Mama z Norwegii: W przedszkolu było pomieszczenie, gdzie myto dzieci szlauchem. Inaczej się nie dało

Maria wyjechała z mężem do Norwegii trzy lata temu. Mieszkają na małej wyspie na północy kraju, gdzie wychowują dwie córki, starszą Joannę i młodszą Olę, która na świat przyszła już poza Polską. Jak wygląda ich życie? Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu "Matka Polka za granicą".

Polki wychowują dziś swoje dzieci nie tylko w Polsce. Wiele z nich los rzucił do innych krajów. Tam założyły rodziny i prowadzą domy. O swoich doświadczeniach opowiadają w naszym nowym cyklu "Matka Polka za granicą". Nasze cykle znajdziecie w piątki o 16 na serwisie eDziecko.pl i Gazeta.pl. Zapraszamy!

Zuzia Ałdycka, eDziecko.pl: Jak znalazłaś się w Norwegii?

Maria: Wyjechaliśmy, bo nie chcieliśmy pracować dłużej na śmieciówkach. 10-12 lat pracy na umowę-zlecenie w Polsce nam wystarczyło. Chcieliśmy z mężem mieć etat, chcieliśmy mieć drugie dziecko, chcieliśmy żyć spokojnie.

Pierwsze dziecko przyszło na świat w Polsce. Kolejne już w Norwegii. Gdzie jest lepiej być w ciąży?

Mogę na to pytanie odpowiedzieć tylko przez pryzmat własnych doświadczeń. Nie wiem, czy są one reprezentatywne dla całej Norwegii. Mieszkam w niewielkiej miejscowości, może w dużych miastach jest inaczej, ale mam wrażenie, że bezpieczniej prowadzi się w ciążę w Polsce. W Norwegii ginekologa w ogóle nie ogląda się na oczy. Ciążę prowadzą lekarz rodzinny i położna. Z ich perspektywy prowadzenie ciąży w Polsce jest przemedykalizowane. Za bardzo skupiamy się na wszystkim złym, co się może zdarzyć, dlatego bardzo dużo jest wszystkich badań, pobierania krwi, moczu itd. To może tworzyć wręcz taką atmosferę strachu, napięcia. Tu wszystko dzieje się na spokojnie, nie ma nawet badania ginekologicznego. Wychodzą z założenia, że jeśli coś będzie się złego działo, wychwycą to zarówno lekarz rodzinny, jak i położna - bez konieczności wykonywania nadmiernej liczby badań.

A co z badaniami USG?

Jest jedno obowiązkowe USG około 18. tygodnia. Ba, mimo że sama prosiłam lekarza, by skierował mnie na badania przezierności karkowej płodu [zwane też testem PAPP-a badanie pozwala ocenić ryzyko wystąpienia zaburzeń chromosomalnych, np. zespołu Downa - przyp. red.], to odmówił. Nie byłam w grupie ryzyka, czyli po 37. roku życia.

Być może stało się tak dlatego, że u nich w ogóle zespół Downa nie jest traktowany jak jakieś znaczne zaburzenie czy wręcz powód do usunięcia ciąży, jak w niektórych krajach. Tutaj jest też ogromne wsparcie dla rodzin z chorym dzieckiem. Nie zostajesz z nim sama. Masz pomoc finansową, rehabilitację, leki. Nie musisz się bać, że nie podołasz. Mam wrażenie, że tutaj jest dużo więcej osób z jakimiś zaburzeniami, bo dla Norweżek urodzenie takiego dziecka to nie jest koniec życia. Taki rodzic nie zostaje z 300 zł w portfelu, zastanawiając się, czy ma kupić jedzenie, czy opłacić rachunki. W Norwegii większość obowiązków przerzucono na gminę. To ona ma zapewnić mieszkanie, leczenie itd. Rodzice nadal mają dzięki temu możliwość, by normalnie żyć. Mieć pasję, pracować.

Aborcja jest legalna?

Tak. Ale mimo wszystko chroni się bardzo dziecko w łonie matki. Przykładem może być sytuacja uzależnionych ciężarnych. W Polsce ciężarne biorące narkotyki czy pijące alkohol praktycznie nie ponoszą żadnych konsekwencji. W Norwegii kobiety, które zaszły w ciążę, a biorą narkotyki i piją alkohol, są wysyłane na przymusowy odwyk w zakładzie zamkniętym. Nie wiem, co jest bardziej moralne.

Ciąża różni się tylko pod względem medycznym? Jak inni ludzie reagują na ciężarną? Kobiety w ciąży mają jakieś przywileje?

Nikt nie ustępował mi miejsca w kolejce, a ja nie czułam takiej potrzeby. Inna sprawa, że z reguły nie byłam jedyną ciężarną i przede mną czekały inne kobiety w ciąży, matki z małymi dziećmi itd. Na północy, tu, gdzie żyjemy, mieszkają same rodziny z dziećmi. Co więcej, są to rodziny wielodzietne. Wszyscy mają troje lub czworo dzieci. Kobieta w ciąży nie jest więc żądnym novum - może dlatego nie otacza się ich specjalną atencją. Same Norweżki też są kobietami aktywnymi. Funkcjonują normalnie praktycznie do samego porodu. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo celebrują fakt, że ktoś zachodzi w ciążę czy urodzi mu się dziecko. Jest przytulanie, głaskanie brzucha, pełne troski pytania o samopoczucie itp. 

Naprawdę? Nie wpisuje mi się to w stereotyp "zimnego Skandynawa".

Norwegowie z północy przeczą stereotypowi zamkniętego w sobie, zdystansowanego człowieka. Może wynika to z tego, że jest ich tu mało i stworzenie serdecznej społeczności stanowi niejako gwarant przeżycia. To była jedna z pierwszych rzeczy, których musieliśmy się nauczyć po przyjeździe tutaj: proszenia o pomoc. Bo jeśli na przykład zakopiesz się w śniegu, nie masz innej opcji. Oni wręcz sami wychodzą z inicjatywą, by skrócić dystans i zacieśnić więź. Ciąża i dzieci są do tego świetnym pretekstem, choć dla nas takie podejście było kolejną rzeczą do przyswojenia.

Co przez to rozumiesz? 

Nie miałam na przykład poczucia, że z kolegami z pracy mam jakąś specjalnie bliską więź. Zwłaszcza że urodziłam po półtora roku od rozpoczęcia pracy. Tutaj, jak tylko wróciłam z noworodkiem do domu, często odbieraliśmy nową paczkę spod drzwi. Nawet nie dzwonili, by nam nie przeszkadzać, tylko zostawiali drobne prezenty, głównie robione własnoręcznie. A to mi koleżanka zrobiła kocyk na drutach, a to ktoś wydziergał czapkę, buciki... To były osoby, które znałam stosunkowo krótko, a każdy chciał mieć jakiś wkład. Czuliśmy się szalenie dobrze. 

Równie sympatyczna sytuacja spotkała mnie, gdy jeszcze pracowałam. Byłam tam raptem od dziewięciu miesięcy i pewnego dnia widzę, jak zbliża się do mnie grupa dziewczyn z kupą balonów, paczkami, sernikiem, ciasteczkami. Okazało się, że zorganizowały mi baby shower. Było mi ogromnie miło, ale z drugiej strony bardzo mnie to zdziwiło. Nie znałam ich nawet rok. 

Skoro mówisz, że baby shower miałaś w pracy, zakładam, że w Norwegii ciężarne pracują dłużej niż w Polsce.

Możesz przestać pracować nie wcześniej niż 12 tygodni przed porodem, ale nie później niż trzy tygodnie przed porodem. Czas ten odliczany jest od urlopu po porodzie. Ja sama jednak poszłam do rodzinnego i powiedziałam mu: "dłużej nie dam rady, chcę zwolnienie na tydzień, jestem przeładowana obowiązkami". Dał mi bez problemu. 

Poza tym w Norwegii mają fajne rozwiązanie, które pozwala przyszłym matkom pracować po prostu mniej - na procent normalnego etatu. Nikt nie robi z tego problemu, że jeśli czujesz się gorzej, to będziesz spędzać w pracy na przykład dwie godziny dziennie trzy razy w tygodniu. Chodzi o to, żeby nie wypadać z zawodowej rutyny, ale dać przy tym kobiecie czas na odpoczynek. Jeśli nie dasz rady, to też jest okej. 

Wynika to też z tego, że mają tutaj bardzo dużo zaufania do pracownika. Jeśli się na przykład gorzej czujesz, nie musisz iść do lekarza, wystawać w kolejkach, tylko pójść na zwolnienie o nazwie egenmelding, jest to coś na kształt naszego urlopu na żądanieRocznie przysługuje aż dziesięć takich dni. 

Skoro zwolnienie przed ciążą odliczane jest od urlopu macierzyńskiego, to ile trwa urlop macierzyński?

Jeśli wybiera się urlop macierzyński płatny w 100 proc., dostaje się pulę 49 tygodni do podziału pomiędzy mamę i tatę. Można też zdecydować się na opcję urlopu płatnego w 80 proc., wtedy rodzice muszą wykorzystać 59 tygodni. Co ważne, tata musi wykorzystać swój urlop ojcowski. Nie ma tu żadnej dowolności. W opcji płatnej 100 proc. tata musi być z dzieckiem w domu 15 tygodni, przy 80 proc. to 19 tygodni. Tutaj fakt, że mężczyzna opiekuje się dzieckiem, jest całkowicie normalny. Często widzi się ojców z wózkami, na boiskach. Za to do rzadkości należy widok mężczyzny, który grabi liście czy strzyże trawnik. To typowo kobiece zajęcia i obciach dla faceta. Nikt ci też nie pomoże czegoś nieść, zapomnij. 

Co się dzieje z dzieckiem, gdy pokończą się już wszystkie urlopy i rodzice muszą wrócić do pracy?

Idzie do przedszkola. Jest ono płatne, około 1200 zł miesięcznie, co - jak na norweskie warunki - nie stanowi dużej sumy. Co ciekawe, dziecko chodzi do niego od ósmego miesiąca do szóstego roku życia. 

Moment! Sześciolatek i roczniak razem?

Tak, to rozwiązanie bardzo mi się podoba. Moja córka na początku była bardzo zniesmaczona. Brzydziło ją, że innemu dziecku wisi gil, że to dziecko wsadza palec w jej jedzenie. Jednak po roku przeszła totalną zmianę. Stała się opiekuńcza jak nigdy. Wiązała maluchom buty, brała na kolana. To uczy dzieci współpracy, a Norwegowie bardzo to sobie cenią. W szkole bardzo często też miesza się roczniki na kilka tygodni. Dzieci mają wtedy realizować różne zadania, np. przygotować przedstawienie, upiec ciasto albo nauczyć się rozpoznawania drzew na spacerze. Współpraca młodszych i starszych buduje w dzieciach pewność siebie, umiejętność współpracy, przeciwdziała przemocy oraz dokuczaniu.

Jak w przedszkolu, a potem szkole, odnalazła się twoja starsza córka?

Przedszkole stawało na rzęsach, żeby jej pomóc. Ich nastawienie było takie: w domu dbajcie o kulturę narodową, mówcie po polsku, utrzymujcie kontakt z rodziną, ale w przedszkolu będzie tylko norweski. Pani siedziała z nią dzień w dzień i tłukła norweski. Ba, na ścianie widziałam kartkę z wytłumaczonymi podstawowymi zwrotami po polsku. Na własne oczy zobaczyłam, że nie tylko zależy im, żeby nauczyć dziecko norweskiego, lecz także by je dobrze rozumieć. Takie podejście się opłaciło.

Po pół roku przyszłam do wychowawczyni z pytaniem, czy nie muszę dokupić jakichś dodatkowych lekcji z języka norweskiego. Ona wtedy, z pełnym troski uśmiechem, odpowiedziała: "Ale dla ciebie, tak?". Ja osłupiałam i mówię, że nie, dla córki. Przedszkolanka wzięła mnie pod rękę, zbliżyłyśmy się do mojej córki i jej koleżanek, a opiekunka poprosiła, bym jej posłuchała. Poszła z zerowym norweskim, a teraz mówiła nie dość, że płynnie, to jeszcze bez najmniejszego akcentu. 

Język opanowała migiem, a jak poszło jej z nawiązaniem przyjaźni?

Integracja z rówieśnikami i społecznością jest dla Norwegów bardzo ważna. Najlepsza rada, jaką dostaliśmy, to: "zapiszcie ją na piłkę nożną, tu wszystkie dziewczynki w nią grają, to jej bardzo pomoże". I faktycznie. Jak zaczęła grać w nogę, to wszystko poszło jak z płatka. Załapała język, znalazła koleżanki i odkryła swoją pasję. Innym ciekawym pomysłem jest tzw. fader. Gdy przychodzisz do pierwszej klasy, dostajesz swojego opiekuna z najstarszej klasy. Możesz się do niego zwrócić z każdą sprawą: z problemem z pracą domową albo gdy ktoś ci dokucza. Starszy uczy się opiekuńczości i zaradności, a młodszy dostaje na wstępnie kredyt pewności siebie i poczucie bezpieczeństwa. Moja córka pękała z dumy, gdy 13-latka mówiła jej "cześć" na mieście. Mają też na przykład w szkole ławki przyjaźni. Jeśli czujesz się samotny i na niej usiądziesz, to zawsze ktoś do ciebie podejdzie. Takich inicjatyw jest mnóstwo. 

Norweska rodzina dużo czasu spędza na świeżym powietrzuNorweska rodzina dużo czasu spędza na świeżym powietrzu Shutterstock/ Landscape Nature Photo

Starsza córka nie tęskniła za polskim przedszkolem?

Nie. Tęskniła tylko za kilkorgiem przyjaciół, ale nie placówką. Tutaj nie ma drzemek, ocen... Dzieci cały czas coś robią i robią głównie na dworze. Im tam wolno na dworze absolutnie wszystko. Zabawa w błocie, śniegu, wodzie? Proszę bardzo. W przedszkolu mieli specjalne pomieszczenie, gdzie panie myły szlauchem dzieci po zabawie na podwórku. Inaczej się nie dało, bo wracały tak umorusane, że tylko oczy było widać. 

Młodszej córce też się podoba?

A jak! Choć ja przeżyłam na początku szok. Gdy oddaliśmy do przedszkola 11-miesieczną córkę, dowiedziałam się, że drzemkę dzieci mają na dworze! Na norweskim mrozie! Na tym nie koniec, potem jeszcze dwie godziny bawią się na zewnątrz. Córka wracała z bordowymi policzkami.

Często chorują?

Od trzech lat dzieci nie miały nawet kataru! A w Polsce? Antybiotyk gonił antybiotyk.

Starsze dzieci też tyle czasu spędzają na zewnątrz?

Jeszcze więcej. Co tydzień jeden cały dzień. Nieważne, jaka jest pogoda - nauczyciel zabiera dzieciaki i idą na przykład dziesięć kilometrów przez las albo wychodzą w góry. Albo nad morze. Raz moja starsza córka kąpała się w morzu, które miało dziewięć stopni, a na zewnątrz 15 stopni. I siedzieli tam wszyscy ze trzy godziny.  

Dziecko śpiące na dworzeDziecko śpiące na dworze Irina Wilhauk, shutterstock

Brzmi jak niezła frajda...

Oni robią same takie rzeczy. Pieką kiełbaski na ognisku, chodzą nad morze wyławiać kraby i jeżowce gołymi rękoma. Raz pamiętam, jak wracałyśmy z przedszkola, a w ślad za nami podążały chyba wszystkie koty z miasteczka. Zaglądam do jej plecaka, a ona tam ma pełno morskich skarbów. 

Co jeszcze wyróżnia norweską szkołę?

Po pierwsze szkoła w ogóle nie obciąża budżetu. Jest za darmo. Za darmo dzieci dostają też podręczniki i iPady, w pierwszej klasie plecak, ołówek, gumkę. Po drugie w szkole kładzie się duży nacisk na integrację, samodzielność i praktyczność. Dużo lekcji odbywa się w terenie, dzięki czemu dzieci potrafią odróżniać rośliny, ptaki, zwierzęta. Gdy mieli lekcję o dodawaniu, poszli do prawdziwego sklepu, żeby zrobić zakupy. W starszych klasach zadania z matematyki polegają na obliczeniu rat kredytu, podatków. Nie brakuje też lekcji rękodzieła. Dzieciaki potrafią robić na drutach, szydełkować, zrobić sobie sami zabawki z drewna. Mają w szkole specjalny warsztat, używają tam normalnych narzędzi. Gdy pierwszy raz zobaczyłam swoją córkę z piłą w ręku, myślałam, że zemdleję.

Po trzecie nie ma wyścigu szczurów, rywalizacji. Przez całą szkołę podstawową nie ma ocen, nie ma praktycznie prac domowych. Po szkole nie ma korków z angielskiego, hiszpańskiego, matematyki. Zajęcia dodatkowe jako takie są, ale mają za zadanie odkryć pasję dziecka. Dzieci uczy się, że nie muszą za wszystko zdobywać medali, wszędzie być najlepszymi. Mówi się im, że są wystarczająco dobre takie, jakie są. 

No dobrze, a co ze studiami, pracą...

Są bardzo małe różnice między kadrą bardzo dobrze wykształconą a wykształconą na poziomie zawodowym. Możesz zarabiać maksymalnie trzy razy więcej, nie ma aż takiej różnicy w wysokości pensji pomiędzy zawodami. Nie ma więc sensu wybierać zawodu, którego się nie lubi, a do którego trzeba się uczyć wiele lat, by zarabiać trochę więcej. Nie siedzą do nocy na korkach z angielskiego. 

Nie ma zajęć dodatkowych?

Są, ale wyglądają zupełnie inaczej. Służą do rozwijania pasji, nawiązywaniu kontaktów. Co najlepsze w większości są za darmo, bo odbywają się w ramach dugnadu.

Dugnadów?

To coś na zasadzie "czynu społecznego". Norwegowie bardzo lubią takie inicjatywy, które mogą ich zbliżyć albo przysłużyć się wspólnemu dobru. W ramach dugnadu rodzice sami organizują dla dzieci zajęcia. Uczą tego, co potrafią. Chodziliśmy na przykład na zajęcia z kultury regionu, gdzie pani pokazywała nam, jak szyć buty z filcu. Na tym jednak nie koniec. Rodzice w ramach życia szkoły cały czas w coś się angażują, dzięki czemu my sami szybko się zintegrowaliśmy ze społecznością. Na przykład włącza się w prace porządkowe czy naprawcze. Sami ostatnio szyliśmy stroje na przedstawienie czy porządkowaliśmy przedszkole po imprezie. Przy zmywaniu naczyń dobrze się rozmawia. 

Angażuje się każdy, czy działa tylko grupka aktywistów?

Każdy. Tak jest i już. Jeśli ktoś by się wyłamał, to by się na niego bardzo źle patrzyli. Ale tutaj to wręcz nie do pomyślenia, bo dla nich wspólne życie jest normalne. Bardzo często na przykład starsze panie spotykają się razem i robią na drutach czapeczki dla noworodków do szpitala. Osoby w średnim wieku natomiast ćwiczą z obcokrajowcami norweski. Tego jest mnóstwo. W naszej okolicy działa na przykład amatorski teatr. 

Jeśli chodzi o edukację, wydaje się, że Norwegia to świetny kraj na bycie rodzicem. Jest równie dobrze, jeśli jest się pracującym rodzicem?

Och tak! Norweskie rozwiązania systemowe wręcz promują życie rodzinne. Pracownicy przysługuje na przykład czas na karmienie - do dwóch godzin dziennie przez pierwsze dwa lata życia dziecka. Tutaj też na wszelkie sprawy związane ze szkołą czy przedszkolem nie trzeba brać urlopu, tylko po prostu wychodzi się z pracy. Jeśli twoje dziecko gra w przedstawieniu czy śpiewa na akademii, masz tam po prostu być i dostajesz wolne z urzędu. Nie tłumaczysz się, nie prosisz.

Trudno w to uwierzyć!

To jeszcze nic. Jak masz dziecko, to w wakacje musisz wziąć trzy tygodnie urlopu z rzędu. Musisz po prostu, bo dziecko musi odpocząć od szkoły z rodzicami. Mnie nikt złego słowa nie powiedział, a na początku miałam dużo nieobecności, bo w ramach adaptacji odbywało się dużo rozmów z nauczycielami prowadzącymi. Dotyczyły one celów, oczekiwań itp. 

To były stresujące spotkania? 

Przed pierwszym bardzo się denerwowałam - przypominałam sobie o nagłówkach polskich gazet o urzędnikach zabierających dzieci rodzicom. Okazało się jednak, że wszystko przebiegało w bardzo serdecznej atmosferze. Wszyscy bardzo starają się pomóc, a przy tym są bardzo uważni. Pamiętam, że wychowawczyni zapytała mnie, co sadzę o tym, że córka bawi się z tylko jedną koleżanką i czy nie miałabym nic przeciwko, by ona popracowała, żeby ją włączyć w większą grupę znajomych. 

Wspomniałaś o zabieraniu dzieci przez urzędników. Jak to wygląda? 

Mam poczucie, że oni wszystko tutaj kontrolują. Po porodzie przychodzi pielęgniarka środowiskowa. Jeśli dentysta zobaczy, że dziecko ma bardzo zaniedbane zęby, to zgłaszają cię do barneverntu [ośrodek zajmujący się ochroną praw dzieci - przyp. red.]. Kiedy córka miała osiem miesięcy, dostaliśmy zaproszenie na pierwszą kontrolę stomatologiczną. Uczono nas tam, jak myć dziecku zęby, a na koniec poinformowano, że jeśli zęby będą bardzo zaniedbane, to mają obowiązek zgłosić to do barneverntu.

Bardzo uważnie przyglądają się dziecku. Nie tylko jego stanowi fizycznemu. Starszą córkę na przykład pytano, czy rodzice nie nadużywają alkoholu, czy w domu ktoś na nią krzyczy, czy boi się mamy lub taty. Ja oczywiście byłam przy tej rozmowie i siedziałam jak na szpilkach. Nie spodziewałam się takich pytań. 

Jak się z tym czułaś?

Jest to mało przyjemne, jak ciągle ci patrzą na ręce. Z drugiej strony wydaje się, że system się sprawdza. Mieszkamy tu od trzech lat i nie słyszałam ani jednej historii o maltretowanych dzieciach, które w polskiej rzeczywistości niestety często nagłaśniają media. Ba, nie widziałam nawet, żeby kiedykolwiek ktoś podniósł głos na dziecko. Mają anielską cierpliwość. Do dzieci odnoszą się zupełnie inaczej niż my, Polacy. 

Równie ostro traktowane jest opiekowanie się dzieckiem pod wpływem alkoholu. Rodzic ma być trzeźwy. Co nie znaczy, że tu się nie pije. Chcesz się nawalić? Iść na imprezę? Proszę bardzo, ale masz znaleźć na ten czas opiekuna dla dziecka. Pewnie jest to też jeden z powodów, dla którego "nocowanki" są tu bardzo popularne. Dzieci często odwiedzają się na noc, co im sprawia przyjemność, a rodzice mogą zająć się wtedy swoimi sprawami. Nie uświadczy się też takiej sytuacji jak w Polsce, że jest wesele, dookoła pijane ciotki i zataczający się wujkowie, a gdzieś pośrodku tego dziecko, zapomnij.

Ale barnevernet nie zajmuje się tylko skrajnymi przypadkami....

Barnevernet nie jest tylko - wbrew powszechnej w Polsce opinii - do zabierania dzieci. Oni mają pomóc rodzicowi. Jeśli widać, że sobie nie radzi, to pytają, dlaczego, co można zmienić. Jeśli na przykład rodzic jest przeładowany obowiązkami, to mogą na przykład zorganizować twojemu dziecku na dwa popołudnia w tygodniu jakieś zajęcia. Wtedy matka lub ojciec może ogarnąć swoje sprawy. 

Zabranie dziecka to jest ostateczność, gdy w domu jest ewidentna przemoc. Dziecko wtedy zabierane jest na czas, aż na przykład matka wyprowadzi się od ojca, który bije. Potem dziecko wraca do matki. Żaden z moich znajomych nie doświadczył wygórowanej reakcji barnevernetu. Oczywiście, według informacji dostępnych w mediach zdarzają się, niestety, i takie sytuacje.

Można wychowywać dziecko w Norwegii i zapomnieć, że barnevernet istnieje?

Niezbyt. Ja mam to ciągle z tyłu głowy. U dentysty powiedzieli nam, że do 12. roku życia mamy kontrolować, jak dziecko myje zęby. Mnie się wydawało, że sześciolatka to już dobrze sobie radzi, ale dentysta zauważył, że nie doczyszcza zębów w miejscach stycznych. Co prawda nie ma próchnicy, ale jest nią zagrożona. Mając ten bat nad sobą, więcej serca się w to wkłada. Jednak nie jest tak, że popełnia się jeden błąd i zabierają dziecko. Sprawdzają, jak dziecko się rozwija w różny sposób, co pozwala też edukować rodziców. Na przykład jeśli twoje dziecko za bardzo utyje, to dostajesz cały pakiet różnego rodzaju pomocy. 

W tym momencie otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi córka Marii. Jest cała we łzach. Słyszę, że spotkała ją wielka przykrość. Moja rozmówczyni pociesza córkę i tłumaczy mi, o co chodzi.

Stłukło się trofeum piłkarskie. I to nie byle jakie. To był bardzo ciężki turniej. Trwał dziewięć godzin, lało jak z cebra. Na dworze było może z cztery stopnie. Rozumiesz więc wagę tego pucharu. 

Wyobrażam sobie, że jest ważne też dla was. Dziewięć godzin w deszczu na trybunach... 

Byliśmy cali mokrzy, a mieliśmy na sobie norweskie ciuchy.

Mówisz "norweskie" z dużą emfazą, jest coś szczególnego w tych norweskich, czego nie ma w polskich?

Nasze polskie ubrania tutaj się absolutnie nie sprawdziły. Musiałam od nowa skompletować całą garderobę. Pierwsza warstwa to wełna, druga wełna, a na wierzch dobry Gore-Tex lub softshell. Na początku to było bardzo bolesne finansowo. Przeciętny kombinezon kosztuje około 600 złotych, a dziecko musi mieć kilka. Na szczęście jest tu bardzo duży rynek używanej odzieży. Wszyscy kupują używane ubrania, a jak dziecko z nich wyrasta, samemu wystawia się na sprzedaż. Co ważne, są one sprytnie zrobione. Na rękawach i nogawkach są zakładki, więc możesz je wydłużać. Moja córka chodzi w pierwszym swoim kombinezonie już trzeci rok i nic się z nim nie dzieje. 

Blogerzy modowi? Tu coś takiego nie istnieje, bo ubrania mają być funkcjonalne. Są trzy-cztery marki, które dają radę, mają trzy wersje kolorystyczne danego modelu, wszyscy chodzą tak samo ubrani. Rewia mody jest dopiero pod spodem. Dzierganie to ich sport narodowy. Na drutach dają upust swojej ekspresji twórczej.

Też nauczyłaś się dziergać?

Tak, nauczyłam. Robię szaliki, czapki i rękawiczki, bo na swetry nie mam czasu. Tutaj to jest twoja rozrywka po pracy. Spotykasz się ze znajomymi na druty z kawą lub z winem. Moje dzieci są bardzo dumne z moich wyrobów. 

Norwegia ma jakieś wady?

Według mnie Norwegowie jedzą okropnie. Mają wysoko przetworzoną żywność. Wszystko jest z puszek, tubek. Najlepsza parówka na rynku ma 57 proc. mięsa. Mało jest bardzo świeżych produktów. Dużo jest konserwantów w jedzeniu. Wszystko przez norweski klimat. Bywa, że jesteśmy przez tydzień odcięci od świata. 

 

A co z żywieniem dzieci? Też jedzą to, co dorośli?

Żywienie dzieci oraz rozszerzanie diety to wolna amerykanka. Położna powiedziała mi, że mogę córce wprowadzać już inne produkty niż mleko, na przykład... awokado. Każdy ma pełną dowolność. Nie mogłam się nadziwić, że przychodzą do nas dzieci poniżej roku, które jedzą chipsy, chrupki serowe. Choć Norwegowie starają się dawać dzieciom słodycze tylko w soboty. 

Różnic pomiędzy Polską a Norwegią jest wiele, potrafisz jednak wskazać jedną, która jest dla ciebie najbardziej wyrazista?

Norwegowie mają w sobie ogromny spokój. Być może dzieje się tak za sprawą życia blisko natury. Wydaje mi się, że to dzięki temu darzą każdego człowieka ogromnym szacunkiem. Niezależnie od rasy, wyznania, niepełnosprawności czy wieku. Dorosły? Dziecko? Wszyscy są tu na "ty", a mimo tego szacunek do innych jest nieporównywalnie większy niż w Polsce. 

Na prośbę naszej rozmówczyni dane jej rodziny zostały zmienione. 

Jak wyrobić paszport i dowód dla dziecka?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA