Zamknięte szkoły. "Dzieci podejrzewały, że to przez pana od WF-u, bo był na weselu"

"Pięć klas wraz z rodzinami ląduje na kwarantannie, czyli jakieś pół tysiąca ludzi zostaje w domu z powodu jednej chorej nauczycielki?" - piszą rodzice. Jak radzą sobie, gdy szkoła ich dzieci jest zamknięta z powodu koronawirusa?

- Kiedy przeczytaliśmy w dzienniku, że od 3 września zamykają szkołę naszych dzieci, część z nas poddała się dobrowolnej kwarantannie - mówi nam mama piątoklasisty z warszawskiej podstawówki. Mama chłopca dwa dni po rozpoczęciu roku szkolnego otrzymała informację ze szkoły, że "z powodu podejrzenia zachorowania u jednego z pracowników, zgodnie z procedurami COVID-19 i decyzją sanepidu zajęcia stacjonarne w szkole zostają zawieszone w dniach 3 -7 września. W miarę możliwości zajęcia będą się odbywały w trybie zdalnym".

Według procedur każdy dyrektor szkoły, który dostanie informację od pracowników lub rodziców uczniów o  pozytywnym wyniku testu na COVID, musi poinformować o tym sanepid. Ten rozpoczyna wówczas dochodzenie epidemiczne i decyduje, czy i kto idzie na kwarantannę. Również sanepid wydaje rekomendację, czy należy zawiesić pracę całej placówki lub tylko jej części.

"Ktoś coś słyszał, ktoś coś wiedział, przekazywaliśmy sobie plotki"

Nasza rozmówczyni, mama ucznia, którego szkoła była przez kilka dni zamknięta, opowiedziała  nam, jak uczniowie i rodzice poradzili sobie z nagłą decyzją o zwieszeniu tradycyjnego nauczania:

- W czwartek dowiedzieliśmy się, że szkoła jest zamknięta, tego dnia nie była żadnych zajęć. W piątek syn miał pojedyncze zajęcia online, w poniedziałek mieliśmy już plan lekcji online, wszystko poszło sprawnie. W poniedziałek pojawiła się w dzienniku informacja, że dzieci wracają do szkoły we wtorek. Co się dokładnie wydarzyło, tego nie wiem. Mogę tylko podejrzewać, ale to są moje i innych rodziców spekulacje, że jeden z pracowników szkoły prawdopodobnie miał pozytywny wynik testu na koronawirusa i brał udział w radach pedagogicznych na początku roku szkolnego. Podejrzewamy, że przebadano innych pracowników i kiedy się okazało, że wszyscy są zdrowi, dzieci wróciły do szkoły. Nasłuchiwaliśmy informacji z mediów, ktoś coś słyszał, ktoś coś wiedział. Myślę, że zabrakło ciągłości i transparentności przekazywania informacji na linie dyrektor, rodzice, uczniowie - mówi mama chłopca.

- Dzieci podejrzewały, że to pan od WF-u, bo był na weselu. Im też brakowało informacji od nauczycieli, którzy powiedzieliby im otwarcie, co się stało - opowiada dalej. - Dzieci to wszystko wyolbrzymiły, bały się, że ktoś z ich kolegów, nauczycieli zachorował. Typowały między sobą, kto może być chory. To było dla nich ogromne przeżycie. Cały wieczór siedziały na klasowych komunikatorach, komentowały, ekscytowały się tą sytuacją. Niektórzy rodzice, kiedy tylko dowiedzieli się, że w szkole jest prawdopodobnie koronawirus, zamknęli się z dziećmi w domach. Sami sobie stworzyli kwarantannę, chociaż nikt im tego nie narzucał.

Myślę, że w przyszłości szkoły, które będą w podobnej sytuacji, powinny wypracować system komunikowania się z rodzicami i dziećmi. U nas problemem nie było to, że szkoła jest zamknięta, tylko to, że wszyscy bazowaliśmy na plotkach i domniemaniach. O wiele łatwiej byłoby nam wszystkim, gdybyśmy dostali ze szkoły informacje, że np. przeprowadzono testy, wszyscy są zdrowi, albo, że było to tylko podejrzenie. Cokolwiek, żebyśmy wiedzieli, co się stało. Plusem tej sytuacji na pewno było to, że dzieci miały lekcje online, więc szkoła była przygotowana - podsumowuje mama z Warszawy, która poprosiła nas o zachowanie anonimowości.

Nauczanie zdalne (zdjęcie ilustracyjne) Nauczanie zdalne (zdjęcie ilustracyjne)  Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl

"Na większą skalę będzie dramatem większym niż wiosenny lockdown"

Inaczej sytuacja wyglądała w szkole podstawowej w podwarszawskich Starych Babicach. Placówka od 7 września wysłała kilka klas (wraz z osobami wspólnie zamieszkującymi w domu z uczniami) na kwarantannę do 14 września. Dyrektorka szkoły informację o tym, że jedna z nauczycielek ma pozytywny wynik testu na COVID-19, zamieściła na stronie internetowej placówki. Poinformowała, które klasy i dlaczego będą na kwarantannie i uspokoiła, że pozostali uczniowie będą uczęszczali do szkół według podanego planu.

Na profilu Nie dla chaosu w szkole (ruchu społecznego, który od września 2016 r. prowadzi działania przeciwko reformie edukacji oraz akcje na rzecz edukacji obywatelskiej) w jednym z postów czytamy wypowiedzi rodziców dzieci z tej placówki. Jeden z nich napisał:

"To uczucie, gdy wczesnym popołudniem wysłuchujesz wystąpień ministra o tym, że bez zakłóceń pracuje stacjonarnie przytłaczająca większość szkół i oglądasz budujące infografiki, a pod wieczór dowiadujesz się, że chora jest polonistka w szkole twoich dzieci i pięć klas wraz z rodzinami ląduje na kwarantannie. To klasy, które uczyła chora nauczycielka. Pozostali uczniowie mają zwyczajne lekcje według planu, uczą też pozostali nauczyciele".

Pod postem jedna z komentujących osób zastanawiała się, jak rodzice poradzą sobie z przymusową kwarantanną:

"Pięć klas wraz z rodzinami ląduje na kwarantannie, czyli jakieś pół tysiąca ludzi zostaje nie wiadomo jak długo w domu z powodu jednej chorej nauczycielki? Zwłaszcza ci rodzice, którzy nie są na etacie, ale prowadzą własne firmy, zostają przez pół miesiąca bez dochodów. Przecież to na większą skalę będzie dramatem większym niż wiosenny lockdown. W dodatku rodzice, którzy boją się takiej sytuacji (nie zachorowania, tylko przymusowej kwarantanny, gdy nie mogą pracować i zarabiać), zgodnie z zapowiedzią ministra nie mają prawa zostawić zdrowego ucznia w domu, a szkoły nie dostały możliwości profilaktycznej pracy w systemie hybrydowym. Zatem prędzej czy później wszystkich rodziców czeka przymusowa kwarantanna, bo dodatnie wyniki w szkołach będą”.

Ktoś inny w dyskusji na profilu Nie dla chaosu w szkole zastanawia się:

"A co z uczniami, którzy mają rodzeństwo w innych szkołach i z dziećmi nauczycieli? Wszyscy lądują na kwarantannie? A jak jeszcze ktoś się z kimś spotykał? Masakra, w ten sposób można zamknąć pół miasta, bądź całą wieś.

"W skali kraju mamy w granicach 0,1 proc. szkół, które nie pracują w trybie stacjonarnym"

Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną mówiła, że „według stanu na 7 września mamy 10 pozytywnych wyników na COVID wśród nauczycieli i uczniów. W trzech placówkach zawieszono zajęcia. W dwóch szkołach zajęcia zawieszono w pojedynczych oddziałach. Od 1 września mamy 30 zgłoszeń dotyczących zakażenia COVID - w siedmiu przedszkolach, 10 szkołach podstawowych, pięciu zespołach, czterech liceach, jednym między szkolnym ośrodku sportowym, dwóch bursach, jednej szkole podstawowej specjalnej, Centrum Kształcenia Ustawicznego. Mamy też wielu nauczycieli i uczniów objętych kwarantanną. Ten problem będzie narastał”  - podejrzewa Kaznowska.

Z danych MEN z 7 września wynika, że na ponad 48,5 tys. placówek w Polsce, od 1 września 35 otrzymało zgodę sanepidu na naukę mieszaną, a 45 na zdalną.

Dwa dni temu wiceminister edukacji Maciej Kopeć mówił o tym, że system, który przygotowało ministerstwo sprawdza się. Według wiceministra tylko nieliczne szkoły musiały podjąć decyzję o zwieszeniu zajęć w trybie stacjonarnym, a to oznacza, że sposób podejmowania decyzji jest skuteczny.

- W skali kraju mamy w granicach 0,1 proc. szkół, które nie pracują w trybie stacjonarnym, czyli 99,83 proc. przedszkoli, szkół i placówek pracuje w trybie stacjonarnym - uspakajał w TVP Kopeć.

Powinna Cię również zainteresować:

Zamykanie szkół. 37 placówek przeszło na nauczanie zdalne

Odwołane lekcje w szkole w Puławach. Dwudziestu nauczycieli na kwarantannie

Lekcje skrócone do 30 minut. MEN wprowadza zmiany

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.