Dzieci ze szkół prywatnych żyją pod kloszem. Prof. UJ: Osiedlowa podstawówka jest jak szczepionka

Joanna Biszewska
- Rodzice wybierają szkoły prywatne i myślą, że to dla dobra dzieci. Odcinają je od doświadczeń osiedlowej podstawówki. To złe dla społeczeństwa, nie ma w tym solidarności - o kondycji polskich podstawówek mówi prof. Grzegorz Mazurkiewicz z Instytutu Spraw Publicznych na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Joanna Biszewska, serwis Edziecko.pl: Nigdy nie kusiło cię, żeby przenieść dzieci do szkoły społecznej, ciekawej prywatnej?

Socjolog, nauczyciel, prof. Grzegorz Mazurkiewicz: Chociaż podobają mi się różne szkoły autorskie, świetne mają koncepcje, i chciałbym, żeby moje dzieciaki tego doświadczyły, to jednak nie.

Bo?

Jestem głęboko przekonany, że publiczna szkoła jest jak szczepionka, która pozwala dzieciakom poznać życie i świat społeczny takim, jaki jest, a nie w jakiejś odrealnionej, lepszej wersji. Zresztą szkoła moich dzieci jest dokładnie naprzeciwko naszych okien, więc również z tego względu nie myślimy o zmianie. Nigdy nie woziliśmy dzieci do szkół, za to organizujemy zajęcia pozalekcyjne, uzupełniając ofertę szkolną.

Rozumiem, że aspekt socjalizacyjny w szkołach jest bardzo ważny. Ale w ostatnich miesiącach dzieci nie miały za wiele możliwości, aby się integrować. W tym roku szkolnym też nie wiadomo, jak będzie.

Uspołecznienie to coś, czego nie da rodzina ani żadne zajęcia pozalekcyjne. Teraz to zostało dzieciom odebrane, zdalnie tego się nie da zrobić. W tej sytuacji niewiele widzę wartościowego w szkole.

Aż tak jest źle?

Zdalne nauczanie obnażyło wszelkie słabości, które były przedtem widoczne dla tych, którzy znają się na edukacji. Przeładowane treści programowe, brak autonomii nauczycieli i uczniów, brak elastyczności, kreatywności. Niby to wszystko wiedzieliśmy, ale teraz zobaczyliśmy to jako rodzice, uczestnicząc czasami, wbrew własnej woli, w zajęciach dzieci. Szkoła została obnażona, niewiele widzę dobrych stron tego roku, który minął.

Zdalne nauczanie pokazało, że poradziły sobie szkoły społeczne i prywatne. Tam to dobrze działało.

Mimo że te szkoły nie brylują w rankingach wyników egzaminów zewnętrznych i matur. W tych zawodach, rywalizacji nieliczne szkoły niepubliczne osiągają bardzo dobre wyniki. Tylko że te rankingi nie pokazują jakości szkół, są reklamą, żeby najbardziej pracowici i zdolni uczniowie przyszli do szkoły, która plasuje się wysoko w rankingu. Oparte o wyniki egzaminów nie pokazują pracy, którą wykonują nauczyciele. Szkoły niepubliczne mają zróżnicowaną ofertę programową, biorą udział w ciekawych, edukacyjnych projektach, uczą współpracy, własnego zdania, samorządność, procesów podejmowania decyzji.

Teraz chwalisz szkoły prywatne.

Tak, ale to są szkoły mało zróżnicowane klasowo i społecznie. Tam są albo bardziej świadomi rodzice, albo bogaci.

W niepublicznych szkołach podstawowych mamy pełen przekrój społeczny. To publiczna szkoła podstawowa jest najbardziej demokratyczną instytucją. Demokratyczną w tym sensie, że dostęp mają do niej wszyscy. A my, nauczyciele mamy dostęp do wszystkich. Jeśli szkoła ma zmieniać świat, to właśnie taka szkoła ma szansę. Potem to się zmienia na poziomie szkół średnich i wyższych.

Szkoły prywatne też tworzą ciekawe zróżnicowania. Są np. uczniowie różnych narodowości.

No tak, ale to już jest w innej bańce.

Czyli?

Dzieci ze szkół prywatnych żyją pod kloszem. Rodzice myślą, że to dla ich dobra, odcinają je od doświadczeń osiedlowej podstawówki. To bardzo złe dla społeczeństwa, nie ma w tym solidarności.

Uczniowie po szkołach międzynarodowych, amerykańskich, autorskich będą "odklejeni" od realiów?

Uczą się, żeby być w przyszłości świetnymi menadżerami, CEO. W tym systemie nie ma poczucia wspólnoty z tymi, którzy czyszczą ulicę. Do tego jest u nas ten arogancki dyskurs, że musimy zachować szkoły zawodowe, bo inaczej nie będziemy mieli ludzi do łatania dziur w rurach. Szkoły niepubliczne nie niwelują różnic społecznych, tylko do nich prowadzą.

'Jestem głęboko przekonany, że publiczna szkoła jest jak szczepionka, która pozwala dzieciakom poznać życie i świat społeczny takim, jaki jest, a nie w jakiejś odrealnionej, lepszej wersji'
'Jestem głęboko przekonany, że publiczna szkoła jest jak szczepionka, która pozwala dzieciakom poznać życie i świat społeczny takim, jaki jest, a nie w jakiejś odrealnionej, lepszej wersji' fot: Joanna Biszewska

Edukacja nie jest już windą, wehikułem zmian.

Ustawia dzieci w tym miejscu, w którym powinny się pojawić ze względu na kod genetyczny, kulturowy, społeczny, materialny, który dostały od rodziców.

Rodzice, którzy mają możliwości finansowe raczej nie myślą o nierównościach społecznych. Po prostu chcą zapewnić dzieciom niezłą przyszłość.

Rozumiem motywacje rodziców, wiadomo, chcą jak najlepiej dla swoich dzieci. Dla mnie, w długofalowej perspektywie, są to motywacje, które pogłębiają nierówności i szkodzą społeczeństwu. Brak refleksji nad tym, co to powoduje w makro perspektywie.

Dzieci dostaną szansę na lepszą edukację, być może lepszą pracę, cokolwiek by oznaczała lepsza praca. Może tylko szansę na to, że będą żyć na ogrodzonym osiedlu, bo będą kredytowiarygodne. Społecznie będą miały problem, bo jak wyjdą poza swoje ogrodzone osiedle, to odczują dyskomfort, który wpłynie na ich opinię na temat innych ludzi. Jeszcze bardziej będą protestować przeciwko temu, żeby ich podatki nie szły na publiczną opiekę zdrowotną, na edukację.

Popyt na prywatne usługi edukacyjne od kilku lat rośnie, szacuje się, że ok. 5 proc. uczniów uczy się w placówkach prywatnych. Co roku przybywa uczniów w placówkach niepublicznych, szkoły prywatne, np. w Warszawie rosną jak grzyby po deszczu.

Intuicja mi podpowiada, że jesteśmy świadkami procesu, który doprowadzi do jeszcze większego rozwarstwienia społecznego i klasowego.

To, co możemy zrobić, aby do tego nie dopuścić?

Inwestować w dzieci na pierwszym etapie edukacji. Potem jest za późno. Mówiąc "inwestować" nie mam na myśli wyłącznie rodziców, musimy inwestować jako państwo i jako społeczeństwo.

Był u nas boom na prywatne uczelnie, to był taki polski paradoks. Ludzie myśleli, że ta inwestycja się opłaci, bo finansowana krócej niż podstawówka i liceum. To było dużym błędem, bo lepiej było inwestować wcześniej, po to, żeby młodzież dostała się na bezpłatne uczelnie publiczne. Teraz ze względu na niż demograficzny niektóre uczelnie prywatne musiały podciągnąć poziom.

Zasada jest taka, że im więcej wspierasz dzieciaka, inwestujesz w niego na niższym poziomie edukacji, tym masz bardziej komfortową sytuację później, bo dzieci lepiej zdają nieszczęsne egzaminy i dostają się na studia na dobrych, państwowych, bezpłatnych uczelniach.

Co masz na myśli mówiąc, aby inwestować w dzieciaki na niższym poziomie edukacji?

Inwestować, ale nie koniecznie w prywatne szkoły. Szkoła, tak naprawdę, nie jest decydująca. Wiele lat temu przeprowadzono w Kanadzie badania, które pokazywały, że największe rozwarstwienie uczniów gimnazjów widać po wakacjach. Dzieci z klas niższych spędzały wakacje przed telewizorem, a dzieci z klas wyższych jeździły na obozy językowe, sportowe, artystyczne, jeździły z rodzicami za granicę, zwiedzali, odwiedzali muzea.

Czyli chodzi o to, aby dać dzieciom możliwości do ich rozwoju.  

Inwestować w ich wszechstronny rozwój. Moje dzieci mają sporo zajęć dodatkowych: językowe, artystyczne, plastyczne, muzyczne, sportowe, jeżdżą na ciekawe obozy. Mamy nadzieję, że poszerzamy w ten sposób ich horyzonty. Nasze dzieci bardzo dużo czytają, co też jest dzisiaj ewenementem. Wydaje się, że to nasza zasługa. Może to jest tradycyjne i staromodne podejście, ale postrzegam czytanie jako wskaźnik większych szans w przyszłości.

Popyt na prywatne usługi edukacyjne od kilku lat rośnie, szacuje się, że ok. 5 proc. uczniów uczy się w placówkach prywatnych.
Popyt na prywatne usługi edukacyjne od kilku lat rośnie, szacuje się, że ok. 5 proc. uczniów uczy się w placówkach prywatnych. fot: shutterstock/Speed Kingz

Szkoły prywatne to wszystko dają w ramach czesnego. Zielone i białe szkoły tematyczne, różne kółka zainteresować, poszerzony program językowy. Oferty edukacyjne są bardzo bogate.

To jest czasami tak jak z prywatną ochroną zdrowia. Można kupić sobie ubezpieczenie, być bardzo zadowolonym z tego, jak się jest leczonym, ale jak jest konieczna trudna i droga procedura medyczna, to trzeba się zwrócić do publicznego systemu, który ledwo zipie, ale bierze na siebie trudne sprawy.

Coś w tym jest. Prywatne szkoły niechętnie troszczą się o uczniów z orzeczeniami.

To różnie bywa. Niektóre szkoły prywatne robią z tego swoją mocną stronę, przyjmują dzieci z orzeczeniami. Ale jeżeli chodzi o taką większość statystyczną, to jednak dominuje myślenie, że po co się wysilać, skoro i tak jest nadmiar chętnych.

Zdarza się, że dziecko rozpoczyna edukację w szkole prywatnej, ale nie jest bezproblemowe i dyrekcja prosi rodziców, aby zabrali dziecka z ADHD czy zespołem Aspergera do innej placówki.

Restauracje działają według takiego schematu, obsługują tych, których chcą ugościć. Wyprasza się bezdomnego, bo jego obecności powoduje kłopot, dyskomfort u innych klientów. Oczywiście edukacja powinna być - i dla mnie jest - czymś innym niż restauracją.

Dobrzy nauczyciele, z energią i pasją do zawodu, wolą uczyć w szkołach prywatnych. Nie zawsze lepiej tam zarabiają, ale mają większą swobodę programową. To kuszące.

Rozumiem tych nauczycieli. Wiele niepublicznych szkół powstało z potrzeby dobrej pracy, autonomii, niezależności profesjonalnej, uwolnienia się od biurokratycznych bzdur, nadzoru kuratorium. Nauczyciele nie mogli już pracować w publicznym systemie, chcieli więcej wolności, lepiej uczyć. I to im się w placówkach niepublicznych udaje.

Najpierw reforma edukacji, która wywróciła edukację do góry nogami, teraz nauczyciele zostali zostawieni sami sobie w czasie pandemii. Wiem, że wielu pedagogów odchodzi z zawodu. Mają dość.

Ilekroć powiem coś krytycznego o szkole, nauczycielach, dyrektorach, to automatycznie włącza mi się myślenie, że to są jednak bohaterowie. Ja byłem nauczycielem przez dziesięć lat, wielu moich znajomych jest na granicy wytrzymałości psychicznej. Pracują ciężko, widzą absurdy w szkole, mają nad sobą dyrektorów, którzy wolą się nie wychylać, żeby się nie narazić władzy.

Nasza rozmowa pięć lat temu miałaby zupełnie inny ciężar gatunkowy, inny wymiar, bo wtedy rozmawialibyśmy o tym, co widzimy i ewentualnie, jak to poprawić. Dzisiaj sytuacja jest trudniejsza, władze oświatowe przestały być partnerem do rozmowy o przyszłości edukacji. To raczej stójkowy, siłą wprowadzający, własne i szkodliwe wizje.

Prof. Grzegorz Mazurkiewicz pracuje w Instytut Spraw Publicznych na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest socjologiem (absolwentem Uniwersytetu Śląskiego), ukończył również studia z zakresu zarządzania oświatą na Ohio State University w USA. Kierował projektami edukacyjnymi dotyczącymi ewaluacji szkół, kształcenia i doskonalenia przywódców edukacyjnych, jakości procesu nauczania i uczenia się, wyrównywania szans, edukacji interkulturowej. Tata 12-letniej Klary i 10-letniego Ignacego.

Powinno cię również zainteresować: 

Dyrektor liceum: Edukacja w Polsce bardzo się rozwarstwi

Więcej o: