Dzieci dorosłe ponad miarę. Psychoterapeutka: Matka pokłóci się z partnerem i dziecko zaprasza do łóżka

"Pamiętam opowieść kobiety, która kiedyś szła z matką drogą i nagle z naprzeciwka wjechał na nie samochód. Mama jej nie ochroniła, tylko się za nią schowała". Prof. dr hab. Katarzyna Schier opowiada o Dorosłych Dzieciach, czyli ludziach, którzy jako dzieci musieli "rodzicować" dorosłym w rozmowie z dziennikarką Justyną Dąbrowską.

Justyna Dąbrowska: Co to są "dorosłe dzieci"?

Prof. dr hab. Katarzyna Schier: To dzieci, które "rodzicują" rodzicom zamiast odwrotnie. W psychologii nazywamy to "parentyfikacją" lub odwróceniem ról. Takie dziecko robi różne rzeczy za rodzica, np. sprząta, gotuje, opiekuje się ciężko chorym członkiem rodziny lub młodszym rodzeństwem, ale może być też terapeutą dla rodzica.

Zobacz wideo

Terapeutą?

- Staje się "emocjonalną gąbką", czyli zbiera i wytrzymuje różne, często trudne emocje rodzica, pociesza, radzi. Może też być mediatorem między rodzicami.

Dorosły używa go do tego, by poprawić sobie samopoczucie, a dziecko w pewnym sensie "oddaje się do dyspozycji". Np. pozwala się całować mamie, choć wcale nie ma na to ochoty, ale czuje, że to mamę uspokaja. To jest dla mnie bardzo poruszające, kiedy niektóre mamy mówią, że gdy się pokłócą z partnerem, zapraszają dziecko do łóżka. I nie chodzi o to, że dziecko jest w łóżku, tylko o to, że ono wtedy chłonie emocje matki, wściekłej na partnera. Te emocje przecież nie są adresowane do dziecka, a to ono staje się ich odbiorcą.

Rodziców powinno zaniepokoić, jeśli zorientują się, że przy pomocy dziecka uspokajają się i podtrzymują na duchu. Nie widzą wtedy w dziecku oddzielnej osoby. Alexander Lowen, mówił, że to jest sytuacja tak dziwaczna i nieadekwatna, jakby rzeka zaczęła płynąć w górę.

Od jakiego wieku dziecko może zacząć "rodzicować" rodzicowi?

- Są badania, które pokazały, że już ośmiomiesięczne niemowlęta potrafią odwracać uwagę skonfliktowanych rodziców. Te dzieci rozśmieszały rodziców albo zaczynały płakać, jednym słowem starały się ściągnąć uwagę na siebie.

Małe dzieci potrzebują dużo uwagi rodziców.

- Tak, ale te dzieci robiły tak nie ze względu na swoje potrzeby, tylko potrzeby rodzica. To jest podstawowa różnica. O odwróceniu ról mówimy, kiedy dziecko odsuwa na bok swoje potrzeby, żeby zająć się potrzebami mamy czy taty. Oczywiście robi to po to, żeby rodzic, gdy poczuje się lepiej, mógł się nim zająć.

Czyli w takiej rodzinie potrzeby rodzica są na pierwszym miejscu.

- Tak. Dziecko najpierw musi coś "dać", żeby potem móc coś "dostać". Musi się o rodzica zatroszczyć, to rodzic jest na pierwszym planie.

W jakich rodzinach taka sytuacja zdarza się najczęściej?

- Do grup ryzyka należą np. rodziny, w których jedno z rodziców jest chore - fizycznie lub psychicznie. Pamiętam dziewczynkę, która zaraz po powrocie ze szkoły, pytała mamę - jak ci mogę pomóc? I zabierała się do sprzątania nie tylko swojego pokoju, ale też łazienki, kuchni. Miała nadzieję, że może dzięki temu mama lepiej się poczuje.

Czasem na dziecko w wieku szkolnym spada opieka nad chorym rodzicem lub dziadkiem. Pamiętam kilkunastolatka, który zajmował się babcią chorą na Alzheimera. Możemy sobie wyobrazić, jak trudne to było doświadczenie.

Mogło być ponad jego siły.

- To właśnie jest kluczowe. O zamianie ról mówimy, jeśli wyzwanie jest ponad siły dziecka. Przykładem może być sytuacja imigrantów. Rodzina jedzie za granicę i, ponieważ dzieci jako pierwsze wchodzą w język i w kulturę nowego kraju, stają się tłumaczami i przewodnikami rodziców. I mogą chętnie podejmować się tego zadania. Ale to może być zbyt obciążające.

Jakie są inne grupy ryzka?

- To rodziny, w których jest tylko jeden dostępny opiekun (z powodu śmierci drugiego lub rozstania). O odwróceniu ról mówimy, gdy rodzic zachowuje się jak dziecko, a od dziecka wymaga dojrzałości ponad siły. Pamiętam opowieść kobiety, która wspominała, jak kiedyś, jako dziecko, szła z matką drogą i nagle z naprzeciwka wyjechał na nie samochód. Mama jej nie ochroniła, tylko schowała się za nią.

Te dorosłe dzieci są opisywane często jako "dzielne", "dobre", "dojrzałe". Dlatego mówię o nich DD. Na dodatek są często podziwiane za tę dorosłość i dzielność, ale tak naprawdę, na poziomie niedostępnym świadomości, bardzo cierpią.

Dźwigają wielki ciężar.

- Potem, kiedy są już dorosłe i opowiadają o tym podczas terapii, mówią: "Niosłam ogromny ciężar na plecach", "To było jak kula u nogi".

Czy to jest częste zjawisko?

- Częstsze niż nam się zdaje. Bardzo często role odwracają się, gdy dziecko musi zajmować się rodzicem alkoholikiem. Ktoś opowiadał mi o kilkuletnim dziecku, które zimą wciągało rodzica do domu, żeby nie zamarzł.

To jest proces, w którym biorą udział co najmniej trzy pokolenia: dziadkowie, rodzice i dziecko. Rodzice oczekują od dziecka tego, czego nie dostali od swoich rodziców.

Jak to się dzieje?

- Kiedy w rodzinie pojawia się malutkie dziecko, to zwykle relacja z nim jest asymetryczna: rodzice dają, a ono bierze. Ale jeśli rodzic ma głęboko zagrzebane w psychice poczucie, że od swoich rodziców dostał za mało: troski, opieki, uczuć, może chcieć (nieświadomie), żeby dziecko mu "oddało" to, czego nie dostał. Bo kontakt z małym dzieckiem czasem otwiera w psychice zabliźnione rany. Wraca dawny ból, niespełnienie, tęsknota.

Czy rodzic, który jest w takiej sytuacji, może to zatrzymać? Jak się zorientować, że to robimy?

- Powinny nam zacząć w głowie dzwonić dzwony, kiedy pojawia się myśl, że "dziecko wciąż tylko czegoś chce", "to jakiś wampir". Gdy mamy dominujące poczucie, że jesteśmy eksploatowani i - co bardzo ważne - nie przeżywamy przyjemności z kontaktu z dzieckiem, z jego uśmiechu, spojrzenia, zapachu, dotyku.

A jeśli rodzic nie ma takiej refleksji, to co wtedy?

- Może mu pomóc jakiś obserwator z zewnątrz. Terapeutka Alice Miller nazwała go "oświeconym świadkiem". To ktoś, kto dostrzega tę sytuację, może ją nazwać i pokazać dziecku, że widzi to, iż ono niesie ciężar ponad siły.

Jak może mu to pokazać?

- Może np. powiedzieć: "O, widzę, że ty tu harujesz jak Kopciuszek". Dziecko poczuje ulgę, bo ktoś dostrzegł i docenił jego wielki wysiłek.

Co jeszcze powinno nas skłonić do autorefleksji?

- Sytuacja, kiedy nadal jesteśmy pochłonięci potrzebami swoich rodziców. Moje pacjentki, mamy małych dzieci, czasem opowiadają mi z bólem, że jeżdżą do swoich rodziców, żeby im w czymś pomóc, choć najchętniej poszłyby z dziećmi i partnerami na spacer albo nie robiły nic. Jeżdżą, bo chcą zaspokoić potrzeby rodziców. Te wypowiedziane i te niewypowiedziane. Kiedy taka mama słyszy w telefonie: "Przyjedź, bo mamusia znowu jest chora", rzuca wszystko i wybiera zajmowanie się stanem umysłu rodziców, a nie sobą i swoją rodziną.

Bo jak tego nie zrobi, to ma straszne wyrzuty sumienia, tak?

- Tak. Dorośli, którzy musieli być dorośli już w dzieciństwie, często mają chroniczne poczucie winy i wstydu. Uważają, że nigdy nie zajmują się swoimi rodzicami wystarczająco dobrze. Ale przecież nie mieli takiej możliwości. Tak jak nie można być idealnym tłumaczem symultanicznym, mając pięć lat. Jeśli ktoś jest dorosły, a stale ma takie poczucie, to może warto coś z tym zrobić - zastanowić się, porozmawiać z kimś, poszukać profesjonalnej pomocy.

Wyniki badań pokazują, że wiele osób, które zajmowały się rodzicami w dzieciństwie, robi to nadal w dorosłym życiu. Prowadziliśmy badania na grupie dorosłych, którzy mieli w dzieciństwie uzależnionego od alkoholu rodzica. Okazało się, że kiedy mieli 30, 40 lat, nadal się tymi rodzicami zajmowali - przede wszystkim ich potrzebami psychicznymi.

Jak wygląda terapia takiej osoby, która w dzieciństwie musiała być dorosła?

- Trzeba przede wszystkim spróbować oddzielić własne potrzeby od potrzeb rodziców. To trudny, złożony proces, często okupiony bólem i cierpieniem. Trzeba psychicznie odłączyć się od tego rodzica, zobaczyć go jako odrębnego człowieka, który sam odpowiada za swoje samopoczucie. I nie chodzi o to, żeby się nim nie zajmować, nie opiekować, kiedy on jest stary i potrzebuje pomocy, tylko o to, żeby robić to ze względu na własne potrzeby, a nie rodzica. Żeby, jak to określają niektórzy terapeuci, przestać być "niewolnikiem umysłu rodzica".

A jeszcze pewnie trzeba przeżyć żałobę po swoim utraconym dzieciństwie, po tym, co się nie wydarzyło, czego zabrakło. Po beztrosce, której nie było?

- To jest takie "życie bez dzieciństwa". Więc trzeba opłakać fakt, że należało być dorosłym zbyt wcześnie. Niektórzy mają potrzebę, żeby to sobie zrekompensować i przedłużają fazę bycia nastolatkiem. Wtedy pan po pięćdziesiątce śmiga na wrotkach, chcąc nadrobić dzieciństwo, którego nie było.

Ale niestety nie da się nadrobić pewnych rzeczy.

- No, nie da się. Ciekawe, że osoby, które musiały być w dzieciństwie dorosłe, wybierają zawody związane z pomaganiem, takie jak lekarz, psycholog, opiekun społeczny czy psychoterapeuta.

Tacy ludzie często mają przekonanie, iż tylko wtedy są wartościowi i dobrzy, kiedy są oddani innym.

A co możemy podpowiedzieć dziadkom, którzy czują, że swego czasu postawili przed swoimi dziećmi zadania ponad siły? Jak mogą to dziś naprawić?

- Chodzi o to, żeby nie rywalizowali ze swoimi dziećmi, tylko pomagali im stawać się wystarczająco dobrymi rodzicami. Żeby role wróciły na swoje miejsca. Wspaniale byłoby, gdyby pojawiły się kursy dla dziadków, dzięki którym można by im było pomóc w pełnieniu tej roli i uwrażliwić na problemy, o których rozmawiamy. Pomocne są spotkania dotyczące odwracania ról - kiedy prosi się daną osobę, żeby sobie wyobraziła, jak to jest być po tej drugiej stronie, żeby przyjęła pozycję "dorosłego dziecka": "Wyobraź sobie, jak to jest, kiedy zajmujesz się niepełnosprawnym umysłowo bratem, jeździsz z nim po mieście i on zaczyna do ciebie w pewnym momencie mówić mamo". Albo: "Wyobraź sobie, jak to jest, gdy wszyscy koledzy idą pograć w gry, bo mają trzynaście lat, a ty musisz wtedy zostać z małą siostrą, bo rodzice gdzieś sobie pojechali".

Już sobie wyobrażam rodziców czytających tę rozmowę, jak wpadają w panikę, bo mają dzielne dziecko, które zajęło się braciszkiem.

- Jest taki rodzaj dzielności, która nie musi prowadzić do parentyfikacji. Jeśli trwa krótko, bo wynika np. z przejściowego kryzysu w rodzinie, jeśli wszyscy zamianę ról doceniają i widzą, jakim jest ciężarem dla dziecka, to jest w porządku. Czasem w rodzinie wszyscy pracują dużo, ale jest sprawiedliwy podział zadań i dzieci nie czują, że coś jest nie fair. W tych sytuacjach mogą nauczyć się odpowiedzialności. To ważna cecha. Coraz częściej szefowie dużych korporacji poszukują pracowników zdolnych do empatii, spostrzegają bowiem, że rywalizacja i nastawienie na szybkie osiągnięcie korzyści dają tylko krótkotrwałe rezultaty. A dzieci odpowiedzialne mogą bardzo dużo dawać innym.

Jak ten chłopczyk, który zadzwonił na pogotowie, bo mama się źle poczuła.

- Ale to była wyjątkowa sytuacja. Myślę, że powinniśmy nauczyć się oddzielać parentyfikację, czyli ukrytą formę "karmienia się" przez opiekunów ich dziećmi, od dojrzałej odpowiedzialności. W wielu rodzinach toczy się cichy proces zmuszania dzieci do tego, by codziennie stawały wobec wyzwań ponad siły. I o tym trzeba mówić.

* Prof. dr hab. Katarzyna Schier - pracuje w Katedrze Psychologii Klinicznej Dziecka i Rodziny na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest autorką kilku książek, w tym wydanej ostatnio: "Dorosłe dzieci. Psychologiczna problematyka odwrócenia ról w rodzinie". Jest też psychoterapeutką.

Czy rodzicowałeś rodzicom, rodzeństwu? Masz poczucie, że jako dziecko niosłeś ciężar ponad swoje siły? Jak to jest być dorosłym w dzieciństwie? Opisz swoją historię. Na listy czekamy pod adresem: edziecko@agora.pl. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA