Podróżniczka: Nie przyznałam się, że jestem matką. Wstydziłam się powiedzieć, że mam córeczkę

Nina Harbuz
- Arktyka to moja pasja, która mnie określa i powoduje, że jestem bardziej zadowolona z życia. Gdybym tylko siedziała i się smuciła, to wiadomo, że to by wpływało na dziewczynki - o łączeniu pasji z macierzyństwem w wywiadzie z cyklu "Mamy moc" opowiada Joanna Mostowska, mama dwóch córek, właścicielka kawiarni Południk Zero w Warszawie, która raz w roku jeździ w głąb Arktyki.

Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz nowy cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Czytajcie nas co drugą środę o 19.00 na Gazeta.pl!

Nina Harbuz: Kilka lat temu prosiłam cię o rozmowę na temat łączenia roli mamy i podróżniczki, która wyjeżdża w rejony polarne. Wtedy mi odmówiłaś. Co takiego się zmieniło, że teraz zdecydowałaś się o tym opowiedzieć?

Joanna Mostowska, mama dwóch córek, raz w roku jeździ w głąb Arktyki: Wtedy bałam się hejtu. Teraz też się go obawiam, ale dzieci podrosły i łatwiej jest mi je zostawiać na czas wyjazdów. Te wyprawy to moja coroczna tradycja, a i rodzina już się trochę do nich przyzwyczaiła i nie krytykuje mnie tak bardzo.

Kiedy jesteś matką, zawsze spotykasz się z oceną. Jeśli "siedzisz" w domu i zajmujesz się dziećmi, to nazwą cię kurą domową, a kiedy pracujesz zawodowo, to wyrzucą ci, że zaniedbujesz dzieci. Ja mam swój biznes, prowadzę kawiarnię Południk Zero, dzieci z przedszkola odbieram przed 15, po pięciu-sześciu godzinach, a nie po ośmiu, potem spędzam czas z nimi i raz w roku wyjeżdżam na dwa tygodnie. Z 52 tygodni w roku z dziećmi jestem przez 50. Nie nazywam więc siebie podróżniczką, ale gdy wyjeżdżam, to zawsze jest to oceniane przez pryzmat mojego macierzyństwa i tego, że zostawiam dzieci. A zwykle, gdy mężczyzna gdzieś jedzie, to jest to oczywiste.

Zobacz wideo

Wkurza cię to?

Oczywiście, że tak. Też bym chciała tak po prostu wyjechać i żeby nikt się nie interesował, czy zostawiam rodzinę i na jak długo. 

W pierwszą wyprawę, już jako matka, pojechałaś, gdy twoja starsza córka miała rok i miesiąc. Kiedy zdecydowałaś o tej podróży?

Jeszcze kiedy byłam w ciąży. Tłumaczyłam sobie, że to będzie tylko dziewięć dni i Zosia da radę beze mnie. Powiedziałam Kubie, mojemu mężowi, że chcę samotnie przejść 120 kilometrów po norweskim płaskowyżu Hardangervidda. On cierpliwie znosi wszystkie moje wyjazdy, bo od początku, kiedy mnie poznał, wiedział, że będą. Liczył się z tym, że co roku muszę, czy też raczej chcę wyjechać w głąb Arktyki. Więc wyjechałam i cały odcinek przeszłam na nartach w ciągu sześciu dni.

Joanna Mostowska, wyprawa do Norwegii, 2018Joanna Mostowska, wyprawa do Norwegii, 2018 fot: archiwum prywatne

To duży wyczyn.

Byłam pierwszą Polką, która tego dokonała, ale moja radość z tego powodu nieco ostygła na lotnisku w Norwegii, kiedy czekałam na powrotny samolot. Obok mnie siedziała mama z małym dzieckiem. Zobaczyła mnie w tych podróżnych ciuchach i zaczęła opowiadać, jak wygląda życie z dzieckiem. Z góry założyła, że skoro wracam z takiej wyprawy, to na pewno ich nie mam. I wiesz co? Nie przyznałam się, że jestem matką. Wstydziłam się powiedzieć, że mam małą córeczkę, w podobnym wieku do jej dziecka i że ona czeka na mnie w domu.

Czego się wstydziłaś?

Bałam się, że oceni mnie, że jestem złą matką.

Słyszałaś to już wtedy od kogoś?

Nie wprost, ale krzywe spojrzenia ze strony dalszej rodziny były. Z jawną krytyką i to ze strony kobiet w rodzinie spotkałam się, kiedy jechałam na kolejny wyjazd, siedem miesięcy po urodzeniu drugiej córki. Słyszałam pouczenia, że dziecko jest za małe, żeby zostawiać je na tak długi czas, czyli dwa tygodnie, że maleństwo potrzebuje matki i karmienia piersią.

A ja córki zawsze odstawiałam przed wyjazdami, mając jednocześnie wyrzuty sumienia, że to robię. Marysię udało mi się jeszcze karmić piersią po powrocie z wyprawy i trwało to przez rok, do kolejnego wyjazdu. Czy była za mała, żebym ją zostawiała na 14 dni? Nie wiem. Tego się nie da ocenić. Pewnie dla niej byłoby lepiej, gdybym była w domu, ale czy dla mnie byłoby to lepsze? Pewnie bym się denerwowała, że nigdzie nie wyjeżdżam.

Musiałaś uciec? Odetchnąć? Odpocząć?

Bardzo często pojawiają się pytania o to, czy uciekam. I może trochę tak jest, że potrzebuję oddechu od codzienności, wyciszenia, a Arktyka jest świetnym miejscem do tego, bo nie korzysta się tam z telefonu, nie ma się kontaktu z nikim, jest tylko śnieg. Wtedy tę wyprawę zaproponowała mi znajoma. Jest ode mnie bardziej doświadczona i potraktowałam to jako okazję, żeby się od niej uczyć. Tym bardziej, że jest mało kobiet, które jeżdżą w rejony polarne więc trudno jest znaleźć dobrą partnerkę na wyjazd. Dobrą, czyli taką, której nie trzeba cały czas pilnować i się nią opiekować, bo to jest wręcz niebezpieczne. W trudnych warunkach musi być partnerstwo, wymiana i wzajemne wsparcie w razie potrzeby.

bohaterka rozmowy, Joanna Mostowska, Spitzbegen, 2019bohaterka rozmowy, Joanna Mostowska, Spitzbegen, 2019 fot: archiwum prywatne

 Czy wyjazdy w głąb Arktyki są realnie niebezpieczne?

Na pewno są dużo bezpieczniejsze niż wyjazdy w wysokie góry. W Arktyce jest mróz, wiatr, ale zwykle jest dużo czasu, żeby reagować na zmiany okoliczności. W warunkach polarnych nie zdarza się, żeby z minuty na minutę znaleźć się w sytuacji zagrożenia życia, jak w górach, kiedy schodzi lawina albo spadamy i już wiemy, że nic nie możemy zrobić, że to koniec. Jedyna niebezpieczna rzecz, która jest w Arktyce, to niedźwiedzie. Ale po pierwsze, przed wyjazdem na taką wyprawę uczyłam się strzelać, po drugie zawsze można dowiedzieć się, gdzie przebywają, bo są monitorowane.

W tym roku, na Spitsbergenie, miałyśmy z koleżankami dwie trasy do wyboru, jedną dłuższą, a drugą krótszą i nie poszłyśmy tą krótszą, bo okazało się, że jest na niej niedźwiedzica z małymi. Poza tym człowiek w tych wszystkich kurtkach, które ma na sobie, wcale nie jest atrakcyjnym kawałkiem mięsa dla niedźwiedzia. Niedźwiedź może się rzucić, gdy się czegoś przestraszy, np. dziwnych ruchów człowieka.

Ale ja ani razu nie spotkałam "misia". Ludziom wydaje się, że Arktyka jest niebezpieczna, ale jeśli mierzy się siły na zamiary i każdy kolejny wyjazd robi się tylko trochę trudniejszy niż poprzedni, to zagrożenie jest naprawdę małe. Myślę, że takie samo, jakby się szło na wycieczkę w Tatry.

Ciebie dopadła ślepota śnieżna.

Na takich wyjazdach dzieją się różne rzeczy, tak samo jak w Tatrach można się potknąć i spaść albo złamać nogę. W tym wypadku stało się tak, bo zabrakło mi doświadczenia. Słońce było za chmurami, więc beztrosko zdjęłam okulary. Wydawało mi się, że skoro nie oślepia, to jest bezpiecznie dla oczu. Na szczęście nie straciłam wzroku.

Inne wypadki, które mi się przydarzyły, to odmrożenie palców na Spitsbergenie, ale to było jeszcze zanim urodziły się dzieci. Odkąd są na świecie, przygotowuję wyjazdy w taki sposób, żeby były jak najbezpieczniejsze. Biorę ze sobą telefon satelitarny, sprzęt zabezpieczający, wykupuję droższe ubezpieczenie. I zauważyłam, że im jestem starsza, tym mniej ryzykuję. Nauczyłam się, że czasem lepiej się wycofać, niż brnąć w niebezpieczne sytuacje.

Joanna Mostowska,  na zdjęciu ma zaklejone okulary z powodu śnieżnej ślepotyJoanna Mostowska, na zdjęciu ma zaklejone okulary z powodu śnieżnej ślepoty fot: archiwum prywatne

Osoba, która dobrze cię zna, z twojego bliskiego otoczenia, powiedziała: Asia ma taką psychikę, że mogłaby bardzo daleko zajść, bardzo dużo osiągnąć w sportowej eksploracji rejonów arktycznych, pod warunkiem, że nie miałaby rodziny.

To prawda, zgadzam się z tym. Moim marzeniem było dojście na Biegun Południowy i wiedziałam, że mam szansę być pierwszą Polką, która go zdobędzie. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że decydując się na dzieci, zaprzepaszczam tę okazję. I tak się stało, bo ubiegła mnie Gosia Wojtaczka, która nie ma rodziny. Jako pierwsza Polka samotnie zdobyła biegun południowy na nartach, 25 stycznia 2017 roku.

Gdybym się uparła, że chcę spróbować, to mogłoby się okazać, że zanim bym się odpowiednio przygotowała do takiej wyprawy, fizycznie i finansowo, straciłabym szansę na bycie matką, bo byłoby już na to za późno. Tym bardziej, że dzieci urodziłam po 30-tce. Świadomie wybrałam macierzyństwo, godząc się na to, że już nie będę mogła wyjeżdżać na miesiąc, dwa, trzy.

Pomyślałaś kiedykolwiek, że może lepiej byłoby nie jeździć do momentu, aż dzieci podrosną, będą starsze?

Bardzo często zastanawiam się nad tym, ale stwierdzam, że nie. Arktyka to moja pasja, która mnie określa i powoduje, że jestem bardziej zadowolona z życia. Gdybym tylko siedziała i się smuciła, to wiadomo, że to by wpływało na dziewczynki. Poza tym siedzenie i czekanie na coś, co wydarzy się kiedyś, jest dla mnie bez sensu. Skąd mam wiedzieć, co będzie za parę lat? Może nie będę mieć już siły, zdrowia, ochoty na takie wyjazdy? To, co chce się robić w życiu, trzeba robić teraz. A poza tym wydaje mi się, że i tak wyjeżdżam stosunkowo rzadko. Są rodzice, którzy permanentnie znikają na służbowe wyjazdy, konferencje, wyrabiają nadgodziny w korporacjach. Dwa tygodnie w roku, tylko dla mnie, to nie jest jakieś szaleństwo.

Kiedy wyjeżdżasz, dzieci proszą cię, żebyś nie jechała?

Nigdy tego od nich nie usłyszałam, ale wiem, że nie są zachwycone moimi wyjazdami. Jak wszystkie dzieci, wolałyby, żebym była w domu. Najtrudniejszy jest zawsze dzień, w którym wyruszam w podróż i wychodzę z domu. One zostają z dziadkami, a Kuba odwozi mnie na lotnisko. Przy dziewczynach robię dobrą minę do złej gry, a za drzwiami płaczę. Ten moment jest najgorszy. Potem, jak już jestem na miejscu i idę przez Arktykę na nartach, staram się nie myśleć o domu. To by było bezsensowne rozdrapywanie rany i dołowanie się.

Zawsze staram się koncentrować na tym, co się dzieje w danym momencie. Jeśli w czasie wyjazdu rozmawiam z Kubą przez telefon, to nigdy nie proszę do słuchawki Zosi i Marysi. Nie chcę się rozklejać i nie chcę też przypominać im zanadto o sobie. Na tym etapie, kiedy znikam na chwilę, przyzwyczajają się do mojej nieobecności, więc nie ma co tego rozdrażniać.

Po powrocie z podróży dziewczynki wypytują cię, jak było, chcą słuchać historii?

Tak, są ciekawe i pytają. Z każdej wyprawy dostają maskotki - pluszowe renifery, misie polarne albo inne zwierzęta żyjące w Arktyce. Ułożyły puzzle z mapą Spitsbergenu, więc wiedzą, jak wyglądają polarne rejony, w które jeździ ich mama. Chwalą się tym w przedszkolu i chyba są ze mnie dumne. Zosia, która jest starsza, już teraz mówi, że jak dorośnie, będzie turystką i mamą. Snuje wizje, że dzieci zostawi pod opieką męża i ruszy w drogę. Więc nasze wycieczki już teraz nazywam wyprawami, żebym ja miała swoje, a one swoje. Podchodzą do nich zresztą ze sporym zaangażowaniem. Pakują swoje plecaki, sprawdzają mapy, włączają się w przygotowania do rodzinnych wyjazdów. Jeśli np. jedziemy do lasu i rozpalamy ognisko, to pomagają je układać i rozpalać, a potem razem robimy jedzenie na ogniu.

Widziałam zdjęcia z waszego wyjazdu do Londynu, dziewczynki miały do rozwiązania zagadki i przygotowane przez ciebie kolorowanki do wypełnienia.

Sama to wymyśliłam, bo zwiedzanie miasta dla małych dzieci nie jest super atrakcyjne, więc żeby było ciekawsze, zrobiłam im książeczki do kolorowania. Kiedy zauważyły budkę telefoniczną albo dwupiętrowy autobus, miały pokolorować je w książeczce, a jak byłyśmy na stacji metra, to ich zadaniem było narysować schemat linii. Rysowały też rośliny i zwierzęta, które spodobały im się w Muzeum Historii Naturalnej. Dzięki temu były zaangażowane, więc zwiedzanie było dla nich ciekawsze.

Codziennie im coś wymyślam i robimy różne rzeczy razem. Nawet w domu, kiedy gotuję obiad, angażuję je do pomocy, a jeśli coś naprawiam, też się w to włączają. Chcę im dać coś więcej niż nudne siedzenie na kanapie przed telewizorem albo komputerem, a poza tym prowadziłam kiedyś drużynę zuchową więc mam doświadczenie w zajmowaniu się dziećmi i zapas pomysłów.

Córki Joanny w LondynieCórki Joanny w Londynie fot: archiwum prywatne

Jak myślisz, czego nauczą się twoje córki, patrząc na twoje życie?

Kiedy zastanawiam się, kim ja właściwie jestem, to zawsze w pierwszej kolejności odpowiadam, że jestem matką. Na drugim miejscu określam się zawodowo i mówię, że jestem kobietą, która prowadzi własną kawiarnię, Południk Zero. Ale wyprawy do Arktyki też są dla mnie ważne i gdyby ich nie było, to czułabym jakby odcięto kawałek mnie. Jasne, że przeżyłabym, nie mogąc wyjeżdżać, ale wtedy to już nie byłabym ja.

I myślę, że choć moje córki być może jeszcze tego nie widzą, to za jakiś czas dostrzegą, że jeśli się chce, to można robić w życiu to, czego się pragnie, a marzenia spełniać wytrwałością i konsekwencją.

Mam nadzieję, że dzięki mnie nauczą się, że najważniejsze to być w zgodzie ze sobą. Że nie trzeba żyć w taki sposób, w jaki oczekują tego od nas inni, w jaki chcieliby nas widzieć. Nigdy nie usłyszą ode mnie, że dziewczyny muszą robić coś innego niż chłopcy. Myślę, że będą to wiedzieć, patrząc na to, co robię, jakich wyborów dokonuję i dzięki temu będą się spełniać jako ludzie. Ja żyję tak, jak chcę, ale cały czas trochę boję się być w pełni sobą, wciąż przejmuję się tym, co mówią inni. Mam nadzieję, że one będą żyć życiem, które dla siebie wybiorą i nie będą się bać oceny i krytyki.

Do tej pory w cyklu "Mamy moc" ukazały się teksty:

Samotne macierzyństwo. "Dowiedziałam się, jak silną osobą jestem"

Matka dziewczynki po psychozie: Problemy psychiczne dziecka nie zdarzają się tylko u sąsiadów

Mama dziecka chorego na cukrzycę: Robię wszystko, aby pokazać chorobie, kto tu rządzi

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.