Weronika Marczuk: zachodziłam w ciąże, ale miałam problemy z ich donoszeniem

Gdy byłam w szoku po stracie dzieci, jeszcze w szpitalu uratował mnie psychicznie lekarz. Starszy człowiek, który wziął mnie na godzinną rozmowę w gabinecie. W pewnym momencie powiedział: "wchodzenie w ból, to jest to pewna droga, że się nie pozbierasz. Od dzisiaj nikogo nie słuchasz, nie zwracasz uwagi na nic, tylko żyjesz w pełni".

Sylwia Borowska: Tydzień do porodu, boi się Pani?

Weronika Marczuk: Tyle w życiu przeszłam, że niczego się już nie boję.

Czy wyprawka już czeka? W kolorze różowym czy niebieskim?

Przeważa zgaszony róż, bo ostrego różu nie lubię. Dużo jasnych rzeczy. To będzie dziewczynka, Ania.

Jak pani znosiła ciążę?

Nie najlepiej. Od początku źle się czułam, a teraz lekarz doradził, żebym leżała. Ponad pięć miesięcy miałam mdłości. Nie mogłam normalnie jeść i pić. Nie smakowała mi woda, bo powodowała jeszcze większe mdłości. Mogłam pić małymi łyczkami wodę naturalnie gazowaną, w smaku przypominającą wody z uzdrowiska. Musiała być też bardzo zimna, żebym przełknęła. Jadłam dużo owoców, żeby się nie odwodnić. Ale w sylwestra poznałam młodą dziewczynę, która wspominała, że w czasie ciąży wymiotowała równo dziewięć miesięcy. Zawsze może być jeszcze ciężej. Jak mówią moi znajomi, ciąża była jedynym sposobem, żeby mnie położyć do łóżka, bo nie potrafię usiedzieć w miejscu. Żyłam zawsze bardzo intensywnie. To pierwszy moment od dawna, kiedy zatrzymałam się na chwilę.

Ile lat czekała pani na tę chwilę?

Tak naprawdę całe moje kobiece świadome życie, ale nad tym, aby zajść w tę ciążę i ją utrzymać, pracowaliśmy aż siedem lat.

Często pytano panią, dlaczego nie ma dzieci?

Tak. Wyszłam za mąż, kiedy miałam 23 lata. To nie był czas na dzieci, tylko na studia i pracę. Poza tym w tym związku było już dziecko mojego męża, które trzeba było wychować. Anastazja miała pięć lat, kiedy zamieszkaliśmy razem. Moje dziecko nie było priorytetem. Czas jednak szybko leci. Nie wiedzieć kiedy minęło 12 lat, a potem się rozwiedliśmy. Nie umiałam wtedy zdecydować o swoich priorytetach i zawalczyć o swoje dziecko. Potem jako singielka nie wyobrażałam sobie, że mogę urodzić dziecko tylko dla siebie. Nie potępiam takiego wyboru macierzyństwa przez inne kobiety, ale ja nie zdecydowałabym się na takie rozwiązanie. Wymarzona sytuacją jest taka, kiedy dziecko rodzi się z miłości i ma oboje rodziców. Dlatego tak długo to trwało.

Miłość pojawiła się wreszcie, a wraz z nią poczucie bezpieczeństwa?

Miłość przedtem też była, ale plany czy wizje mieliśmy różne. Nie chciałam nikogo do niczego zmuszać, podporządkowałam się. Przeszłam długą terapię i gdy poznałam obecnego partnera, pierwsze, o co spytałam, to o wizję naszej przyszłości - z dzieckiem czy bez? Kiedy się upewniłam, że oboje chcemy tego samego, dopiero zaczęłam rozwijać związek. Mój partner jest spokojnym mężczyzną, który nie panikuje, nie stwarza problemów, myśli zawsze pozytywnie. Może to zabrzmi banalnie, ale chciałam spotkać mężczyznę z kategorii dobry człowiek. Marzyło mi się zwyczajne, normalnie życie. Moja mama mówiła mi, że najważniejszy w życiu jest święty spokój. I miała rację.

Czego się jeszcze dowiedziała Pani o sobie na terapii?

Przez lata byłam dla innych, a gdzie w tym wszystkim jestem ja? Od małego wpajano nam, dzieciom, że: "ja" to ostatnia litera w alfabecie. W alfabecie ukraińskim czy rosyjskim na końcu jest odwrócona litera "R", czyli "ja". Tak właśnie mieliśmy się czuć, ostatni w szeregu. 

Jaki był obowiązujący model kobiety na Ukrainie, kiedy była Pani mała? 

Urodziłam się w Kijowie w latach 70., więc to było jeszcze ZSRR. Kulturowo panował u nas patriarchat, a oficjalnie równość, czyli kobiety na traktory! Wszystkie moje ciotki, babcie i mama miały dużo obowiązków w pracy, a potem w domu. Mężczyźni byli jednak głównymi decydującymi w tym wszystkim, liczono się przede wszystkim z ich zdaniem i zawsze się ich rozpieszczało. Populacja Ukraińców została zdziesiątkowana najpierw podczas rewolucji, a potem w trakcie II wojny światowej. Statystycznie na wsiach do do dwóch i pół tysiąca gospodarstw wracało po wojnie 100 mężczyzn. Kobiety się dzieliły tymi mężczyznami po cichu. Oby tylko mąż był w domu.

Czego mama panią uczyła?

Bądź za mężem, a nie przed mężem. Umiała robić wszystko sama, więc kiedy i ja skończyłam 12 lat, to już sprzątałam i gotowałam w domu. Od małego uczono mnie odpowiedzialności. Wspominam jednak dzieciństwo bardzo dobrze. Byłam szczęśliwa, że spędzam tyle czasu z dziećmi na podwórku. Nikt niczego się wtedy nie bał. Miałam siedem lat i jechałam do babci na wieś sama autobusem. Dzisiaj nie do pomyślenia! Jak miałam trzy lata to "siama, siama" szłam po mleko do sklepu, rodzice tylko z okna patrzyli, czy doszłam. Kochałam też szkołę, byłam przewodniczącą samorządu. Robiłam dużo dla innych, prowadziłam zajęcia pozalekcyjne dla młodszych dzieci. Socjalizm budował w nas pewien rodzaj bliskości, której dzisiaj już nie ma. Niestety negatywnych jego skutków było więcej. Budował też niechęć do prywatnej inicjatywy, do spekulantów. Wszystko miało być państwowe i rzetelne. Mój tata mi powtarzał, że jeśli kiedykolwiek kupię coś i sprzedam o jeden rubel więcej, to mnie zabije. Wyobraża sobie pani moje zdziwienie, kiedy poznałam świat po pierestrojce? Miałam 20 lat, kiedy przyjechałam do Polski. Uczyłam się tutaj ekonomii i prawa, byłam zachwycona, ale musiałam sobie na nowo wszystko w głowie poukładać .

Teraz zachodzą kolejne zmiany, na przykład obyczajowe. Czy dzisiejsza pięćdziesiątka to dawna czterdziestka? 

Tak się mówi (śmiech). Nie dociera do mnie, że mam już 48 lat. Czuję się pomiędzy trzydziestką a czterdziestką. Może dlatego, że zostanę mamą po raz pierwszy i mój zegar biologiczny ustawił mnie w innej przegródce. Poza tym siłą rzeczy teraz w ciąży kontaktuję się i widuję z młodszymi kobietami. Mam taką teorię, że 30 lat temu w Polsce zaczęłam drugie życie. Więc z tej perspektywy dopiero dobijam dopiero do trzydziestki (śmiech). Kiedy poznajesz nowy język i nowe miejsce, to jesteś jak dziecko. Nawet mówisz jak dziecko. Budujesz w obcym miejscu nie tylko bazę ludzi czy kontaktów, lecz także i siebie. Na Ukrainie zostawiłam pierwszy język, dzieciństwo, szkołę i rodzinę, na emigracji w Polsce zaczęłam życie od zera. Uczyłam się bajek dla dzieci, piosenek, historii, aby zespolić się z nowym środowiskiem. To byłam nowa ja.

Panuje opinia, że ciąża w późniejszym wielu u kobiety regeneruje jej organizm, pobudza do drugiego życia.

Coś w tym musi być, bo tylu komplementów na swój temat dawno nie słyszałam. Ponoć teraz w ciąży wyglądam lepiej niż przed ciążą, a nawet 15 lat temu. Na pewno teraz z małym dzieckiem, chcąc nie chcąc, będę zajmować swoją kondycją i zdrowiem jeszcze bardziej pieczołowicie.

Jest druga strona medalu. Jako późna matka, hipotetycznie, mniej czasu spędzi Pani z dzieckiem niż matka, która rodzi, gdy ma 25 lat.

Denerwują mnie takie argumenty. A trzydziestolatkowie, którzy giną w wypadku i zostawiają troje dzieci? Nasze dziecko ma dobrego ojca, bardzo dużą, wspaniałą rodzinę. Finansowo będzie zabezpieczone, zresztą dzisiaj ludzie żyją dłużej. Wierzę, że wszystko dobrze się ułoży.

Myśli Pani o tym, jak wychować córkę? Jaki model wybrać? Co jej przekazać?

Przede wszystkim chciałabym, aby córka czuła się kochana. W moim pokoleniu rodzice kochali, ale nie okazywali tego. Przede wszystkim wymagali. Musiała być dyscyplina. Byłam ambitna, czwórki do domu nie mogłam przynieść. Chciałabym, aby moja córka nie zaspokajała potrzeb rodziców, tylko swoje. Nie realizowała cudzych scenariuszy na życie. Pamiętam to uczucie: Kim ja będę? Czy spełnię ambicje? Czy dam radę? W końcu życie się jakoś zawsze układa, a zamartwiając się na wyrost, tylko pozbawiamy się czerpania przyjemność z tego, co tu i teraz.

Pokolenie naszych rodziców nie rozmawiało o emocjach czy o seksie. Dzisiaj świat idzie w stronę upowszechniania wiedzy psychologicznej, w stronę zwracania uwagi na drugiego człowieka. Czy wie pani, że ja mam dziewięcioro  chrześniaków? Dzięki temu zgłębiam tajniki macierzyństwa i równocześnie jestem troskliwą matką chrzestną. Mam zasadę, że godzę się na bycie matką chrzestną tylko wtedy, kiedy z rodzicami mam dobrą relację i wiem, że będę mogła się wywiązać z powierzonego mi zadania – w razie czego zastąpię dziecku prawdziwą mamę. Moja pierwsza chrześnica wyszła w tym roku za mąż. Ze wszystkimi moimi chrześniakami jestem w stałym i bliskim kontakcie, mogą mi powiedzieć o wszystkim, uwielbiam się nimi zajmować.

Piszę Pani teraz książkę. O czym?

O tym, z czym musi się zmierzyć kobieta, która czeka długo na to, by być mamą. Że wpływa na to nawet pamięć historyczna rodziny i nasz pobyt w łonie matki. Ja przeżyłam śmierć swojej młodszej rodzonej siostry i to pozostawia ślad. Piszę książkę dla osób, które mają trudności z zachodzeniem w ciążę albo nie radzą sobie ze stratą dziecka. Ja zachodziłam w ciążę, ale miałam problemy z ich donoszeniem. Pochowałam dwoje dzieci. To jest strasznie trudny temat i wiem, że w takich momentach wiele kobiet i mężczyzn czuje się bezradnych. Potrzebują wsparcia. Jedni podnoszą się po tym, a inni nie.

Co im Pani radzi?

Za mało jesteśmy wyedukowani w tej dziedzinie, będzie w niej dużo praktycznych i nieznanych powszechnie informacji, mity i prawdziwe historię z życia. Po stracie dzieci, gdy byłam w szoku, jeszcze w szpitalu uratował mnie psychicznie lekarz. Starszy człowiek, który wziął mnie na godzinną rozmowę w gabinecie. Trzymając za rękę mówił, że oddał życie, żeby pomagać kobietom zachodzić w ciążę, rodzić dzieci, uszczęśliwiać te rodziny. W pewnym momencie powiedział: "Uwierz mi, że wiem, co może pomóc ci najbardziej. Jeśli będziesz postępować zgodnie z tradycją i jak większość pozwolisz sobie na żałobę, na wchodzenie w ból, to jest to pewna droga, że się nie pozbierasz. Od dzisiaj nikogo nie słuchasz, nie zwracasz uwagi na nic tylko żyjesz w pełni. Masz ochotę jechać w podróż dookoła świata - jedź, masz ochotę nurkować, to nurkuj, tańcz na stole, szalej, spełniaj swoje marzenia. Masz wydobyć z siebie radość, a nie zagłębiać się w rozpaczy. Za rok będziesz w ciąży”.

I co, za rok była Pani w ciąży?

Niestety nie, bo dokładnie za rok zmarł mój tata. To mnie dobiło. Dopiero w następnym roku wszystko poszło w dobrym kierunku i byłam już w ciąży. Jestem w ciąży! Jeszcze (śmiech). Czasami są problemy natury, nazwijmy to medycznej, ale w większości przypadków to psychika ma kluczowe znaczenie. Jeśli jesteś w depresji albo masz nerwicę, to organizm nie będzie nastawiony na nowe życie. Kiedy już zaszłam w ciążę, liczyłam z wdzięcznością każdy kolejny udany dzień. I tak doczekałam się 39. tygodnia. Wierzę, że wszystko się uda.

Czy planuje Pani po porodzie urlop macierzyński?

Tak, biorę urlop macierzyński na rok. Pracuję w Polsko-Ukraińskiej Izbie Gospodarczej na stanowisku pełnomocniczki ds. rynku ukraińskiego. Jestem też radczynią prawną. Zajmę się córką, a w wolnych chwilach może uda mi się dokończyć książkę. Bo tęsknię chwilami za tym, aby spełniać się twórczo. Zawsze lubiłam łączyć te dwa światy – biznesu i kultury. Ale zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce, kiedy dziecko pojawi się na świecie. Ania i rodzina są teraz najważniejsze.

***

Weronika Marczuk urodziła się w Kijowie, 28 listopada 1971 roku. Producentka filmowa, czynna radczyni prawna z dyplomem Executive MBA. Od ponad 20 lat łączy Polskę i Ukrainę biznesowo i jako aktywistka. Czytelnikom znana z pracy w TVN jako reporterka, prowadząca "Miasto Kobiet", jurorka "You Can Dance". W XIII edycji "Tańca z Gwiazdami" zajęła 3 miejsce. Obecnie prezeska Towarzystwa Przyjaciół Ukrainy oraz pełnomocniczka Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej do spraw rynku ukraińskiego.

Sylwia Borowska - dziennikarka, która od lat uważnie słucha ludzi. Przeprowadziła setki wywiadów m.in. dla magazynów "VIVA!", "Gala", "Zwierciadło". Realizowała reportaże dla TVP. W 2018 roku wydała książkę o życiu Polek w Izraelu "Mój mąż Żyd". Interesują ją losy pojedynczego człowieka – jego wybory i dylematy w kontekście wielkiej historii.

Więcej o:
Copyright © Agora SA