Tata w kolejce przed szkołą: Syn płakał, a ja byłem bezradny

Wszyscy uczymy się jak funkcjonować w nowej, szkolnej rzeczywistości. "U nas są dwa wejścia, mierzą temperaturę, nauczycielka zabiera dziecko do szatni. Rodziców nie wpuszczają" - pisze mama z Legnicy. Pytamy rodziców, jak szkoły ich dzieci radzą sobie z procedurami. Jak się okazuje, kolejki pod szkołami, to nie jedyny problem.

- Zawiozłam dzieci samochodem do szkoły, problem był tylko z zaparkowaniem. Dzieci do budynku poszły już same. Mają mierzoną temperaturę, dezynfekują ręce i dopiero mogą wejść do szatni. Wczoraj, kiedy odbierałam córki ze szkoły było bezproblemowo. Stoi pan z krótkofalówką, wywołuje dzieci, pięć minut i wychodzą - mówi mama z Warszawy, która ma dzieci w wyższych klasach szkoły podstawowej.

I dodaje: - Ja nie odprowadzam dzieci pod szkołę, radzą sobie same. W innej sytuacji są na pewno rodzice dzieci z zerówek, pierwszych klas. Oni odprowadzają dzieci pod szkołę, czekają z nimi, żeby wejść.

Szkoły po miesiącach pracy zdalnej ruszyły z lekcjami w budynkach. W wielu miejscach w Polsce dzieci czekają w kolejkach, aby wejść do szkoły. Wszystkie placówki muszą przestrzegać  wytycznych  sanitarnymi. Jedną z wprowadzonych zmian jest to, że rodzice nie mogą wchodzić do szkoły, obowiązuje też zasada mierzenia temperatury dzieciom, które przychodzą na lekcje.

Tata siedmiolatka opowiedział nam, że kiedy po raz pierwszy odprowadził synka do szkoły, to kolejki nie były problemem, lecz to, że chłopiec musiał sam wejść do budynku, którego nie zna: - Syn w tym roku, po zerówce przedszkolnej, poszedł do pierwszej klasy. W normalnych warunkach rodzic wchodzi z pierwszoklasistą do szkoły, pomaga w szatni, podprowadza dziecko pod klasę, przytula. Wiadomo, że pierwsze dni w szkole to trudne doświadczenie. Sam pamiętam jak się wówczas denerwowałem. Mój syn płakał, kiedy wchodził wczoraj do szkoły. A ja byłem bezradny. Po prostu nie wiedział, co go tam czeka. Żałuję, że nie mogłem z nim wejść - dzieli się swoim doświadczeniem z pierwszego dnia szkoły tata pierwszoklasisty.

Na naszym profilu w serwisie społecznościowym poprosiliśmy rodziców, aby napisali nam, jak szkoły ich dzieci radzą sobie z nowymi wytycznymi. W wielu komentarzach czytamy, że kolejki do szkół są, ale "szybko mijają".

Mama z Legnicy napisała: "U nas są dwa wejścia, mierzą temperaturę, nauczycielka zabiera dziecko do szatni. Rodziców nie wpuszczają. Tak samo przy odbiorze, mówisz nazwisko dziecka i do której grupy chodzi. Przyprowadzają ci ubrane dziecko, a ty stoisz i czekasz na nie na zewnątrz".

Mama z Krakowa chwali podstawówkę swoich dzieci: "Nie ma korków. Do szkoły klasy wchodzę czterema różnymi wejściami, do przedszkola dwoma. Nawet minuty dziś nie czekałam".

Mama z województwa świętokrzyskiego zwróciła uwagę na to, że przez kolejki pod szkołą, dzieci spóźniają się na lekcje: "U nas jest otwartych pięć wejść. Przy naszym wejściu tragedia, dzieci do szkoły weszły już po dzwonku, wliczając czas na przebranie i dojście do klasy, to już po połowie pierwszej lekcji. Druga córka, innym wejściem, weszła dużo szybciej".

"Czujnik ma piszczeć przy temperaturze powyżej 37.5"

Zanim dyrektorzy placówek powitali uczniów w salach, informowali rodziców, na jakich zasadach będą pracowały przedszkola i szkoły. Wysyłali maile, w których pisali, że dzieci będą odbierane przez nauczyciela/opiekuna w drzwiach, że rodzicom nie wolno wejść do budynku, że powinni mieć rękawiczki i maseczki podczas przyprowadzania i odbioru dzieci.

"Dwukrotnie w ciągu dnia w szkole będzie mierzona temperatura dzieciom. Rejestr mierzenia temperatury będzie dostępny w dokumentacji nauczycieli" - czytamy w mailu do rodziców jednej z warszawskich szkół.

Wielu rodziców w dyskusji pod naszym postem poruszyło wątek mierzenia temperatury. Dla jednych to niezbędna procedura, według innych "przesada". "A gdyby tak nie godzić się na mierzenie temperatury?" - zastanawia się jedna  z dyskutujących mam. "U nas został zamontowany automatyczny czujnik. Ma piszczeć przy temperaturze powyżej 37.5” - napisała inna.

Dzieci, zanim wejdą do szkoły, mają mierzoną temperaturęDzieci, zanim wejdą do szkoły, mają mierzoną temperaturę Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl

W komentarzu mamy z Zawiercia czytamy: "U nas mierzenia temperatury nie ma. Będzie tylko wtedy, gdy będzie widać, że coś dziecku jest i jeżeli rodzic dał zgodę na to. Każda klasa ma swoją godzinę wchodzenia do szkoły, każda innym wejściem. Takie mierzenie temperatury jest bez sensu, bo wystarczy, że plecak będzie ciężki, dziecko się zmęczy i temperatura skoczy".

Mecenas Katarzyna Szostak-Tebbens zwraca uwagę na to, że dzisiaj priorytetem jest zdrowie publiczne. - Ze względu na rozprzestrzeniającego się koronawirusa to logiczne, że placówki edukacyjne podejmują decyzje o niezbędnych działaniach prewencyjnych w celu zachowania zdrowia i bezpieczeństwa publicznego - mówi mecenas i przypomina, że dyrektorzy placówek mają podstawy prawne do tego, aby dokonać pomiaru temperatury dzieci.

- Nie powinni jednak rejestrować pomiaru temperatury, nie można też tych danych przetwarzać. W miejscu, w którym odbywa się pomiar temperatury, można zamieścić informację, że podjęto działania prewencyjne w postaci mierzenia temperatury ze względu na stan zagrożenia epidemicznego. W sytuacji stwierdzenia u dziecka gorączki nie powinno być one wpuszczone na teren placówki - tłumaczy mecenas.

W przepisach RODO można znaleźć podstawy prawne uprawniające do mierzenia temperatury wszystkich osób wchodzących na teren szkół i przedszkoli. To m.in. art. 9 ust. 1 lit. i (interes publiczny w dziedzinie zdrowia publicznego w zakresie ochrony przed poważnymi transgranicznymi zagrożeniami zdrowotnymi) oraz art. 6 ust. 1 lit. d) RODO (przetwarzanie danych niezbędne dla ochrony żywotnych interesów osoby, której dane dotyczą lub innej osoby fizycznej).

Podajemy nazwisko dziecka, nikt nie sprawdza kim jesteśmy"

Rodzice młodszych dzieci przed rozpoczęciem roku szkolnego wypełniali deklarację, kto może odbierać ich dzieci ze szkoły. W nowych warunkach, kiedy rodzic/niana/babcia nie mogą wejść do budynku, dzieci wychodzą przed szkołę i szukają swojego opiekuna.

 - W zeszłym roku szkolny, zanim odebrałam dziecko z placówki, podpisywałam u nauczycielki listę. W tym roku nikt nie zwraca na to uwagi. Wczoraj poszłam pod szkołę córki, podałam jej nazwisko w drzwiach i czekałam wraz z innymi rodzicami na zewnątrz. Dziecko wyszło, nikt nie sprawdził, kto je odebrał. Mam nadzieję, że i ten temat zostanie z kolejnymi dniami wyjaśniony - mówi mama drugoklasistki z Kielc.

Powinno cię również zainteresować:

Rodzice oburzeni planami lekcji dzieci. "To jakaś kpina. Kiedy zdąży odrobić lekcje i nauczyć się na klasówkę?"

Pierwszy dzień szkoły za nami. Pierwsze placówki już zamknięte z powodu koronawirusa

Więcej o: