Tomasz Góral, od dziewięciu lat nauczyciel wychowania fizycznego w szwedzkim liceum sportowym Solna Gymnasium w Sztokholmie: 15 lat temu, jeszcze na studiach w Warszawie, dostałem dwuletni kontrakt trenera szermierki w Szwecji. Praca w szkole wyskoczyła przy okazji.
Chcąc mieć uprawnienia do wykonywania zawodu nauczyciela w Szwecji, trzeba posługiwać się szwedzkim i to udokumentować. Moi koledzy w szkole i uczniowie przyzwyczaili się do tego, że mówię z akcentem, pewne rzeczy nadal przekręcam. Zdarza się, że jest to przedmiotem szkolnych anegdot.
Sam się trochę do szkoły wprosiłem.
Dziewięć lat temu w Szwecji tworzono profile sportowe w szkołach ponadpodstawowych, w różnych dyscyplinach. Mój klub szermierczy był wówczas 500 metrów od szkoły, w której dzisiaj pracuję. Poszedłem na spotkanie, opowiedziałem, że jestem trenerem, że mam w klubie młodzież, która może być zainteresowana uczeniem się w szkole sportowej. Wystartowaliśmy z szermierką w szkole. Najpierw pracowałem jako trener. Po dwóch latach zaproponowano mi pracę nauczyciela. To był czas, kiedy szkoła przeprofilowała się na sportową.
Kiedy zaczynałem pracę w Solna Gymnasium byłem zielony, nie miałem doświadczenia w pracy w szkole średniej. Z automatu dostałem mentora, kolegę, który mnie prowadził, tłumaczył, wprowadzał w szkolne życie. Miałem od niego bardzo duże wsparcie.
Zdecydowana większość - 75 proc. naszej kadry - to Szwedzi. Uczą też nauczyciele z Finlandii, Ukrainy, Węgier, Serbii. Nie czuję się inny, gorszy. Może dlatego, że w szkole jest bardzo duże zaufanie do kompetencji człowieka, do tego, co umie i o co robi. Nie odczuwam podziału na to, kto jest ze Szwecji, a kto nie, kto się tu uczył, a kto w innym kraju. Wiadomo, że z pewnymi nauczycielami spędza się więcej czasu, pewne grupy wiekowe, może też przedmiotowe, trzymają się razem.
Może taka kropelka zazdrości jest. My, wuefiści, nie siedzimy popołudniami nad sprawdzianami, z biegu robimy to, co lubimy. Wszyscy moi koledzy w szkole to fascynaci sportu. My się bawimy swoim przedmiotem. Przychodzę do szkoły z uśmiechem. I wszystko, co robię na swoich lekcjach, to jest dokładnie to, co chcę robić w porozumieniu z moimi kolegami z pokoju nauczycielskiego.
Tak, regularnie. Wiem też, jak oni pracują na swoich lekcjach i jak uczniowie radzą sobie z ich przedmiotem.
Nauczyciele, którzy uczą w tej samej klasie, średnio co dwa tygodnie spotykają się i rozmawiają o klasie. Na tych spotkaniach jesteśmy wszyscy - nauczyciel fizyki, matematyki, biologii, chemii, szwedzkiego, matematyki, angielskiego, WF-u itd. Opowiadamy o tym, co w najbliższych tygodniach planujemy, jaki realizujemy program, jak będą wyglądały nasze zajęcia. Rozmawiamy też o tym, którzy uczniowie mogą potrzebować pomocy, którzy są wyśmienici.
Pracujemy międzyprzedmiotowo i międzyprogramowo. Co więcej, mamy jeszcze spotkania w gronie nauczycieli przedmiotu, w tzw. ekipach przedmiotowych. My, trenerzy spotykamy się co tydzień, nauczyciele wychowania fizycznego mają dodatkowe spotkanie na wspólne planowanie raz na trzy tygodnie.
Co osiem tygodni mamy rady pedagogiczne na których rozmawiamy o konkretnej klasie. Na takiej radzie obecni są dyrektorzy programowi, pedagodzy specjalni, doradca drogi zawodowej i wychowawca klasy. Informacje o postępach uczniów wypełniają wszyscy nauczyciele w systemie online. Współpracujemy ze sobą w mniejszym gronie.
W każdym tygodniu mam dwa spotkania w różnych układach personalnych, na których planujemy i wspólnie ustalamy, jak będzie wyglądał kolejny okres nauki. Większość takiej pracy odbywa się w trakcie pobytu w szkole, w domu dopracowuje się tylko detale.
Kiedy spotykam się z uczniami po raz pierwszy, mówię, że pochodzę z Polski i jestem tak wychowany, że ludzie zwracają się do siebie „pan”, „pani” i przez całe życie byłem uczony, że młodszy mówi pierwszy „dzień dobry” starszemu. Tłumaczę, że jeśli zdarzy się, że np. na korytarzu, czy na ulicy, nie powiem im pierwszy cześć, to nie wynika z tego, że się wywyższam, tylko bardziej z tego, jak zostałem wychowany.
Nie mam problemów z tym, że uczniowie mówią do mnie po imieniu, dla nich jestem Tomas. Nie ma żadnego „proszę pana”. Przechodząc przez szkolny korytarz, przybijam pięćdziesiąt piątek z uczniami.
Oczywiście. Z dyrektorką też uczniowie są na ty. Każdy do dyrektorki do gabinetu może wejść i powiedzieć: „Cześć Katarina, mam taki i taki problem”. Rutyną jest, że ktoś z dyrekcji wita się z uczniami każdego dnia przed rozpoczęciem pierwszych lekcji.
Mam jeszcze kolegę Johana, który ma polskie korzenie. Krążą opowieści o nas, że jesteśmy wymagający, że trzeba na nas uważać.
Ja ze swoimi uczniami żartuję, że Johan jest pół-Polakiem, a ja jestem stuprocentowym Polakiem. Więc lekko ze mną nie mają.
Nie, wiedzą, że to żarty. O każdym nauczycielu krążą po szkole plotki, opowieści. Uczniowie mają wyrobione opinie na temat każdego z nas. Wiedzą doskonale jacy jesteśmy.
Tomas od szermierki, ten szalony Polak.
Szwedzi są bardzo spokojni i powściągliwi. Ja od nich odstaję. Więcej mówię, jestem głośniejszy, żywszy.
Myślę, że tak. W szkole jest bardzo przyjacielska atmosfera. Zakładamy, że edukacja to nie tylko metody uczenia, ale tworzenie relacji łączących uczniów, nauczycieli i rodziców.
Mam dwudziestu pięciu uczniów, dla których jestem wychowawcą, to są szermierze i uczniowie z klasy biologiczno-chemicznej. Jeden dzień w semestrze jest wyłączony z zajęć i od 8.00 do 16.00 uczniowie zapisują się do mnie z rodzicami na indywidualne spotkania.
Tak. Spotkanie przebiega według planu ucznia, który opowiada rodzicom i mi, jak idzie mu w szkole. Ja potwierdzam to faktami, informacjami, które mam od nauczycieli innych przedmiotów, informuję o pewnych możliwościach wyboru, alternatywach, jeżeli coś nie do końca idzie po naszej myśli.
Jeśli np. uczeń z biologiczno-chemicznej klasy chce zostać lekarzem, a ma pewne niedociągnięcia, proponuję kontakt z doradcą drogi zawodowej i edukacji. W szkole mamy trzy osoby zatrudnione na tym stanowisku. To są specjaliści od tego, żeby tak uczniowi ułożyć zajęcia i tak poustawiać specjalizacje, żeby na koniec wyszło dobrze.
Tak. Od drugiej klasy. Dodatkowo z każdym z uczniów spotykam się średnio co dwa tygodnie na krótką piętnastominutową rozmowę o tym jak mu/jej idzie w szkole i w życiu. Z szermierzami planujemy dodatkowo nadchodzące zawody, treningi. Budujemy relacje i zaufanie, dzięki którym łatwiej jest współpracować i osiągać zakładane cele.
Na naszych spotkaniach od razu wiem, którzy rodzice są przyjezdni, tak jak ja. Nie zawsze wiedzą, na jakich zasadach funkcjonuje szwedzka szkoła. Jeśli nie porozumiewają się w języku szwedzkim, na spotkanie zapraszamy tłumacza. Szkoła za to płaci, przyjeżdża tłumacz, który mówi np. po persku, w języku tigrinja lub paszto.
Jeśli już wzywam, to po to, aby porozmawiać o tym, co uczeń robi dobrze, a potem dopiero o tym, nad czym powinien popracować. Staramy się unikać negatywnego słownictwa w komunikacji szkolnej.
Pamiętam, kiedy moja mama chodziła do szkoły na wywiadówki, to za każdym razem denerwowała się, że coś złego o mnie usłyszy. Ja też wciąż, po tylu latach pracy w Szwecji, kiedy widzę, że dzwoniła do mnie dyrektorka, to pierwsze, o czym myślę, to o tym, że coś przeskrobałem.
W szkołach podstawowych, w których jest dziewięć klas, nie ma ocen do klasy siódmej. Oceny pojawiają się w klasie ósmej i dziewiątej i są przepustką do liceum. Każdy uczeń ma swoją tabelkę online, nauczyciel robi w niej notatki, zaznacza, w czym uczeń się wyróżnia, co już umie, nad czym może popracować, co ewentualnie szwankuje. Uczeń ma wgląd do swojej tabelki, z każdym nauczycielem może porozmawiać o tym, co w niej jest i dlaczego.
Jest inaczej niż w polskich szkołach średnich. Wszystkie przedmioty są kursami. Na przykład mój kurs wychowania fizycznego trwa dwa lata. Przez cztery semestry moi uczniowie dostają ode mnie informacje o tym, jak pracują. Nie stawiam im ocen, każdy moment kończymy „feedbackiem” i oznaczeniem w tabelce, w których wymaganiach uczeń się już wykazał. Ocenę wystawiam dopiero na koniec, jednak w połowie kursu mamy rozmowę o tym, jak można podsumować dotychczasową pracę i co trzeba zrobić, aby było jeszcze lepiej.
Oceny zdarzają się, ale tylko z ważnych, semestralnych sprawdzianów. Z historii np. są dwa duże sprawdziany w roku szkolnym i jeden na koniec kursu. Kurs historii trwa dwa lata, czyli uczniowie mają pięć sprawdzianów, które są oceniane. Jak po drodze uczeń zawali małe sprawdziany, to zawsze ma szanse poprawić się na tych dużych.
Inaczej niż w Polsce, w Szwecji nie powtarza się klas, nawet kiedy uczeń zawali sprawdzian na koniec roku z jakiegoś przedmiotu. Nie zaliczając np. matematyki w pierwszej klasie i tak zdaje do drugiej.
Tak. Uczeń zdaje do kolejnej klasy, kontynuuje naukę na kolejnych kursach z matematyki i próbuje zaliczyć materiał z zawalonego sprawdzianu na egzaminie powtórkowym, komisyjnym. Zdarza się, że i to się nie udaje. Wówczas kończy szkołę średnią, ale bez odpowiedniej ilości punktów.
Może, tylko wcześniej pójdzie na pomaturalne kursy doszkalające i uzupełniające wiedzę z konkretnych przedmiotów. Przysłowiowa dwója na koniec roku nie zamyka drzwi do dalszej edukacji. Trzeba się podszkolić i zdawać na studia.
Tak i w każdym wieku. Tata jednego z moich uczniów był śpiewakiem operowym. W wieku czterdziestu lat stwierdził, że chce zostać lekarzem. Zdał na medycynę. Od dwóch lat jest lekarzem. Takich przypadków przebranżowienia się, całkowitej zmiany stylu życia, jest w Szwecji wiele. Przychodzą do mnie studenci na praktyki, nie wszyscy mają po dwadzieścia parę lat.
I robi to. Nie myśli o tym, co powiedzą inni. Tu nie ma utartych ścieżek, że tylko do pewnego wieku zdobywa się zawód, a potem latami się go wykonuje. Jeżeli ktoś chce pracować nad sobą i rozwijać się, państwo każdemu daje takie możliwości.
Powtarzam moim dzieciom, że nie wszędzie jest tak, że uczniowie przychodzą do szkoły, a tam czeka na nich tablet, obiad, wszystkie potrzebne do nauki podręczniki i książki, zeszyty i pomoce szkolne. Rodzice za to nie płacą.
W naszej szkole uczniowie sportowcy mają dostęp do kliniki rehabilitacyjnej, psychologa, otrzymują szkolne stroje sportowe. Szkoła dopłaca także do standardowych obiadów, tak, aby wybór dań był większy.
Uczniowie w liceach otrzymują kieszonkowe od państwa za chodzenie do szkoły. Kieszonkowe może zostać wstrzymane, jeżeli uczeń ma sporo nieobecności, niezależnie od wyników w nauce.
Możliwość dostosowania swoich lekcji do warunków panujących w szkole, do uczniów, do ich umiejętności, zainteresowań. Nie mam odgórnego nakazu, że na lekcjach wychowania fizycznego uczniowie muszą zrobić przewrót w przód, przewrót w tył, stanąć na rękach, na głowie. To my, nauczyciele decydujemy o tym, jak chcemy prowadzić nasze zajęcia i gdzie.
Mam do dyspozycji salę gimnastyczną, halę sportową, boisko ze sztuczną nawierzchnią, basen, las i jezioro w pobliżu. Jeżeli mam możliwość wyjścia na pół dnia z uczniami do lasu i zrobić z nimi bieg na orientację, to to robimy. Ja się wciąż dziwię, że tu nie ma ciśnienia, że coś trzeba, coś musi być zrobione.
W szkole jest takie podejście, że uczniowie biorą za siebie odpowiedzialność. Ja prowadzę zajęcia, pomagam im zdobywać wiedzę i umiejętności, ale to uczniowie decydują o tym, czy z tego skorzystają, czy nie. Ja nie muszę ciągnąć za uszy, nikogo nie zmuszam do tego, żeby się uczył. Szkoła nie jest złem koniecznym.
Z Tomaszem Góralem rozmawiałam na początku września o tym, jak funkcjonują szwedzkie szkoły od marca. W Szwecji rok szkolny zaczyna się 10 sierpnia. - Z małymi wyjątkami, nic się od marca nie zmieniło. Pewne zarządzenia są wprowadzone, ale to nie są rzeczy, o których człowiek myśli, że ograniczają swobody życiowe czy możliwości prowadzenia normalnego życia - mówił. O tym jak w szwedzkich szkołach pracuje się i uczy w czasie pandemii czytaj w tekście "Pracujemy od połowy sierpnia. Mało kto wyraża niepokój".
Tomasz Góral od 15 lat mieszka w Szwecji. Jest pedagogiem, nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem szermierki. Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Mieszka w Sztokholmie, od dziewięciu lat uczy w liceum sportowym Solna Gymnasium. Prywatnie tata trojga dzieci.