Matka dziewczynki po psychozie: Problemy psychiczne dziecka nie zdarzają się tylko u sąsiadów

- Córka przestała spać. Mówiła rzeczy, które były bardzo trudne do zrozumienia. Nie jadła i nie spała przez trzy doby - o zaburzeniach psychicznych dziecka w wywiadzie z cyklu "Mamy Moc" rozmawiamy z matką 16-letniej dziewczynki po kryzysie psychotycznym.

Mama to ktoś, kto trwa przy dziecku niezależnie od tego, co przyniesie los. To ktoś, kto potrafi łączyć obowiązki rodzinne i zawodowe - czasem takie, które wydają się niemożliwe do połączenia. To ktoś, kto w trudnej sytuacji potrafi znaleźć drogę wyjścia, a przynajmniej walczy do końca, żeby tę drogę odszukać. Dlatego to właśnie matkom i ich sile poświęcamy nasz nowy cykl artykułów pod hasłem "Mamy moc". Czytajcie nas co drugą środę o 19.00 na Gazeta.pl!

Joanna Biszewska, eDziecko: Dlaczego zgodziła się pani ze mną rozmawiać?

Mama 16-latki po kryzysie psychicznym: Bo wiem, jak wielu rodziców zmaga się z problemami, przez które przeszła moja rodzina. I wiem, że są bardzo osamotnieni, zrozpaczeni. Kryzys psychiczny dziecka, choroba psychiczna w rodzinie to temat tabu, wykluczenie i stygmatyzacja. Byłam w tym miejscu, przerażona i bezradna.

Wciąż pytałam: gdzie są ludzie, którzy coś wiedzą? Co będzie dalej? Co robić? Brakuje społecznego wsparcia, zrozumienia. Wciąż spotykam się z opinią: Twoje dziecko było w psychiatryku? Pewnie z tobą coś jest nie tak.

I co pani czuje, kiedy pani to słyszy?

Złości mnie ignorancja i obłuda. A ten kryzys wzmocnił jeszcze bardziej moją motywację do tego, żeby wspierać rodziców, dzieci, występować w imieniu tych, którzy sami tracą siły i nadzieję. Choroba psychiczna nie zdarza się tylko u sąsiadów.

Zobacz wideo

Rodzic może być przygotowany na chorobę psychiczną dziecka?

Byłam świadoma tego, że moje dziecko jest bardzo wrażliwe i że potrzebuje więcej uwagi i wsparcia. Nie wiedziałam jednak, że te trudności w okresie dorastania mogą doprowadzić do tak poważnego kryzysu. Wydawałoby się, że nie powinno mnie to spotkać, bo jestem pedagogiem, trenerem komunikacji, uczę rodziców dialogu z dziećmi. Ale jestem takim samym rodzicem jak wszyscy. Nie na wszystko mam wpływ, a moje dziecko ma taką psychikę, jaką ma.

Czyli?

Zawsze była delikatna i niezależna zarazem, co było jej formą ochrony. Miała trudności z nawiązaniem relacji z dziećmi w klasie. Raz nauczycielki zorganizowały zabawę, w której dzieci miały dotykać się głowami, nosami. Ale ona odmówiła.

Miała prawo.

Nikt nie wziął pod uwagę tego, jak ona się czuła. Jest bardzo wrażliwa sensorycznie, na dotyk, na zapachy, na dźwięki. Teraz diagnozuje się dzieci z podobnymi problemami jako wysoko wrażliwe. 10 lat temu w polskiej podstawówce, do której chodziła, nikt nie brał tego pod uwagę.

Zdawałam sobie sprawę, że jest bardzo wrażliwa, ale nigdy bym nie przypuszczała, że dojdzie do takiego kryzysu. Że któregoś dnia po powrocie ze szkoły zacznie mówić rzeczy, które trudno zrozumieć.

Nie wiedziałam że te trudności w okresie dorastania, mogą doprowadzić do tak poważnego kryzysuNie wiedziałam że te trudności w okresie dorastania, mogą doprowadzić do tak poważnego kryzysu fot: shutterstock.com

Co się stało?

Mieszkaliśmy w tym czasie poza granicami Polski. Najpierw chodziła do niewielkiej klasy integracyjnej dla dzieci z innych krajów, gdzie świetnie się czuła i miała bardzo dobry kontakt z nauczycielką. Ponieważ szybko opanowała nowy język, w wieku 13 lat została przeniesiona do dużej klasy w lokalnej szkole. Rozumiała, co mówiły dzieci, ale miała problemy z wypowiadaniem się w tym języku. Dzieci śmiały się z jej wymowy.

Zaczęła narzekać i nie chciała chodzić do szkoły. Mówiła, że znowu jest tak jak w polskiej szkole. Rozmawialiśmy z nauczycielami o tym, prosiliśmy o pomoc dla niej, ale nie było żadnej reakcji.

Któregoś dnia po powrocie ze szkoły powiedziała, że widziała w klasie dzieci z poprzedniej, polskiej szkoły, że mówiły do niej: jesteś głupia. Z chwili na chwilę traciłam z nią kontakt. Tak zaczął się nasz koszmar. Córka przestała spać. Mówiła rzeczy, które były bardzo trudne do zrozumienia. Nie jadła i nie spała przez trzy doby.

Wiedziała pani, co robić?

Staraliśmy się przede wszystkim zapewnić jej bezpieczeństwo, żadnej presji. Przestała chodzić do szkoły. Zwróciliśmy się o pomoc do szpitala. Najpierw był to rejonowy szpital, który stosował standardowe procedury - leki i izolacja w szpitalu. Wtedy jej stan się pogorszył. W desperacji szukałam innego podejścia i pomocy. Znaleźliśmy wtedy odległy od nas o ponad 100 km, jedyny w tym kraju szpital psychiatryczny dla dzieci i młodzieży, który od wielu lat korzysta z metody Otwartego Dialogu.

Co to za metoda?

To fińska, alternatywna metoda leczenia kryzysów psychicznych, bez hospitalizacji. Zapewnia się choremu opiekę i bezpieczeństwo w domu, wśród rodziny. Zespół profesjonalistów, który składa się zwykle z dwóch osób, odwiedza rodzinę codziennie w trakcie kryzysu - wspiera, rozmawia ze wszystkimi, których on dotyczy. To była ogromna pomoc. Odetchnęliśmy. Rozmowy z osobami, które nam towarzyszyły, przywróciły spokój i nadzieję. Po powrocie do domu ze szpitala córka odzyskiwała siły. Stopniowo w porozumieniu z lekarzem z Otwartego Dialogu zaczęliśmy redukować dawkę leku. Kiedy minął największy kryzys, dojeżdżaliśmy regularnie na spotkania Otwartego Dialogu i nadal mamy z nimi kontakt.    

Jaką diagnozę dostała pani córka w szpitalu?

Dziecięca psychoza.

Jak udawało się pani w najtrudniejszych momentach nawiązać kontakt z dzieckiem?

To, co lekarze w szpitalu nazywali urojeniami, traktowałam jako ważną wiadomość o niej, o jej doświadczeniach, obawach. Słuchałam jej i pytałam, czy ją rozumiem, czy to właśnie chce mi powiedzieć? Potem mówiłam np.: "To, co mówisz, ma dla mnie sens, bo przypominam sobie, jak byłaś malutkim dzieckiem, też się tak bałaś". Odpowiadała czasem: "Mamo, dobrze, że mi to mówisz". Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją zostawić samą w cierpieniu i powiedzieć - "to nie ma sensu". To miało sens dla niej i dla mnie, bo tylko ja znam ją od pierwszych chwil życia.

Co przeżywa matka, która musi opiekować się dzieckiem w kryzysie psychicznym?

Na początku jest potężna fala strachu i poczucia winy. Jakby to życie, które mamy, nagle się skończyło, ale nadal trzeba żyć. To moment konfrontacji i zadawania sobie pytań: czy zrobiłam wszystko, żeby ją ochronić? Czy to, co zrobiłam, wystarczy?

Analizowałam całą przeszłość naszej rodziny, jej dzieciństwo, początek edukacji w polskiej szkole, rozwód z jej tatą i wszystkie trudności, z którymi się wtedy zmagałam, a ze mną dzieci. Myślałam: "nie widziałam jej wtedy…", "powinnam była zrobić coś inaczej…". Są tylko pytania, nie ma odpowiedzi.

Pani też potrzebowała wsparcia.

Pomocy i akceptacji, że kryzys psychiczny dziecka może zdarzyć się wszędzie, że to nie moja wina. Że to może się zdarzyć niezależnie od tego, jakie błędy popełniliśmy czy nie. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego. Zespół Otwartego Dialogu był dla mnie wtedy ogromnym wsparciem.

Co to byli za ludzie?

Psychiatra i pielęgniarka, którzy są też terapeutami rodziny. Okazywali nam wszystkim szacunek i akceptację, przede wszystkim szacunek dla mojego dziecka, dla tego, co mówiła i co robiła w trakcie naszych spotkań.

Kiedyś na jednym z nich powiedziałam, że teraz sama czuję się tak, jakbym traciła kontakt z rzeczywistością, jakbym była w gęstym lesie, w kompletnej ciemności i nie mam pojęcia gdzie iść, co robić. A muszę iść i radzić sobie, nie wolno mi się zatrzymać. Potem, w trakcie refleksji, osoby z zespołu, które wcześniej słuchały mnie z uwagą, po prostu odzwierciedliły to, co usłyszały ode mnie. Kiedy docierały do mnie moje własne słowa, wypowiadane przez drugą osobę, uświadomiłam sobie, ile daje mi to bezpieczeństwa i ulgi - bo to, co mówię, ma dla kogoś sens. Więc nie "zwariowałam" - można mnie zrozumieć!

Jakie słowa najbardziej panią bolały?

W szpitalu jedna z pielęgniarek powiedziała do mnie: "Musi pani to zaakceptować, pani córka jakoś tam będzie funkcjonować, może nawet skończy szkołę". Poczułam wściekłość i bunt. Ja nie chcę, żeby "jakoś funkcjonowała". Chcę, żeby żyła, chcę, żeby była szczęśliwa, zdrowa i zrobię wszystko, aby tak się stało!

Poszłaby pani na koniec świata, gdyby to miało pomóc.

Wiedziałam, że muszę znaleźć taką metodę leczenia, która pomoże jej wrócić do normalnego życia. We współpracy z profesjonalistami z Otwartego Dialogu stopniowo ograniczaliśmy dawkę leku. To trwało wiele miesięcy i było wymagające, ale stan zdrowia córki poprawiał się.

Nie bała się pani?

Masę czytałam o tym w zagranicznej literaturze. W Polsce ten temat jest wciąż mało rozpoznany, mimo że jest już bardzo dużo badań potwierdzających, że leki neuroleptyczne trzeba stosować jak najkrócej.

Matki, które mają chore dzieci, w błyskawicznym tempie uczą się, czym jest choroba ich dziecka. Bardzo często ich wiedza jest imponująca.

Tak, ja też się dużo nauczyłam. Czasem żartuję, że gdybym była lekarzem, zrobiłabym specjalizację z psychiatrii dzieci i młodzieży. Dzięki temu dowiedziałam się też wiele o córce. Ona sama zaczęła mówić o sobie, o doświadczeniach, o których wcześniej nie rozmawiałyśmy, a które wracały we wspomnieniach. Dzisiaj jest dobrze, nie potrzebuje leczenia psychiatrycznego, choć wciąż nie jest jej łatwo w relacjach z rówieśnikami.

Jakiś czas po kryzysie córki wróciła pani z rodziną do Polski. Córka poszła do szkoły w Polsce?

Próbowała. Po długiej przerwie w nauce, nie tylko ze względu na chorobę, ale ze względu na różnice w programie nauczania w Polsce i w kraju gdzie mieszkałyśmy przez cztery lata, było jej bardzo trudno. Była starsza i emocjonalnie dojrzalsza niż dzieci w klasie, do której została przyjęta. Nie była w stanie nawiązać z nimi relacji. Znów i jeszcze mocniej czuła się wyobcowana.

Przeszkadzał jej hałas na lekcjach, niezrozumienie ze strony nauczycieli, którzy oczekiwali, że będzie np. pisać kartkówki jak jej koledzy. Szkoła, mimo że nastawiona jest na uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, nie była w stanie jej pomóc. Zorganizowałam nauczanie indywidualne. Nauczyciele ze szkoły integracyjnej z naszego osiedla, którzy przychodzili do nas do domu, doskonale zrozumieli naszą sytuację i pomogli jej wrócić do nauki.

Skończyła w trybie indywidualnym 7 i 8 klasę. Teraz znowu stoimy pod ścianą. W Polsce praktycznie nie ma dla niej szkoły, zwłaszcza w tym roku, kiedy brakuje miejsc dla kilku tysięcy uczniów rozpoczynających szkołę średnią. Co dopiero dzieci z problemami takimi jak moja córka. 

Córka pójdzie do liceum?

Chciałabym, żeby wróciła do grupy rówieśniczej, do nauki w szkole. Miałam nadzieję, że odnajdzie się w liceum przy ośrodku socjoterapeutycznym w mieście, w którym mieszkamy. Miałam kontakt telefoniczny ze szkołą i poszłyśmy na pierwszą wizytę pełne zaufania, że decydującym kryterium przyjęcia do szkoły będzie jej sytuacja zdrowotna i potrzeba pomocy w powrocie do  życia wśród rówieśników.

Udało się?

Nie. Podczas wstępnej rozmowy dyrektorka wypytywała ją o oceny na świadectwie i powiedziała też, że skoro była zwolniona z egzaminu ósmoklasisty, to i tak musi zdać wewnętrzny egzamin z matematyki i języka polskiego, aby dostać się do tego liceum. Córka przestała w ogóle się odzywać. Pani dyrektor stwierdziła, że jeśli nie chce rozmawiać, to nie nadaje się do ich szkoły.

Córka ma opinię psychiatry, że powinna być zwolniona z egzaminów?

Tak, była zwolniona z egzaminu właśnie ze względu na hiperwrażliwość. Egzamin powoduje u niej tak duży stres, że nie tylko nie może pokazać tego, co potrafi, ale też jest ryzyko, że dojdzie u niej do kolejnego kryzysu. Pani dyrektor stwierdziła, że to ją nie interesuje, bo ma własny system rekrutacji, 200 kandydatów i że "każdy chciałby uczyć się w jej szkole".

Ludzie boją się osób chorych psychicznie?

Tak. Dziwią się, boją i nie dowierzają, że kryzys psychiczny można przezwyciężyć. Wciąż panuje przekonanie, że to "nieuleczalna" choroba. Właśnie te przekonania, brak akceptacji i wykluczenie nasilają stres i wycofanie osób, które doświadczyły kryzysu. Uważa się je za mniej wartościowe, inne, a to zwykle osoby o wysokiej inteligencji i wrażliwości, która sprawia, że reagują na więcej bodźców.

Świadomość, skąd się bierze kryzys zdrowia psychicznego, co go utrwala i dlaczego tak trudno z tego "wyzdrowieć", jest wciąż za mała. I to jest część tej "choroby", która dotyczy nie jednostek, ale całych społeczeństw. Wygląda to trochę tak, jakby nie było po co wracać, nie ma do kogo. 

To, co lekarze w szpitalu nazywali urojeniami - traktowałam jako ważną wiadomość o niej, o jej doświadczeniach, obawach. Słuchałam ją i pytałam, czy ją rozumiem, czy to właśnie chce mi powiedzieć?To, co lekarze w szpitalu nazywali urojeniami - traktowałam jako ważną wiadomość o niej, o jej doświadczeniach, obawach. Słuchałam ją i pytałam, czy ją rozumiem, czy to właśnie chce mi powiedzieć? fot: shotterstock.com

Pani się nie poddaje.

Jestem przekonana, że moja córka wyjdzie w świat, mimo że ten świat potrzebuje jeszcze przez jakiś czas dostosować się do niej. Będę ją chronić, będę nadal szukać dla niej odpowiedniego wsparcia i grupy ludzi, którzy jej pomogą, bo ona absolutnie potrzebuje kogoś więcej niż tylko mnie i najbliższej rodziny.

Wierzę, że są tacy ludzie i znajdziemy ich. To takie osoby jak Arnhild Lauveng, która jest teraz profesorem psychologii w Oslo. Napisała o swoich doświadczeniach w książkach "Byłam po drugiej stronie lustra" i "Niepotrzebna jak róża". Lauveng, jako 17-latka, zachorowała i przez 10 lat zmagała się z pełnoobjawową schizofrenią, zanim wróciła do zdrowia. Dziś dzieli się tym doświadczeniem z niezwykłą odwagą i mądrością - jest dla mnie wzorem i wskazówką, czego potrzebuje także moja córka, by wrócić do pełni życia. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby jej w tym pomóc.

***

Nasza rozmówczyni: mama dwójki dzieci, mediatorka, pedagog, terapeuta. Na portalu społecznościowym prowadzi profil, w którym dzieli się doświadczeniami oraz chce inspirować rodziny i osoby w kryzysie psychicznym. Pragnie stworzyć w Polsce sieć wsparcia i społeczność wzajemnego zrozumienia i towarzyszenia w największych życiowych wyzwaniach, które są związane z kryzysem psychicznym, na wzór Otwartego Dialogu w Finlandii. Na jej profilu przeczytamy:

"Kryzys psychiczny to nie jest coś, co zdarza się "u sąsiadów". Każdy z nas jest narażony na stres ponad siły i nawet tego nie zauważa. Wszyscy rodzice wierzą, że ich dzieci sobie poradzą. Kiedy dzieje się nie tak, jak myślimy, nie tak, jak "miało być", zupełnie wbrew temu, czego chcemy - nasze marzenia i nadzieje WCIĄŻ MAJĄ SENS! I dlatego jesteśmy, żyjemy i będziemy żyć, bez obaw i winy".

Powinno cię również zainteresować: "Jeżeli teraz nie zadbamy o zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży, za chwilę nie będzie czego zbierać". Ministerstwo planuje reformę

Więcej o:
Copyright © Agora SA