Niemcy wychowują samodzielne dzieci. Edukacja seksualna rozpoczyna się w pierwszej klasie

Na co kładzie się nacisk w niemieckich podstawówkach? Na pewno nie na liczenie i czytanie. Czy dzieci mają zadawane prace domowe? Dlaczego w wieku siedmiu lat już wiedzą, skąd się biorą dzieci? Sara Zaske w książce "Achtung baby. Dlaczego niemieckie dzieci są tak samodzielne" opisuje, co robią rodzice i nauczyciele, że niemieckie dzieci są niezależne, odważne i otwarte na świat.

Gdyby wierzyć stereotypom, moglibyśmy pomyśleć, że w Niemczech dzieci wychowuje się pod presją, w surowej dyscyplinie. Amerykanka, Sara Zaske, autorka książki o współczesnym niemieckim wychowaniu pokazuje zupełnie inny obraz niemieckich rodziców i systemu edukacji.

Zaske kilkanaście lat temu, ze względu na pracę męża, przeprowadziła się do Berlina. Mieli już wtedy trzyletnią córkę, w Niemczech urodził im się także syn. Amerykanka opisuje różnice, które dostrzegła pomiędzy podejściem Amerykanów do wychowywania dzieci a metodami wychowawczymi stosowanymi przez niemieckich rodziców. Czytając jej książkę, odnosimy wrażenie, że Niemcy wiedzą, jak wychować samodzielne i otwarte na zmiany dzieci.

Zobacz wideo

Zaske w książce "Achtung baby. Dlaczego niemieckie dzieci są tak samodzielne" sporo pisze o wychowaniu, a także o niemieckiej edukacji. Czego dowiadujemy się z książki Amerykanki o niemieckich dzieciach?

Wybraliśmy kilka zagadnień, które i u nas - podobnie jak w Niemczech - budzą wiele emocji rodziców i prowokują dyskusje. To m.in. program nauczania i oceniania w szkołach podstawowych, dylemat czy i w jakim wymiarze zadawać dzieciom prace domowe, zastrzeżenia rodziców do jedzenia serwowanego na szkolnych stołówkach, a także to, od kiedy dzieci powinny uczyć się o cielesności człowieka i seksie. Jak z tymi tematami radzą sobie Niemcy? Poniżej cytujemy wybrane fragmenty z książki.

Umiejętności społeczne ponad wszystko

W opublikowanym online rządowym przewodniku dla szkół czytam, że pierwsze klasy szkół podstawowych w Niemczech powinny skupić się na "rozwijaniu u dzieci strategii i umiejętności samodzielnego uczenia, poprzez zachęcanie ich do nauki przez doświadczenia i interakcję z otoczeniem". To sprawia, że dzieci są stawiane w centrum systemu nauczania, z dużym naciskiem na ich niezależność w tym procesie. Duża część programu nauczania w niemieckich szkołach jest zatwierdzana przez władze regionalne, czyli każdego landu.

W Niemczech szkoły mają pewną dowolność w sposobie uczenia swoich podopiecznych. Na przykład nasza szkoła bazowała na projektach – tak jak przedszkole, do którego chodziła Sophia (córka autorki - przyp.red.). Choć tym razem to szkoła (...) wybierała tematy realizowanych projektów, uczniowie nadal mieli okazję do zgłębienia tematu, ucząc się w trakcie umiejętności związanych z przedmiotem.

W trakcie pierwszego roku Sophii w szkole projekty obracały się wokół podstawowych tematów, takich jak powietrze, ogień i woda. I tak przy projekcie o powietrzu uczniowie dowiedzieli się o zagadnieniach matematycznych i naukowych związanych z lataniem, czytali historie o podróżach lotniczych i obserwowali ptaki. A na ostatnim etapie dzieci podzielono na grupy robocze (były w nich osoby w różnym wieku), z których każda miała do wykonania rzeźbę latającej maszyny albo latającego zwierzęcia. Wyniki ich pracy wisiały potem na korytarzu, a wśród nich były gigantyczne balony napędzane powietrzem, wymyślne statki kosmiczne i dziwne ptaki-jednorożce.

Pomagałam w szkole w dniu, w którym dzieci tworzyły te rzeźby. Był to generalnie jeden wielki projekt z wykorzystaniem papier-mâché. Klej, kolorowy papier i klejące się dzieci były wszędzie – ale też było widać, że są zaangażowane w to, co robią. Większość dzieci miała swoje zdanie na temat tego, co każde z nich ma robić albo jak pokolorować dany element. Każda grupa miała piątoklasistę jako swojego lidera i dzieci w każdym wieku musiały dogadać się między sobą.

Berliński system zwraca uwagę na najważniejszą prawdę dotyczącą edukacji i dorastania: dzieci potrzebują wynieść ze szkoły więcej niż tylko umiejętność liczenia i czytania - muszą nauczyć się, jak być odpowiedzialnymi osobami, myślącymi także o innychBerliński system zwraca uwagę na najważniejszą prawdę dotyczącą edukacji i dorastania: dzieci potrzebują wynieść ze szkoły więcej niż tylko umiejętność liczenia i czytania - muszą nauczyć się, jak być odpowiedzialnymi osobami, myślącymi także o innych fot: Shutterstock/TunedIn by Westend61

Szkoła to nie tylko czytanie i liczenie

Te umiejętności – przywództwo i praca zespołowa – są jednymi z ważniejszych w szkolnym programie. Berlińskie wytyczne zwierają nie tylko listę faktów, które dzieci powinny opanować z danego przedmiotu, ale też pewne "kompetencje", które opisane są niczym miękkie umiejętności przez biznesowego guru. Na przykład: wytyczne dotyczące matematyki określają, że pierwszoklasiści powinni nauczyć się dodawania, odejmowania itp. aż do liczb pierwszych do opanowania w klasie piątej – ale te same wytyczne matematyczne mówią też o nauczeniu się "umiejętności społecznych", takich jak komunikowanie uzasadnienia innym, oraz "umiejętności osobistych", takich jak "branie odpowiedzialności za swoją naukę, krytyczne spojrzenie na osiągane wyniki oraz przyjmowanie i przetwarzanie krytyki od innych".

Podobne opisy pojawiały się przy każdym przedmiocie. Stawiając je w centrum. Berliński system wydawał się zwracać uwagę na najważniejszą prawdę dotyczącą edukacji i dorastania: dzieci potrzebują wynieść ze szkoły więcej niż tylko umiejętność liczenia i czytania – muszą nauczyć się, jak być odpowiedzialnymi osobami, myślącymi także o innych.

Prace domowe? "To zaburza nasz czas dla rodziny"

Pomimo przykładania wagi do odpowiedzialności szkoła Sophii nie zadawała uczniom dużo pracy domowej. Tak naprawdę w pierwszej klasie moja córka nie dostawała jej wcale, ale wiedziałam, że ją to czeka, bo na kolejnym zebraniu rodziców trzecioklasistów słyszałam, jak skarżą się na to, że ich dzieci mają jej za dużo.

W naszej szkole każda klasa miała swój rodzaj Stowarzyszenia Rodziców i Nauczycieli. My mieliśmy wybranych przedstawicieli i głosowania. Odbywaliśmy także wiele spotkań z nauczycielem całą klasą, w podziale na wiek uczniów i jeden na jeden. Mówiąc krótko, rodzice mieli dużo okazji, by zadawać pytania nauczycielom i dzielić się z nimi swoimi opiniami.

Na tym akurat spotkaniu problemem nie była ilość pracy domowej tylko to, że wielu rodzicom nie podobało się, że ich dzieci w ogóle mają zadawane do domu. – To zaburza nasz czas dla rodziny – powiedziała jedna z mam. – Gdy mój syn chce uprawiać sport albo iść na zajęcia muzyczne, na nic innego nie zostaje nam czasu – dodał ojciec innego ucznia.

Wychowawczyni szybko rozwiązała ten problem, sprawiając, że uczniowie mieli dostatecznie dużo czasu w świetlicy, żeby odrobić zadania, zanim wrócą do domu. Jej pomocnica, pani Müller, która była również opiekunem w świetlicy, była także obecna na spotkaniu i zapewniła rodziców, że dopilnuje ustalonego planu. Plan rzeczywiście się sprawdził. Sophia zaczęła dostawać nieco pracy domowej w drugiej klasie i nieco więcej w trzeciej – przynajmniej trzy razy w tygodniu – ale nigdy nie zauważyłam, żeby odrabiała te prace domowe w naszym domu.

I tak powinno to wyglądać zdaniem Armina Himmelratha. Ten niemiecki dziennikarz, który często porusza w artykułach tematy związane z edukacją, wezwał do zakończenia zadawania pracy domowej w swojej książce z 2015 r. "Hausaufgaben? Nein Danke!" (z niem. - "Praca domowa? Nie, dziękuję!").

Rozpoczęła ona wielką debatę wśród niemieckich edukatorów i rodziców. Większość niemieckich podstawówek zadaje prace domowe i to częściej niż nasza szkoła w Berlinie. Sama praca domowa to, jak odkrył Himmelrath, głęboko zakorzeniona tradycja sięgająca XV wieku.

Himmelrath argumentuje również, że prace domowe pogłębiają tylko istniejące już nierówności. Jeśli dziecko nie zrozumiało czegoś z tematu omawianego w szkole, dość wątpliwe jest, że wpadnie na to samo w domu – co daje znaczną przewagę dzieciom z rodzin bardziej uprzywilejowanych, które mają wykształconych rodziców będących w stanie im pomóc – w stosunku do dzieci, które takich rodziców nie mają.

Himmelrath twierdzi, że najlepszym rozwiązaniem tego problemu jest odrabianie pracy domowej w szkole, kiedy pomóc może w niej obecny w świetlicy opiekun – co, na szczęście dla nas, miało miejsce w naszej szkole.

Niemcy nie zwlekają z wprowadzeniem edukacji seksualnej

Moja córka dowiedziała się, co w trawie piszczy, w wieku lat siedmiu, na podstawie książki obrazkowej zatytułowanej "Mama zniosła jajko!" autorstwa Brytyjki Babette Cole. Czytali ją w szkole. To historia mądrego małego dziecka, które nie przyjmuje do wiadomości opowieści swoich rodziców o tym, skąd się biorą dzieci, czyli że przynosi je bocian albo znajduje się je na polu kapusty. A potem mały mądrala sam tłumaczy, jak się sprawy mają, za pomocą rysowanych przez siebie obrazków.

Zawsze wyobrażałam sobie, że to ja pierwsza porozmawiam ze swoją córką o seksie, ale szczerze mówiąc, nie za bardzo wiedziałam, kiedy i jak miałabym się do tego zabrać. Teraz gdy sam temat został już wstępnie omówiony w szkole, odkryłam, że dużo łatwiej mi się z Sophią o nim rozmawia, dużo prościej jest mi dowiedzieć się, co już wie i jakie jeszcze ma pytania. Choć sam temat nadal wywoływał u niej chichot, wydawała się być z nim oswojona. Na pewno była mniej zawstydzona niż ja.

Według danych zgromadzonych przez organizację Planned Parenthood w Niemczech wskaźnik ciąż nastoletnich jest 3,5 razy niższy niż w Stanach Zjednoczonych; wskaźnik aborcji jest 4,5 razy niższy, a występowanie wirusa HIV – 3,5 razy niższe.

"Wychowanie seksualne najlepiej wprowadzić jak najwcześniej" - twierdzi dr Heike Kramer w swoim artykule opublikowanym na oficjalnej stronie miasta Berlin. Kramer mówi, że dzieci potrzebują wielu informacji o wiele wcześniej, niż gdy zaczną wchodzić w okres dojrzewania, a ich hormony i zmiany nastrojów wezmą górę.

Wiele programów wychowania seksualnego w USA zaczyna się w klasie piątej lub później. Według Kramer to za późno, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że lekarze określają obecnie początek dojrzewania na wiek 10–11 lat, co oznacza, że piątoklasiści są już w jego trakcie.

W Berlinie edukacja seksualna rozpoczyna się zazwyczaj w pierwszej lub drugiej klasie, od wprowadzenia tematów takich jak podstawowe zagadnienia biologiczne, różnice w budowie ciała i zapobieganie wykorzystywaniu seksualnemu.

Rząd toalet bez drzwi

Moje dzieci miały styczność z tym tematem nawet wcześniej – jeszcze w przedszkolu, gdzie uczyły się stawiania granic związanych z dotykiem, co miało pomóc chronić je przed wykorzystaniem, oraz różnic w budowie ciał chłopców i dziewczynek. Choć akurat tu wystarczyło, żeby przedszkolaki po prostu rozejrzały się wokół siebie, ponieważ łazienki w przedszkolu nie miały oddzielnych kabin, a jedynie rząd toalet w jednym pomieszczeniu bez drzwi.

Rzędy toalet w przedszkolu oznaczały też, że dzieci prawie nigdy nie musiały czekać w kolejce, gdy chciało im się siusiu, oraz że regularnie widywały się nawzajem na golasa.

Bardziej formalna edukacja seksualna rozpoczyna się w Niemczech wraz z pójściem do szkoły. Berliński Departament Edukacji, Młodzieży i Nauki podaje tylko ogólne wytyczne określające to, czego uczniowie powinni dowiedzieć się o seksie, ale i tak są to dość ambitne cele: szkoły powinny przekazać "kompleksowy, holistyczny i osobisty obraz ludzkiej seksualności".

Dzieci należy uczyć o seksualności jako o "sile, która wpływa na ludzi pod względem fizycznym, mentalnym, emocjonalnym i społecznym na każdym etapie życia". W praktyce oznacza to, że w ramach edukacji seksualnej niemieckie dzieci uczą się o wiele więcej niż tylko o zapłodnieniu.

Wśród omawianych na zajęciach tematów pojawia się obraz ciała i stereotypy związane z płciami. Młodzież dowiaduje się o sposobach na zapobieganie ciąży, o ochronie przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, ale też o przyjemnościach związanych z seksem, w tym masturbacji i orgazmach. Omawiany jest również temat homoseksualizmu.

Wszystkie śródtytuły pochodzą od redakcji

Cytowane wyżej fragmenty pochodzą z książki "Achtung baby. Dlaczego niemieckie dzieci są tak samodzielne", wydawnictwo Mamania, 2019 r.

Amerykańska mama przeprowadza się wraz z rodziną do Berlina i ze zdumieniem odkrywa, że niemieccy rodzice wychowują swoje dzieci zupełnie inaczej niż ona! Na czym polegają te różnice między dwoma krajami? Autorka opowiada nie tylko o własnych doświadczeniach, ale i rozmawia z wieloma rodzicami i ekspertami z obu krajów.Amerykańska mama przeprowadza się wraz z rodziną do Berlina i ze zdumieniem odkrywa, że niemieccy rodzice wychowują swoje dzieci zupełnie inaczej niż ona! Na czym polegają te różnice między dwoma krajami? Autorka opowiada nie tylko o własnych doświadczeniach, ale i rozmawia z wieloma rodzicami i ekspertami z obu krajów. fot: materiały prasowe

Książka Sary Zaske to opowieść nie tylko o współczesności, lecz także o tym, jak niemieckie społeczeństwo poradziło sobie z powojenną traumą, skupiając się na wychowywaniu dzieci odważnych, a jednocześnie samodzielnych i otwartych na świat.

Powinno cię również zainteresować: Finlandia: Dyrektor cieszy się, kiedy dzieci biegają po korytarzu. A u nas? Pedagog: Różni nas wszystko

Więcej o:
Copyright © Agora SA