pracy, powtarzania, uzupełniania braków. I to z każdego przedmiotu.

Myślę, że potrzebna jest nam refleksja nad tym, co jest naprawdę istotne i użyteczne. I jestem pewna, że mądry nauczyciel na pewno sobie z tym poradzi. To czas, żeby skończyć z przepytywaniem i sprawdzaniem, czego uczeń się nie nauczył. Polska szkoła jest często miejscem bezrefleksyjnych wymagań. Myślę, że pora na twórcze rozwiązywanie problemów, eksperymentowanie, pracę w grupie, debatowanie.

Tak byłoby najlepiej. Wiem jednak, że teraz każdy nauczyciel "ciśnie" ze swojego przedmiotu. Bez względu na to, czy to jest matematyka, fizyka czy język polski, czy historia. Nauczyciele są rozliczani w pracy z tego, czy zrealizowali w ciągu roku szkolnego podstawę programową.

Zgodnie z prawem nie ma konieczności zadawania prac domowych, robienia kartkówek i sprawdzianów, stosowania podręczników czy kart pracy. System nie nakłada na nauczycieli takich obowiązków. Nauczyciel ma monitorować pracę uczniów i udzielić im informacji zwrotnej po to, żeby robili postępy. Mądra edukacja traktuje błąd jako naturalny składnik uczenia się i ważne doświadczenie.

To daje duże możliwości. O wiele większe niż niezapowiedziane kartkówki, odpytywanie na środku klasy.

Nigdzie nie jest napisane, że uczeń musi znać całą podstawę programową. Realizować ją można na wiele sposobów. Prawo nie wymaga egzekwowania znajomości szczegółowych danych. Opowiem na przykładzie. Jeden nauczyciel historii realizując lekcje o powstaniu listopadowym, będzie przepytywał swoich uczniów z dat, przywódców, z miejsc, z przebiegu, a inny porówna powstanie listopadowe do innego powstania i pokaże, na czym polegał ten mechanizm. Może poprosić o napisanie pracy na temat sensu powstań. A potem porozmawia z uczniami o ich pracach. I nie wystawi z nich ocen cyfrowych, tylko wskaże mocne strony i to, nad czym mają jeszcze popracować.

Nie wszędzie się to sprawdzi. Słyszę rodziców, jak cieszą się z tego, że na zdalnych ich dzieci dostają bardzo dobre oceny i będą miały czerwone pasek. Żartują, że ten pasek należy się im, bo spod biurka podpowiadali dzieciom na testach. Jakby po roku nauki zdalnej pasek na świadectwie i oceny były najważniejsze.

Mamy takie przyzwyczajenie, że ocenami mierzymy sukces. I wydaje nam się, że musimy zrobić wszystko, żeby dziecko miało jak najlepsze oceny. Nawet kosztem nieuczciwości, robienia prac za dziecko. Wszystko po to, aby syn czy córka wypadli jak najlepiej. Jesteśmy przyzwyczajeni do pruskiego modelu szkoły, najlepsi są ci, którzy mają piątki, a najlepiej szóstki.

Ilustruje to koncepcja świadectwa z biało czerwonym paskiem, czyli wyróżnianie osób, które osiągnęły najlepsze wyniki ze wszystkich przedmiotów. Pomysł, żeby nagradzać tylko uczniów najlepszych ze wszystkich przedmiotów, uważam za anachroniczny. Dziś przecież rozumiemy, że piątki nie gwarantują zawodowego sukcesu, a dwójki i trójki go nie przekreślają.

'W książce 'Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku' pada informacja, że około 95 proc. nauczycieli jest w stanie przewidzieć wyniki swoich uczniów. Opresyjne metody takie jak sprawdziany i testy, czy przepytywanie nie są potrzebne, żeby zweryfikować wiedzę''W książce 'Najszczęśliwsze dzieci na świecie, czyli wychowanie po holendersku' pada informacja, że około 95 proc. nauczycieli jest w stanie przewidzieć wyniki swoich uczniów. Opresyjne metody takie jak sprawdziany i testy, czy przepytywanie nie są potrzebne, żeby zweryfikować wiedzę' Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl

To jak pani widzi powrót dzieci starszych klas podstawówek do szkół. Skoro nie weryfikacja wiedzy z każdego przedmiotu za pomocą testów, to co innego?

Zachęcałabym do tego, aby wychowawcy i nauczyciele konkretnych przedmiotów zrobili dokładne badanie dotyczące tego, jakie wnioski z nauczania zdalnego wynieśli ich uczniowie. Co uznali za zdobycz, a co stanowiło dla nich największe wyzwanie i z czym sobie nie poradzili. Wspólne diagnozowanie, ustalenie sposobu działania angażuje i sprawia, że młodzi ludzie są zmotywowani.

Oprócz wniosków takich jak np. konieczność gruntowego powtórzenia trygonometrii może uczniowie na stałe wprowadzą naukę przy pomocy konkretnej aplikacji czy wymienią się informacjami o najlepszych matematycznych youtuberach. Na pewno każda szkoła znajdzie takie zdobycze czasów pandemii.

A jak pani myśli, co to może na przykład być?

Chociażby zebranie z rodzicami. Dla wielu rodziców wyzwaniem było dotarcie do szkoły w każdą pierwszą środę miesiąca. Dziś już wiemy, jakim dobrodziejstwem są zebrania klasowe czy dni otwarte online.

Na pewno zostaną z nami liczne ułatwienia, jak przesyłanie prac domowych. Może nie będzie już takich sytuacja, że uczeń napisał wypracowanie, ale zapomniał zabrać zeszyty z domu. 

Ale sprawdziany i testy zostaną. Tutaj nic się nie zmieni.

Jednak warto zadać sobie pytanie, czy są potrzebne ze wszystkich przedmiotów. Moim zdaniem nie. Od tego, co zmieni się w szkołach po pandemii, sporo zależy od nas wszystkich. Myślę, że wielu nauczycieli potraktuje zdalne nauczanie jako szansę na zmianę. Szkoda byłoby zmarnować cenne doświadczenie. Nie zgódźmy się na powrót do przeszłości i bezrefleksyjne powtarzanie starych nawyków.

Edyta Plich jest założycielką i dyrektorką Towarzystwa Inteligentnej Młodzieży, prezeską Fundacji Wspierania Młodzieży w Nauce Edico. Absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, nauczycielka języka polskiego, historii literatury i wiedzy o kulturze. Była dyrektorką warszawskiego gimnazjum i liceum. Autorka materiałów dydaktycznych PWN.

Więcej o:
Copyright © Agora SA