Na początku tego roku szkolnego Marek Michalak, Rzecznik Prac Dziecka, wystosował list do MEN-u z prośbą o zniesienie obowiązku prac domowych. Jego zdaniem polscy uczniowie są przemęczeni i zniechęceni, przez co nie mają czasu na odpoczynek i pasje. Rzecznik napisał, że nadmierne obciążenie zadaniami domowymi jest nieuzasadnioną ingerencją szkół w życie prywatne rodzin, ponieważ utrudnia to organizację wolnego czasu wszystkim domownikom.
W odpowiedzi na pismo rzecznika MEN przypomniało, że tego typu kwestie wyjaśniane są obecnie na poziomie szkoły. Każda placówka może zlikwidować obowiązek odrabiania prac domowych poprzez umieszczenie takiego zapisu w swoim statucie. Do likwidacji prac domowych nie jest więc potrzebna ustawa obejmująca wszystkie polskie szkoły.
Zapytaliśmy rodziców, którzy mają dzieci w różnych szkołach - państwowych, prywatnych i społecznych - czy ich dzieci mają zadawane prace domowe. Okazuje się, że wszystkie dzieci, nawet te z zerówki, muszą pracować w domu. A rodzice są tymi, którzy popołudniami koordynują prace domowe.
Pedagog, dr Marta Majorczyk, wykładowca akademicki w Collegium Da Vinci w Poznaniu oraz doradca rodziny z poradni psychologiczno-pedagogicznej przy Uniwersytecie SWPS, zauważa, że dla wielu rodziców odrabianie prac domowych z dziećmi nie kojarzy się z niczym pozytywnym. A szkoda.
- Praca domowa dziecka jest często źródłem konfliktów rodzinnych i codziennej frustracji rodzica w stosunku do dziecka. Nie zapominajmy jednak, że czas spędzony na odrabianiu zadań domowych powinien być dla dziecka możliwością kształtowania w sobie postawy pracowitości, samodzielności i odpowiedzialności pod czujnym okiem rodzica, do którego można przyjść po wsparcie, poradę czy pomoc w zrozumieniu trudnego materiału. Rodzice nie powinni jednak wyręczać dziecka w realizacji obowiązków związanych ze szkołą.
A jak rodziny w praktyce organizują życie wokół prac domowych dzieci?
Mama dwóch córek, 7-latki z II klasy państwowej podstawówki i 12-latki, uczennicy VI-klasy, która uczy się w warszawskiej społecznej szkole STO.
- Starsza córka w szkole społecznej nie ma prac domowych w takim tradycyjnym pojęciu. Nauczyciele nie zadają ćwiczeń, zadań. Wszystko udaje im się robić na lekcjach. Nie oznacza to, że córka w domu się nie uczy. Uczy się i to dużo. W domu przygotowuje prezentacje. Pomaga jej w tym mąż. Przygotowywanie prezentacji na komputerze to dla nich też forma wspólnie spędzonego czasu. Dobrze im wychodzi ta współpraca i mają naprawdę niezłe pomysły.
Córka ma sporo sprawdzianów, średnio jeden na dwa tygodnie z każdego przedmiotu. Oznacza to, że musi się do tych klasówek przygotowywać z określonego zakresu materiału. Przez to właściwie każdy weekend siadam z córką i po trzy, cztery godziny pracujemy. Utrwalamy wiedzę, doczytujemy, odpytuję córkę z angielskiego, niemieckiego, historii, przyrody.
Córka ma też dużo lektur, które czytają po polsku i po angielsku. Ostatnio to 'Romeo i Julia' w oryginale. Córka musi przeczytać lektury, bryki nie wchodzą w grę. Pytania z lektur są tak sformułowana, że zawsze wyjdzie, kto przeczytał książkę, a kto opracowanie.
Pomimo że córka jest w VI klasie, nadal odrabiam z nią lekcje. Muszę ją przepytać, sprawdzić, czy nie ma luk w materiale, a jak czegoś nie rozumie, wówczas doczytujemy, tłumaczę.
Mam jeszcze w domu drugoklasistkę. Jej prace domowe zajmują nam 30 minut dziennie. Młodsza córka potrafi sama odrabiać swoje prace domowe (angielski, polski, matma), nie zawsze potrzebuje mojej pomocy. Ale ja wiem, że kiedy odrabiam prace domowe z córką, to ma lepsze efekty. Niestety tak to jest, że jak się chce mieć wzorowe uczennice w domu, to trzeba pracować. Gdybym nic z córkami nie robiła, to byłyby czwórkowe, a ponieważ wspólnie pracujemy, to są piątkowe, szóstkowe. To oczywiście kwestia decyzji rodzicielskiej, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, na czym komu bardziej zależy, na dobrych ocenach czy świętym spokoju. Znam rodziców, dla których oceny nie mają znaczenia, mają inne priorytety. Ale ja jestem ambitna, jak można coś lepiej, to czemu się nie przyłożyć? - szczerze mówi mama dwóch córek.
Zgodnie z koncepcją rozwoju psychospołecznego E. Eriksona dziecko w wieku 6-12 lat powinno nabyć kompetencje pracowitości. W przeciwny razie wykształci w sobie poczucie niższości, nie będzie chciało korzystać ze swoich zdolności, będzie zniechęcone. Kluczem jest uczucie przyjemności towarzyszące wykonywaniu określonej czynności i zadań samodzielności.
- W pierwszych klasach szkoły podstawowej rodzice powinni pokazać dziecku, jak odrabiać lekcje i jak przygotować się do szkoły. Dobrze jest w dziecku wykształcić nawyk związany z uczeniem się. 7-latek nie wie jeszcze, jak się uczyć, kiedy spakować plecak. Trzeba mu w tym pomóc i to jest zadanie rodzica. Im starsze dziecko, tym większa jego samodzielność w odrabianiu lekcji - przekonuje pedagog, dr Marta Majorczyk.
Mama pierwszoklasistki z prywatnej szkoły No Bell z Konstancina:
- Córka z zajęć, na których podejmują temat inteligencji emocjonalnej, przyniosła słoiczek. Są w nim dwie piłeczki i ziarna ryżu. Na piłeczkach są napisane hasła np. opieka nad psem. Piłeczki symbolizują obowiązki, ryż przyjemności. Piłeczki są lżejsze, więc są na górze. To oznacza: najpierw obowiązki, później przyjemności.
fot: archiwum prywatne
Ten słoik (na zdjęciu powyżej) bardzo pomaga córce w organizacji czasu. Kiedy wracamy ze szkoły do domu, sama mówi, że najpierw musi odrobić pracę domową, a potem zajmie się zabawą.
Córka ma 7 lat, jest w pierwszej klasie, jej prace domowe to właściwie utrwalanie tego, co robili na lekcjach. Codziennie ma ćwiczenia z angielskiego, ale to są proste rzeczy: kolorowanie rysunków, łączenie wyrazów zaczynających się na tę samą literę. Córka robi to z przyjemnością i samodzielnie. Prace domowe nie są trudne, bardziej chodzi o to, aby dziecko miało obowiązek, uczyło się systematyczności i umiejętności organizowania swojego czasu.
Córka ma też inne prace domowe, ale nie są to tradycyjne ćwiczenia. Teraz na środowisku pani poprosiła, aby dzieci obserwowały niebo i w specjalnych okienkach zaznaczały fazy Księżyca. W domu czytamy też z córką lektury. Średnio jedną książkę na miesiąc.
Prace domowe w No Bellu to rodzaj zachęcenia, pokazania, jak ważna jest systematyczność. Przyznam, że udaje im się to tak zorganizować, że prace domowe są dla mojego dziecka nie obowiązkiem, lecz przyjemnością - opowiada mama uczennicy ze szkoły Montessori No Bell.
W ostatniej edycji konkursu Edumission, który ocenia, wyłania i zrzesza najlepsze innowacyjne szkoły na świecie, pierwsze miejsce zdobyła placówka No Bell z Konstancina-Jeziorny. Więcej o szkole bez dzwonków czytaj w tekście Polska szkoła uznana za najlepszą na świecie. Nie ma w niej dzwonków, ocen i podręczników.
Mama 14-latka, ucznia drugiej klasy gimnazjum z państwowej szkoły na warszawskich Bielanach, i trzecioklasistki z państwowej szkoły podstawowej:
- Z młodszą córką siadamy wieczorami w kuchni przy stole i odrabiamy razem lekcje. U nas oznacza to tyle, że młoda ołówkiem rozwiązuje zadania, na brudno przygotowuje dłuższe wypowiedzi, ja w tym czasie ogarniam to, co mam do zrobienia (kolacja, pranie, itd). Jeśli potrzebuje pomocy, jestem pod ręką. Zajmuje jej to godzinę dziennie.
Syn, odkąd jest w gimnazjum (rocznik 2003, tj. ostatni, który uczęszcza do gimnazjum), odrabia już lekcje samodzielnie. Ale u niego też zerkamy z mężem, czy wszystko przygotował na następny dzień. Sprawdzamy zadania z matematyki, czytamy jego wypracowania. Jeśli jest coś do poprawy, np. błąd w zadaniu matematycznym, mąż prosi syna, aby się temu przyjrzał i jeszcze raz to przeanalizował. Kiedy widzę, że w wypracowaniu jest dużo powtórzeń, pytam dziecko, jakimi innymi słowami można zastąpić powtarzające się słowo. Pomagamy dzieciom znaleźć poprawne rozwiązanie, podsuwamy pomysły, nie dajemy gotowców. Niestety to wymaga więcej czasu.
Kiedy syn był w 5-6 klasie szkoły podstawowej, zdarzało nam się spędzać 2-3 godziny wieczorami nad jego pracami domowymi - to był najgorszy moment. Życie naszego domu kręciło się wokół jego prac domowych. Zdarzało się, że z dnia na dzień miał zadanych kilka zadań z matematyki, pracę pisemną z historii, geografii i ileś ćwiczeń z angielskiego. Każde z tych zadań wymagało poświęcenia czasu i uwagi, a jeśli jeszcze musiał przygotować się do sprawdzianu lub chociaż powtórzyć materiał, schodziło do północy.
W tym roku jest jakby lepiej, nie wiem, może nauczyciele widzą, co się dzieje w Librusie i umawiają ze sobą, kto co robi i ile zadaje? - zastanawia się mama dwójki dzieci w wieku szkolnym.
Powinno cię również zainteresować: Likwidacja prac domowych? 'To pierwszy dobry pomysł dotyczący polskiej szkoły od lat'
Mama syna z III klasy z państwowej podstawówki im. Gustawa Morcinka ze Śródmieścia z Warszawy opowiada, że nie odrabia z synem prac domowych.
- Moja praca domowa to zapewnienie mu na czas lektur szkolnych. Wypożyczamy je z biblioteki dla dzieci na Żoliborzu. Czasami pomagam mu w zgraniu zdjęć na prezentację, w wypracowaniu, ale to bardzo rzadko. Z synem nie odrabiam lekcji, bo on je sam odrabia w świetlicy pod okiem świetliczanki. Do domu nic nie przynosi - dwa razy w tygodniu ma do późna treningi piłkarskie, z których wraca przed 20, raz w tygodniu zajęcia z logopedą, z których także wraca późno. Nie miałby czasu i energii, żeby jeszcze ślęczeć nad zeszytami. A tak od razu po lekcjach poświęca godzinę na obowiązki i ma lekcje z głowy. Podoba mi się ten system, bo nauczył go obowiązkowości i systematyczności. Myślę jednak, że to się zmieni w czwartej klasie, kiedy dojdą inne przedmioty - stwierdza mama trzecioklasisty.
Mama sześciolatki z zerówki z prywatnej szkoły polsko-angielskiej w Wilanowie:
- Jestem dopiero na początku przygody z pracami domowymi dzieci. Moja córka jest na razie w zerówce. Raz w tygodniu przynosi triumfalnie ze szkoły prace domową. Ma trzy strony polskiej i trzy strony angielskiej. To zazwyczaj malowanie, łączenie w pary, szeregowanie w grupy figur geometrycznych, wycinanie, kaligrafia, w angielskiej to najczęściej poznawanie słówek, dopasowywanie ich do obrazka. Zajmuje nam to 30 minut tygodniowo. Zawsze odrabiam pracę domową z córką, bo lubimy ten wspólny czas. Poza tym uważam, że nasze wspólne uczenie się to forma pomocy, współpracy, pomagania sobie, pokazanie dziecku, że warto się dzielić wiedzą i doświadczeniem. Nigdy jednak nie pomagam córce w zrobieniu czegoś, moja pomoc to głównie asystowanie i bycie obok niej - opowiada mama sześciolatki.
Dr Marta Majorczyk uważa, że zadaniem rodziców jest nie tylko dostosowanie pokoju dziecka do roli ucznia, to także wypracowanie u dziecka nawyku obowiązkowości.
- Rodzice powinni ustalić z dzieckiem konkretny czas, który ma poświęcić na odrabianie lekcji. Na przykład po powrocie ze szkoły zjedzeniu posiłku i po odpoczynku dziecko zajmuje się odrabianiem lekcji i ma na to godzinę. Warto pokazać dziecku, jak organizować sobie pracę: ustalić, co trzeba wykonać, jakie zadanie zrobić, co należy na jutro do szkoły przygotować. Niech dziecko zaproponuje kolejność wykonania poszczególnych zadań: od przyjemnych do mało przyjemnych dla niego lub od trudnych do łatwych. Na początek warto sprawdzić, czy dziecko rozumie treść poleceń. Jeśli tak, niech pracuje samodzielnie, rodzic nie powinien stać nad nim. Zadaniem rodzica jest motywować i wspierać dziecko, ale nie wyręczać w wykonywaniu zadań - podpowiada pedagog.