"Mamy małą tolerancję na indywidualność dziecka. Chcielibyśmy, żeby wszystkie dzieci były pod linijkę" [WYWIAD]

Jeśli powtarzamy dziecku: ?Jesteś niegrzeczne?, to prędzej czy później doprowadzamy do samospełniającego się proroctwa - mówi dr Magdalena Śniegulska. Psycholog opowiada nam o niepokornych dzieciach, ich rodzicach i nauczycielach oraz o tym, dlaczego warto im pomagać.

Skąd w nas taka łatwość etykietowania dzieci jako niegrzeczne i trudne? O dorosłym mówimy, że jest wolnym duchem, ma nietuzinkową osobowość. A dziecko, które nie podporządkowuje się zasadom, odbieramy jako źle wychowane, złośliwe i niedobre.

- Sądzę, że ten sposób myślenia o dzieciach, ale i o naszych obowiązkach jako rodziców, opiekunów czy nauczycieli uwarunkowany jest historycznie. Pamiętam taki fragment w książce Newsonów z 1974 roku, dotyczącej badań nad dzieciństwem, w którym przytaczają najlepsze XVIII-wieczne zalecenia ówczesnych ekspertów od wychowania: Nalegam, by zawczasu przezwyciężać wolę dziecka, gdyż stanowi to jedyny fundament edukacji (...). Od tego tylko zależy przyszłe Niebo lub Piekło. A zatem rodzic, który stara się ujarzmić wolę swoich dzieci, współpracuje z Bogiem w ratowaniu ich dusz; rodzic, który jej folguje, czyni diabelską robotę (...). Bez względu na koszty, przezwyciężajcie ich upartość; łamcie ich wolę, jeśli nie chcecie skazać dzieci na potępienie.

Echa tego purytańskiego etosu są w jakiś sposób nadal obecne w naszym sposobie wychowania. I choć w kulturze europejskiej coraz wyraźniej kładzie się nacisk na indywidualizm, to niewątpliwie dzieci wychowywane są tak, by dopasowały się do obrazu idealnego członka danej społeczności. "Łamiemy je", w swoim przekonaniu, dla ich dobra. Mamy zatem kulturowo uwarunkowaną mniejszą tolerancję na indywidualność dziecka. Chcielibyśmy, żeby wszystkie były pod linijkę. Szczególnie jest to widoczne w instytucjach takich jak szkoła czy przedszkole, w których dzieci stale się porównuje, ocenia. Są programy, minima i podstawy, trzeba wykazać postępy i rozwój w określonych obszarach. Łatwiej jest, kiedy grupa jest w miarę do siebie podobna, jednolita. Trudniej dostrzec wartość w indywidualności.

Dorośli nie muszą być jednolici?

- W przypadku dorosłego człowieka, który wymyka się pewnym ramom czy stereotypom, myślimy, że dokonał pewnego wyboru. Z jakiegoś powodu jest właśnie taki i jest mu z tym - mniej lub bardziej - dobrze. Możemy przynajmniej zakładać, że gdyby było mu z tym bardzo niewygodnie, mógłby dokonać zmiany.

A dziecko nie może tego zmienić?

- Dzieciństwo to okres, w którym mamy znacznie mniejszy wpływ na to, co się z nami dzieje, niż w dorosłości. Mamy mało narzędzi, żeby radzić sobie ze światem zewnętrznym. Jak popatrzymy na dzieci, które wymykają się pewnym regułom i zasadom, zobaczymy, że niektóre z nich ogromnie cierpią. Wcale nie chcą być inne. Nie lubią siebie "niegrzecznych". Warto zastanowić się też, co to znaczy "niegrzeczny". My, psychologowie, nie lubimy tego słowa.

A jak pani by je zdefiniowała?

- Właśnie dlatego go nie lubimy, że jego zdefiniowanie jest trudne. Kiedy pytamy dzieci, co rozumieją przez "niegrzeczny", to okazuje się, że dla różnych dzieci to określenie ma bardzo różne znaczenia.

Tym mianem określa się i dziecko, które splunie na chodnik, i to, które nie słucha poleceń dorosłych, ale też to, które rozpłacze się na ulicy, bo ulubiony pluszowy miś wpadnie mu do kałuży.

- Tak, to pojemna kategoria. W worku z "niegrzecznymi dziećmi" będziemy mieć takie, które nie otrzymały wystarczających informacji, że są pewne normy społeczne i warto ich przestrzegać, oraz takie, które mają tę świadomość i którym bardzo zależy na ich przestrzeganiu, ale kompletnie nie są w stanie tego zrobić.

Dlaczego?

- Z różnych powodów. Na przykład dlatego, że są impulsywne: najpierw działają, a potem myślą. Takie dzieci często mówią: "Naprawdę nie chciałam, teraz już będę grzeczna" i ogromnie w to wierzą, że się uda, a potem znowu im nie wychodzi.

Odnoszę wrażenie, że obcując z dziećmi, które postrzegane są jako problemowe, często myślimy o tym, jak je zmienić, a nawet złamać, po to żeby nam - rodzicom i nauczycielom - było łatwiej. Umyka nam to, że ta pomoc jest przede wszystkim potrzebna dziecku, żeby to jemu było łatwiej.

- No właśnie! Są dzieci, które ogromnie cierpią, stale słysząc upomnienia rodzica: "I znów uwaga w dzienniczku, a obiecałeś", "Tyle razy cię prosiłam", "Przecież się umówiliśmy". Warto się zastanowić, co czuje mały człowiek, który pomimo olbrzymiego wysiłku, jaki wkłada w próby poprawy swojego zachowania, i tak ponosi porażkę, a równocześnie kolejny raz zawodzi najbliższą mu osobę - swojego rodzica czy opiekuna.

Niektórym dzieciom jest naprawdę trudno zachowywać się zgodnie z obowiązującymi normami.

- Czasem jest to wynik doświadczeń środowiskowych i pewnych zaniedbań. Jesteśmy istotami społecznymi i zdecydowanie łatwiej jest nam przejść przez życie, kiedy mamy poczucie przynależności do grupy. Brak lekcji, że w tej wspólnocie są reguły i zasady oraz że ich przestrzeganie sprawia, że żyje nam się razem lepiej, może utrudnić funkcjonowanie dziecka i spowodować, że wchodzi ono w życie bez bardzo istotnej wiedzy.

Z drugiej strony mamy też rodziny, które przywiązują dużą wagę do tego, aby nauczyć dzieci zasad i reguł, ale im się to nie udaje. Często związane jest to z biologią, z czymś, na co my, dorośli, mamy niewielki wpływ. I na co niewielki wpływ ma dziecko.

O jakich czynnikach biologicznych pani mówi?

- Przede wszystkim o specyficznej konstrukcji układu nerwowego, od której zależy na przykład wrażliwość na różne bodźce. Proszę zauważyć, że "niegrzeczne" dzieci są niestałe emocjonalnie: łatwo się wzbudzają, łatwo płaczą. To może być związane z tym, że ich układ nerwowy dużo silniej odbiera niektóre informacje płynące z otoczenia. Bodźce odebrane jako silne mogą być dla dziecka zagrażające. Wrażliwość zmysłowa u dziecka jest inna niż u dorosłego i różna u różnych dzieci.

Druga rzecz to nadwrażliwość związana z konstrukcją układu nerwowego, która sprawia, że kiedy pojawia się jakiś impuls, dziecko za nim podąża. Miał iść umyć zęby, ale po drodze spotkał kota, więc poszedł się z nim bawić. Gdybyśmy my, dorośli, tak mieli, byłoby nam trudno coś osiągnąć, a innym byłoby trudno z nami wytrzymać. Oczywiście niektórzy z nas tak funkcjonują, bo jeśli ktoś cierpi na ADHD, to czy jest dzieckiem, czy dorosłym często zachowuje się impulsywnie.

I teraz pytanie, co my z tym zrobimy? Jeśli mamy dziecko, które niedowidzi, to kupujemy mu okulary, a nie wymagamy od niego, żeby zrobiło dodatkowy wysiłek i czytało bez nich. W przypadku dzieci nadruchliwych i impulsywnych też powinniśmy założyć im jakiś rodzaj "okularów", zamiast nazwać je "niegrzecznymi" i nakazać im posłuszeństwo. Taki nakaz, bez dodatkowego wspomagania dziecka, będzie zwyczajnie nieskuteczny.

Co się dzieje z dzieckiem, które ciągle słyszy, jakie to jest niegrzeczne?

- Większość badań pokazuje, że jeśli dziecko otrzymuje bardzo częste negatywne komunikaty na swój temat, komunikaty typu "jesteś niedobry", to w pewnym momencie uznaje, że faktycznie takie jest. A skoro jest złe, niedobre, niegrzeczne, to nie ma sensu się starać, bo i tak się nie uda. Jeśli dorosły chce, żeby zachowanie dziecka się zmieniło, to powinien powiedzieć dziecku, co ma zrobić, żeby było dobrze. No i pochwalić, jeśli jest dobrze.

Mówienie jedynie, że jest źle, i negatywne ocenianie dziecka jest nie tylko krzywdzące, lecz także mało skuteczne. Jest takie stare irlandzkie przysłowie: pochwal dziecko, a ono rozkwitnie. Szkoda, że my częściej myślimy, że chwaląc nasze dzieci, będziemy je "rozpuszczać".

Powinniśmy więc częściej chwalić dzieci?

- Rodzice opowiadają mi o tym, że kiedy wreszcie zdarzają się takie momenty, że ich "niegrzeczne" dzieci zachowują się tak, jak oni by sobie tego życzyli, dorośli wstrzymują oddechy, zamierają, nie wchodzą z dzieckiem w żadną interakcję. Chodzą na palcach! Chwilo trwaj!

Tymczasem dziecko niczego nie pragnie bardziej niż uwagi rodzica czy nauczyciela. Jeśli, paradoksalnie, w takim momencie pochwalimy, powiemy: "W ciszy układasz wieżę z klocków, to mi się podoba!", jest szansa, że dziecko nauczy się, że to zachowanie jest fajne. Będzie je powtarzało!

Z psychologii społecznej wiemy, że im głośniej krytykujemy niewłaściwe zachowania, tym bardziej one się umacniają. Ignorowanie zachowań negatywnych i koncentrowanie na pozytywach daje lepsze efekty. Jeśli powtarzamy dziecku, że jest niegrzeczne, to prędzej czy później doprowadzamy do samospełniającego się proroctwa.

Łatwo utracić wiarę w siebie i swoje możliwości.

- O tak. Zdecydowanie! Jeżeli dziecko z wielu źródeł dostaje komunikat, że w niczym nie jest dobre, to traci naturalną gotowość do wchodzenia w nowe zadania. Będzie się z nich wycofywało, bo jest przekonane, że mu się nie uda, że na pewno skończy się niepowodzeniem. To przekonanie często zostaje na całe lata. Dorośli ludzie z takim dziecięcym doświadczeniem też często wycofują się z nowych zadań, od razu spodziewając się porażki.

Jak pomóc takiemu dziecku?

- Trudno na to pytanie opowiedzieć jednym zdaniem. Dla dzieci z ADHD, nadpobudliwością i z zaburzeniami uwagi, czyli właśnie dla tych postrzeganych często jako niegrzeczne, potrzebna jest pomoc kompleksowa. Dla tych, u których "niegrzeczność" uwarunkowana jest biologią, potrzebna jest inna pomoc niż dla takich dzieci, które są nieposłuszne, bo nie chcą być posłuszne. Zarówno wyniki badań, jak i nasze obserwacje pokazują, że to, co jest skuteczne, to pomoc polegająca na przystosowaniu środowiska do specjalnych potrzeb dzieci, czyli te "okulary", o których mówiłam. We wszystkich środowiskach, w których dziecko funkcjonuje, musi uzyskać wsparcie.

Terapia gabinetowa pomaga tylko trochę, ale o efektach możemy mówić dopiero, kiedy dziecko jest objęte kompleksową opieką - kiedy można pójść do szkoły i powiedzieć, jak pracować z takim dzieckiem, nauczyć rodziców, jak mu pomagać, wyposażyć też samo dziecko w różne narzędzia i w informacje o sobie. Wyjaśnić mu, dlaczego tak się zachowuje. Wtedy jest duża szansa, że będziemy w stanie wydobyć z dziecka zasoby, które w nim są. A są na pewno w każdym dziecku. Chodzi tylko o to, żeby zarówno dziecko, jak i jego opiekunowie je dostrzegli i na tych zasobach budowali. Mamy wtedy szansę, że syn czy córka będzie odnosić sukcesy i budować stabilną i adekwatną samoocenę.

Jeśli dziecko będzie znało swoje mocne strony i będzie świadome ograniczeń, to jest szansa, że postara się te silne strony wykorzystać. Będzie dążyło do sukcesu. Dla wszystkich ważna jest wiedza, jakie mają zasoby, ale dla dzieci, które mają wiele ograniczeń, jest to szczególnie istotne. Świadomość własnych mocnych stron uchroni je przed poczuciem porażki.

Czego możemy się spodziewać, jeśli człowiek wchodzi w dorosłość z wyniesionym z dzieciństwa poczuciem porażki?

- Nie znaczy to, że takie dziecko nie poradzi sobie w życiu, ale będzie mu bardzo trudno. Nawiązywanie relacji z ludźmi będzie zajmowało mu dużo czasu, tak samo jak wchodzenie w zadania zawodowe, znalezienie sobie własnej niszy... Spotykam się z dorosłymi, którzy przyprowadzają do mnie dzieci i mówią: "Ja mam tak samo. Nie chcę, żeby moje dziecko przez to przechodziło".

Nasz program "Ułatwiamy życie z nadpobudliwością", który powstał dzięki dr Arskiej-Karyłowskiej, wyraźnie pokazuje, jak ważna jest kompleksowa pomoc. Dla mnie bardzo cenne jest, że same dzieci mówią: "To zmienia moje życie". Program pokazuje też, że doświadczenie bycia w relacji z dorosłym, który jest akceptujący, który powie: "Świetnie tu sobie radzisz. Widzę, że się starasz", jest bezcennym doświadczeniem. My widzimy, jak "rozkwitają" nasze dzieci. Oczywiście nic nie dzieje się z dnia na dzień. Warto pamiętać, że zmiany wymagają czasu. Jest to proces trudny i długotrwały.

Rodzice "niegrzecznych" dzieci często z automatu oceniani są jako nieudolni wychowawczo. I choćby nie wiem jak wiele dobrej woli mieli i jak bardzo byli otwarci na swoje dziecko i chęć niesienia mu pomocy, ciągłe negatywne informacje na temat jego zachowania rodzą frustrację. Pojawiają się pretensje: dlaczego nie jesteś taki jak inne dzieci?

- Oczywiście. Taki rodzic jest obiektywnie w trudnej sytuacji. Ciągła krytyka bywa frustrująca. Osobom z zewnątrz, terapeutom, jest łatwiej pracować z takim dzieckiem. Mamy określone godziny, nie jesteśmy tak zaangażowani emocjonalnie jak rodzice, mamy przestrzeń, w której możemy się zregenerować.

Rodzice często mają poczucie, że nikt ich nie odciąży. Jak tu wyjechać na wakacje z takim dzieckiem? Pójść na imieniny do cioci? Z jednej strony są więc bezradni, mierzą się z krytyką, a dodatkowo czują, że wszystko jest na ich głowie. Znikąd pomocy!

Pamiętam mamę z naszego programu, której sześcioletni syn cztery razy zmieniał przedszkole. Nie dlatego, że byli niezadowoleni z placówki, tylko dziecko było wyrzucane z przedszkoli. To obrazuje nie tylko potworny stres i napięcie dziecka, ale też rodzica. "Pani wie, jaką ja musiałam pracę wykonać, żeby nas w końcu za tym czwartym razem gdzieś przyjęli?" - pytała matka.

Co zatem mogą zrobić rodzice?

- Teraz już całkiem sporo. Ważne, żeby zobaczyli, że nie są sami, żeby poszukali wsparcia. Wymiana doświadczeń jest bardzo cenna. Zrozumienie przez rodzica mechanizmu, który leży u podstaw kłopotów, bardzo ułatwia zaakceptowanie trudnych zachowań dziecka, zbudowanie dobrej relacji z dzieckiem, mniejsze przejmowanie się krytyką obcych i zrozumienie trudności, które mają inne osoby (nauczyciel, świetliczanka) zajmujące się synem czy córką.

Powiedzmy sobie szczerze, rodzic, który nie ma wsparcia, może nawet przestać lubić swoje dziecko. Może odczuwać poczucie krzywdy, że go to spotkało, ale też obwinia się, że jest do niczego, skoro nie może zaakceptować swojego dziecka. Dla dziecka najbliższą osobą jest rodzic, a jeśli on go nie akceptuje, to jest to bardzo poważny problem.

Psychoedukacja zmniejsza u rodziców napięcie i ułatwia wchodzenie w relację z dzieckiem. Posiadanie "niegrzecznego" dziecka jest też bardzo trudne dla relacji z partnerem. Wszystko kręci się wokół kłopotów. A jak mamy dwójkę takich dzieci? Co przecież też się zdarza. Właściwie nie mamy wtedy innego życia poza koncentracją na stałych negatywnych uwagach dotyczących naszych dzieci i stałego korygowania ich zachowań.

Liczba zadań, które stoją przed rodzicem, jest przytłaczająca. I jeżeli od początku nie ma w relacji z dzieckiem nic pozytywnego, tylko cały czas jest walka, to naprawdę bardzo trudno znaleźć w sobie siłę, żeby coś zmienić.

A co z nauczycielami? Czasem odnoszę wrażenie, że brak im kompetencji, a może są już wypaleni pracą. Chcą mieć dzieci odrysowane według jednego szablonu, bo tak im prościej. Czy z pani obserwacji wynika, że nauczyciele są chętni do pracy z trudnymi uczniami?

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Mogę mówić tylko o uogólnieniach i potocznych sądach. Nie znam badań, które by powiedziały, jak jest naprawdę. Widziałam raport Instytutu Badań Edukacyjnych, który pokazywał, że w szkole polskiej istnieje pewna prawidłowość. Nauczyciele klas 1-3 są na ogół starsi i gorzej wykształceni niż nauczyciele w gimnazjach i liceach.

To, moim zdaniem, uprawnia do sądu, że jest im gorzej, bo nie mają odpowiedniej wiedzy, nie znają sposobów pracy z trudnym dzieckiem, brak im narzędzi. O ADHD, nadpobudliwości czy impulsywności mówi się stosunkowo od niedawna, więc jeśli ktoś kończył studia wiele lat temu, jest gorzej przygotowany.

Co więc robić? Organizować warsztaty i szkolenia?

- Warsztaty - tak, ale tu też jest problem. Rozmawiałam z dyrektorami poradni psychologiczno-pedagogicznych, które mają w swoim statucie wpisaną współpracę ze szkołami i bardzo często organizują warsztaty. Powiedzieli, że mają wrażenie, że na szkoleniach pojawiają się ciągle te same osoby, które już wszystko wiedzą. Ci, którym naprawdę ta wiedza by się przydała - nie przychodzą.

Może wprowadzić obowiązek dokształcania się?

- Tylko czy to pomoże? Muszę też uderzyć się w pierś: my, psychologowie, za mało mówimy o tym, że ten wysiłek, który nauczyciele włożą w zmianę swojego postępowania, zadziała tak naprawdę na ich korzyść. Nauczyciel jest często przeciążony obowiązkami. Sama myśl o tym, że jeszcze ma coś sobie dołożyć, powoduje niechęć. Warto się zastanowić, jak wzmocnić motywację i gotowość do wprowadzenia zmiany.

Często jest też tak, że nauczyciel jest gotowy i chętny, żeby pomóc, a spotyka się z silnym oporem rodziców innych dzieci z klasy. Jak przekonać, że obcowanie z trudnym dzieckiem może być zasobem? Dostrzeganie, że się różnimy, ale też że tworzymy wspólnotę jako klasa, szkoła, w której pojawił się problem, i razem próbujemy sobie z nim poradzić, jest niezwykle cenną lekcją dla wszystkich dzieci.

Co pani radzi w takiej sytuacji?

- Dobrze działa wizyta osoby z zewnątrz. Kogoś, kto jest niezaangażowany emocjonalnie i na spokojnie powie: mamy sposoby, dajcie nam szansę, spróbujmy i zobaczycie, że to może też przynieść pewne korzyści.

Ważna jest rola dyrektora szkoły. Możemy narzekać na nauczycieli, ale zastanówmy się, jakie oni mają wsparcie. Ilu z nich ma do kogo zwrócić się po sensowną pomoc? Nauczyciel często i tak zostaje z problemem sam. Na szczęście są bardzo fajni nauczyciele, którzy mają wewnętrzną motywację do samodoskonalenia.

W szkołach prywatnych?

- Nie tylko. Proszę mi wierzyć, zdarzają się takie prywatne szkoły, które wołają o pomstę do nieba, i takie szkoły państwowe, które są naprawdę świetne. Otwarte i gotowe do udzielenia pomocy zarówno dziecku, jak i jego rodzinie.

Czasem bywa i tak, że nauczyciel jest gotowy pomóc uczniowi, a napotyka na opór ze strony rodziców samego dziecka, którzy nie chcą przyznać, że jest jakiś problem.

- Oczywiście. Ale to też zależy od formy, w jakiej nauczyciel się do nich zwraca. Jeśli powie: "Proszę coś z tym zrobić, bo ja nie mam pomysłu", to wzbudza naturalną niechęć. Jeśli jednak potraktuje rodziców jak ekspertów od ich własnego dziecka, uwzględni rodzicielskie lęki, gotów będzie słuchać i przedstawi problem jako wspólne zadanie do wykonania, to jest to zupełnie inny komunikat.

A może ci mali buntownicy wcale nie wyrosną na anarchistów, nie wejdą w konflikt z prawem, tylko osiągną coś wielkiego? Czy to myślenie życzeniowe ze strony rodziców?

- Myślę, że bardzo dobrze jest mieć siłę i zasoby, żeby przeciwstawiać się głupim regułom. Tylko czy człowiek, który całe życie dostaje informację, że jest do niczego, znajdzie w sobie taką siłę? Pewnie trafi się ktoś, kto powie sobie: "Jeszcze wam pokażę!" Ale jeśli dziecko słyszy ciągle od kolegów i rodziców, że jest do niczego, to moim zdaniem marne szanse, że znajdzie w sobie siłę, żeby "im pokazać".

Dr Magdalena Śniegulska. Psycholog, psychoterapeuta, dydaktyk z SWPS w Warszawie. Zajmuje się psychologią rozwojową dzieci i młodzieży, zaburzeniami zachowania i interwencją kryzysową.

O mądrym wychowaniu dzieci przeczytaj w książkach Jespera Juula >>

Copyright © Agora SA