Po poronieniu napisała list otwarty do Facebooka. "Czy wasze algorytmy nie widzą, że moje dziecko zmarło?"

- Jeśli jesteście na tyle sprytne, by zorientować się, że jestem w ciąży i że nastąpiło rozwiązanie, to na pewno jesteście też na tyle sprytne, by domyślić się, że moje dziecko zmarło - pisze w otwartym liście do firm technologicznych Gillian Brockell.

Obecnie mało kogo dziwią personalizowanie reklamy w mediach społecznościowych. Facebook, Instagram czy Twitter z pomocą specjalnych algorytmów śledzą naszą aktywność w sieci (również poza samymi serwisami), przez co znają nasze potrzeby i upodobania. Owe algorytmy nie są jednak skonstruowane tak inteligentnie, jak pozornie mogłoby się wydawać. 

- Przedsiębiorstwa technologiczne chcą rozpieszczać użytkowników i na tym skupiają się ich algorytmy. Jednak zwracają niewielką uwagę na to, że mogą coś zepsuć lub zrobić coś niewłaściwego - mówiła w rozmowie z "ABC news" Sara Wachter-Boettcher, autorka książki poświęconej działaniu algorytmów.

Dlaczego algorytmy nie zadziałały tak, by wyłapać, że straciła dziecko?

Słowa ekspertki idealnie pasują do doświadczeń pracownicy "The Washington Post" Gillian Brockell, która na początku grudnia tego roku urodziła martwe dziecko. Mimo to na jej profilach w mediach społecznościowych nadal wyświetlały się reklamy produktów dla noworodków i karmiących matek.

O śmierci dziecka Gillian wyraźnie poinformowała nawet na Twitterze. Wcześniej szukała w wyszukiwarce informacji na temat niepokojących objawów, które pojawiły się przed przedwczesnym porodem. Kobieta od początku ciąży natrafiała na reklamy dotyczące produktów dla matek i noworodków. Dlaczego więc algorytmy nie zadziałały tak, by wyłapać, że jej dziecko nie żyje i nadal podsuwały jej treści dla szczęśliwych, świeżo upieczonych rodziców?

List otwarty do firm technologicznych

Gillian napisała w związku z tym "Otwarty list do Facebooka, Twittera, Instagrama i Experiana w odniesieniu do algorytmów i narodzin mojego syna". Szybko stał się on jednym z najczęściej udostępnianych i komentowanych tekstów w całych Stanach Zjednoczonych. Na publikację zareagowało m.in. wiele kobiet, które miały podobne doświadczenia po utracie dziecka.

Odpowiedzi na list udzielił także wiceprezes Facebooka ds. reklamy Rob Goldman. Przypomniał on Gillian o ustawieniu blokującym reklamy o określonej tematyce (m.in. dla rodziców). Jednak, jak przyznał, działanie tej funkcji nadal wymaga ulepszenia. Zapewnił także, że prace nad tym trwają.

Publikujemy otwarty list Gillian Brockell w całości.

Drogie firmy technologiczne,

Wiem, że wiedzieliście, że jestem w ciąży. To moja wina, po prostu nie mogłam się powstrzymać przed dodawaniem na Instagramie hasztagów typu #30tydzieńciąży czy #ciążowybrzuszek. Nawet kliknęłam raz czy dwa na wyświetlane przez Facebooka reklamy odzieży ciążowej.

Bez wątpienia widzieliście moje serdeczne posty z podziękowaniami dla wszystkich przyjaciółek, które przyszły na mój baby shower i oznaczenia mojej osoby na zdjęciach przez szwagierkę, która na wspomnianą imprezę przyleciała aż z Arizony. Prawdopodobnie widzieliście też, że googlowałam "świąteczną sukienkę ciążową w kratę" i "bezpieczną dla dzieci farbę do łóżeczek". I mogę się założyć, że Amazon przekazał wam datę planowanego porodu, 24 stycznia, którą wpisałam przy rejestrowaniu się na stronie.

Ale czy nie widzieliście też, że googlowałam frazy "czy to są skurcze Braxtona Hicksa?" (skurcze pojawiające się po 20. tygodniu ciąży - przyp.red.) i "dziecko się nie rusza"? Nie odnotowaliście tych trzech dni ciszy, nietypowej dla tak aktywnego użytkownika, jakim jestem? A później jeszcze publikowanych przeze mnie wyjaśnień z tak kluczowymi słowami, jak "zrozpaczona", "problem" i "poronienie" oraz dwustu płaczących emotikon wysłanych przez moich przyjaciół? Tego już nie jesteście w stanie wyśledzić?

Każdego roku w Stanach Zjednoczonych dochodzi do 26 tysięcy poronień. Takich przypadków jest o miliony więcej wśród waszych użytkowniczek na całym świecie. Pozwólcie, że zaznaczę, jak zachowują się media społecznościowe, kiedy w końcu wracasz do domu ze szpitala z najbardziej pustymi ramionami na świecie, po tym, jak spędziłaś całe dnie płacząc w łóżku, biorąc telefon do ręki na kilka minut, by zająć czymś głowę, zanim znów zaczniesz rozpaczać.

Zachowują się dokładnie tak, jakby twoje dziecko wciąż było żywe. Pea in the Pod, Motherhood Maternity, Latched Mama (marki ubrań ciążowych - przyp.red.). Każda cholerna durnostojka z Etsy, którą planowałam kupić do pokoju dla dziecka.

I kiedy my, miliony zdruzgotanych ludzi, klikamy z nadzieją "Nie chcę widzieć tej reklamy" i nawet odpowiadamy na wasze "Dlaczego?" brutalnie, ale szczerze, że "To mnie nie dotyczy", wiecie, co zakładają wasze algorytmy?

Że urodziłaś, z pozytywnym rezultatem. I zalewają cię reklamami najlepszych biustonoszy do karmienia (podczas gdy ja trzymam na piersiach liście kapusty, bo to, najlepsze, co medycyna ma do zaoferowania dla osób, które muszą powstrzymać laktację), sposobów na sprawienie, by dziecko przesypiało całą noc (dałabym wszystko, by w ogóle usłyszeć, jak moje płacze) i najlepszych wózków, które będą rosnąć razem z nim (moje już na zawsze będzie ważyć 1,85 kg).

A po tym wszystkim występuje Experian (firma gromadząca i raportująca dane na temat rachunków i kredytów klientów - przyp.red.) z najgorszym ciosem ze wszystkich firm: spamem z zachęceniem mnie do "dokończenia rejestracji swojego dziecka" (nigdy nawet jej nie zaczęłam, ale pewnie), by śledzić jego historię kredytową przez życie, którego nigdy nie będzie miało.

Proszę, firmy technologiczne, błagam was: jeśli jesteście na tyle sprytne, by zorientować się, że jestem w ciąży, że nastąpiło rozwiązanie, to na pewno jesteście też na tyle sprytne, by zorientować się, że moje dziecko zmarło. I że w związku z tym możecie dostosować do mnie wyświetlane reklamy, albo - może - nie wyświetlać ich w ogóle.

Pozdrowienia,

Gillian

Chcesz wziąć udział w dyskusji? Podziel się z nami swoją opinią lub historią. Napisz do nas: edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy publikujemy w serwisie, a ich autorów nagradzamy książkami.

Katarzyna Łodygowska: Kobieta, która poroniła, ma w szpitalu zagwarantowaną pomoc psychologa

Więcej o:
Copyright © Agora SA