"Wyjęła telefon na przerwie, usłyszała prychnięcie i pytanie, czy rodziców nie stać na lepszy, bo ten jest stary"

W klasie mojej córki panuje zaraza smartfonowa. Kuriozum polega na tym, że lepiej znają modele swoich aparatów niż to, czym się interesują. Dochodzi też do bardzo przykrych sytuacji, zakończonych łzami. Bo kiedy starszy smartfon lub gorszej w jakimś sensie firmy staje się powodem wykluczenia, lub jego właściciel jest wyszydzany, to przestaje być zabawnie - pisze ojciec dwóch córek na swoim blogu Ojca Raj.

SMS o 1.02 w nocy z niedzieli na poniedziałek nigdy nie będzie mi się kojarzył z czymś dobrym. Strach, który chwycił mnie za gardło, kiedy o 3.13 podnosiłem telefon i zobaczyłem ikonkę nadesłanej wiadomości, był potężny (nie pytajcie, dlaczego obudziłem się i po co od razu sięgnąłem po aparat - to jakaś choroba).

Zobacz wideo

Pierwsze linijki SMS-a brzmiały złowieszczo i chaotycznie. Wiadomość wysłała Maja. Przepraszała, że:

"tak późno, ale będę się denerwował, krzyczał, że jej jest bardzo smutno i nie może już wytrzymać, znów pewnie powiem, że wszystko psuje, czego się nie dotknie, i że ona musi napisać, że Ciapa (kot) zwaliła z biurka telefon biały, w wyniku czego telefon się zbił, a ona wie, że to jest złe, bo ja mówiłem, że to czyjś telefon".

Chryste! Ze trzy razy czytałem, wyłuskując spomiędzy pełnych żalu i nerwów zdań istotę przekazu: Zbił się biały telefon. Odetchnąłem, prawie całkiem już rozbudzony. Odpisałem, że "biurka" nie pisze się "biórka", co bez polskich liter brzmiało "biorka", powodując dodatkowe utrudnienia w rozszyfrowywaniu SMS-a. Dodałem, że przecież biały był już zbity, że jest noc, żeby spała dobrze i w ogóle to miłego dnia. Dopiero następnego ranka skapowałem się, że było po trzeciej. Zapytałem ją, dlaczego zerwała się w nocy, dlaczego tak denerwowała się tą zbitą szybką, że aż musiała pisać SMS.

"Bo miałam taki kamień na sercu" - odpowiedziała.

Chryste, co się dzieje w głowie dziecka tego - pomyślałem, kiedy absurd sytuacji dotarł jaskrawiej. Bo nocna wiadomość tylko z pozoru jest błaha. I nie chodzi o wartość zbitego telefonu ani porę, w której 10-letnie dziecko spać raczej powinno, mając następnego dnia szkołę.

Kwintesencją upiorności tej nocnej litanii jest fakt, że w klasie mojej córki młodszej panuje jakaś zaraza smartfonowa. Dzieci, jakiś moment przed staniem się nastolatkami, dostały (szczególnie dziewczyny), totalnego świra na tym punkcie.

Kuriozum polega na tym, że lepiej znają modele swoich aparatów niż to, czym się interesują, jak się uczą. Świat istnieje wyłącznie zamknięty w telefonie, mierzy się liczbą aplikacji i funkcji oraz szybkością platform social-mediowych.

Temat: "dostałam od mamy/taty nowy telefon" staje się wydarzeniem nie tylko dnia, ale wręcz tygodnia. Dochodzi też do bardzo przykrych sytuacji, zakończonych - nie tylko w przypadku Mai - łzami. Bo kiedy starszy smartfon lub gorszej w jakimś sensie firmy staje się powodem wykluczenia, lub jego właściciel jest wyszydzany, to przestaje być zabawne. A zbicie szybki przez kota w nocy może być tragedią. Nie dlatego, że tata będzie zły, ale koleżanki będą się śmiać.

Niewiele pamiętam z pierwszej klasy podstawówki na Powiślu. Boisko. Zbieranie makulatury. Kolegę, którego tata opiekował się klasowym akwarium i w opinii mojego ojca nie znał się na tym kompletnie, wyjmując amazonkę z ziemi i wsadzając do piachu. Wystawę o ZSRR. To była pierwsza połowa lat 80. Inne czasy, inny świat, trochę inne dzieci, ale też czasem umiejące być okrutnymi lub głupimi. Jeden taki co miał tatę marynarza czy dyplomatę przynosił do klasy na drugie śniadanie banany. Owoc, który w Polsce wtedy nie występował, luksusowy, egzotyczny, obiekt westchnień. Młodsi nie zrozumieją.

Ale on ich nie jadł. Wyjmował je na środku sali w trakcie dużej przerwy, oglądał z każdej strony, znajdywał brązową ryskę na żółtej skórce i wrzeszczał na całą klasę: Zgniły! Po czym wywalał do kosza na śmieci, nie tknąwszy.

Dzieci, jak to dzieci, poszły do pani. Pani, jak to pani (wtedy), wezwała jego rodziców. Na wywiadówce, jak to na wywiadówce (wtedy) poszło zarządzenie, że uczniowie mają bananów nie przynosić i w ogóle z egzotycznymi owocami się nie chwalić. Zakaz dotknął też pomarańcze, mandarynki, spór poszedł o winogrona, bo były też krajowe, prosto z działki.

Dziś rolę banana spełnia nowy model np. iphone’a. Bo jedna czy druga dziewczynka się z nim obnosi i wszystkie inne jej zazdroszczą, tym bardziej że, jak jest mi przekazywane (choć dzielę to przez 10), robią to w nieprzyjemny sposób. To jeszcze maluchy, więc tłumaczenia nie pomagają. Starałem się wyjaśnić, że przecież to inny system niż android, który Maja zna. Że to nie jest sprzęt do gier i zabaw. Że ten telefon, co ma, jest przecież OK, nawet zbity, ale szybkę mogę wymienić. Że przecież dostała telefon jakiś czas temu. Że przecież nie wszystkie dzieci mają nowe iphone’y. Maja odpowiada, że wie, rozumie, wcale nowego iphone’a nie chce, ale jej oczy wyglądają mniej więcej tak, jakbym się pytał Buziaka (pies) czy chce kawałek szynki z kanapki.

Kiedy starszy smartfon lub gorszej w jakimś sensie firmy staje się powodem wykluczenia lub jego właściciel jest wyszydzany, to przestaje być zabawnie -Kiedy starszy smartfon lub gorszej w jakimś sensie firmy staje się powodem wykluczenia lub jego właściciel jest wyszydzany, to przestaje być zabawnie - fot: pexels.com

Puenta tego wpisu nie jest specjalnie wyjątkowa, ale z pewnością smutna. Temat telefonów i związanych z nimi nieprzyjemnych spraw, czy nawet konfliktów, został poruszony (teraz) na wywiadówce. Padła propozycja (wzorem bananów z lat 80., z tą różnicą, że banany mieli nieliczni), by na zieloną szkołę dzieci pojechały bez aparatów, mając kontakt z rodzicami przez telefony opiekunów. Przytłaczającą większością pomysł został odrzucony, bo: "jak to, przecież muszę mieć w każdej chwili możliwość zadzwonienia do dziecka, oni też tak lubią robić zdjęcia".

Chciałem jakoś przeciąć dyskusję z córką młodszą i, aby udowodnić jej, że iphone to nic specjalnego, wygrzebałem z szuflady stary aparat tejże firmy, który kilka lat temu dostałem do testowania nowej aplikacji sportowej w systemie innym niż android. Szaleństwo, jakie ogarnęło Maję, trudno opisać. Gadała o aparacie non-stop, dokupywała kabelki, złościła się, że nie umie założyć konta, i że nie działa itunes czy coś innego. Tylko nerwy temu towarzyszyły. Moje zadowolenie, że przynajmniej lepiej łapie zasięg i lepiej ją słyszę, były ignorowane.

Aż poszła z nim do szkoły, wyjęła na przerwie, usłyszała prychnięcie i pytanie, czy rodziców nie stać na lepszy telefon, bo ten jest stary. Popłakała się, było jej bardzo smutno, wyszarpała kartę i chciała mi ją oddać. Wstrętne, ohydne, chamskie zachowanie rówieśnika? Pewnie, że tak i wiele rozmów z Mają o tym, co jest ważne i do czego są fajne pieniądze, jeszcze przede mną. Ale teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego nocą musiała wstać i zamknięta w łazience pisać do mnie SMS-a o zbitej szybce huaweia.

Opublikowany tekst to fragmenty wpisu zamieszczonego na blogu Ojca Raj. Cały tekst zatytułowany "Kamień miała na sercu" można przeczytać tutaj

Powinno cię również zainteresować:

Nauczycielka: Starsi uczniowie non stop korzystają z FB. Na prośbę, by telefon schowali, reagują złością, a nawet agresją

Więcej o:
Copyright © Agora SA