"Dziecko nie ma kości nosowej. Wie pani, co to znaczy?". Jak prawo do wyboru odwiodło katoliczkę od aborcji

"Tyle siebie znamy, ile nas sprawdzono". Tak blogerka podsumowuje opowieść o drodze, którą przeszła - od momentu, kiedy dowiedziała się, że może urodzić dziecko z zespołem Downa, po rozważanie aborcji i ostateczną decyzję.

Autorka bloga "Mama na piątek" postanowiła podzielić się bardzo osobistą historią związaną ze swoją drugą ciążą. Nie bez powodu - zrobiła to w przeddzień Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, który odbył się w ramach protestu przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego.

Zobacz wideo

Jej opowieść - kierowana do "szanownych obrońców życia" - to silny głos (i wciąż aktualny, stąd przypominamy ją naszym Czytelnikom) który dobitnie uświadamia, co daje Polkom możliwość wyboru w sytuacji, kiedy mają urodzić dziecko, które będzie ciężko chore i niepełnosprawne.

Blogerka bardzo obszernie i szczerze opisała nie tylko sytuację, która stała się jej udziałem, ale przede wszystkim swoje emocje, odczucia i myśli. Zaczęła od tych pozytywnych, kiedy wspomniała, jak wraz z drugą ciążą jej "marzenie o więcej niż jednym dziecku miało się spełnić". W 13. tygodniu wybrała się na tzw. USG genetyczne do, jak sama twierdzi, "jednego z najlepszych specjalistów w kraju".

„Dziecko nie ma kości nosowej. Wie pani, co to znaczy?”

To od niego w trakcie przeciągających się badań usłyszała pytanie, które radość z ciąży zamieniło w strach i rozpacz. „Dziecko nie ma kości nosowej. Wie pani, co to znaczy?”, powiedział. Wiedziała - to ważny marker zespołu Downa. 

Lekarz przypomniał jej statystyki z których wynika, na tym etapie kość nosowa nie występuje u 80% płodów z zespołem Downa i u 1% płodów bez wady. Zapewnił też, że dysponuje najlepszym sprzętem, ale mógł się pomylić i jedyne, co jej pozostało, to powtórzenie badań. 

"W Niedzielę Wielkanocną poszłam na mszę i pomodliłam się o jakiś znak"

Oczekiwanie na kolejny termin badań zbiegło się z Wielkanocą. Blogerka wspomniała, że święta i spotkania z gratulującymi jej ciąży bliskimi były dla niej bardzo trudne. Nikomu - oprócz mężowi - nie była jeszcze w stanie powiedzieć, czego dowiedziała się od lekarza. Nocami miała koszmary związane z USG i porodem, a za dnia udawała, że wszystko jest w porządku. Choć, jak sama pisze, chciała zniknąć.

W niedzielę wielkanocną poszła też do kościoła, gdzie zaczęła modlić się o jakiś znak. Po wybrzmieniu pieśni "Otrzyjcie już łzy, płaczący" jej wzrok niespodziewanie padł na stojącą przed nią dziewczynkę z zespołem Downa. Blogerka wspomina, że w tym momencie "jej serce zjechało w dół do żołądka".

"Lekarz powiedział, że nie pomoże w wychowaniu upośledzonego dziecka"

Kolejne badania potwierdziły brak kości nosowej u płodu. Lekarz starał się ją uspokoić, że wciąż nie wyklucza to szansy na urodzenie zdrowego dziecka, ale zaznaczył, że matka ma podjąć rzeczową decyzję "w oparciu o statystyki i możliwości medycyny, bo [lekarz - przyp.red.] nie będzie w stanie pomóc w ewentualnym wychowywaniu upośledzonego dziecka".

Podał jej też ewentualne rozwiązania - nie robić nic i dowiedzieć się, czy dziecko jest chore dopiero po porodzie, wykonać dodatkowe badania (w tym amniopunkcję, która jest inwazyjnym, ale dającym rzetelne wyniki badaniem) oraz aborcję. O tej ostatniej blogerka jednak nie wspomniała od razu.

Zdecydowała się bowiem na amniopunkcję, na którą musiała poczekać kolejne 3 tygodnie. W tym czasie gromadziła wiedzę na temat związany z badaniem, szansami, wadami płodu i rozmyślała o wszystkim tym, co mogłoby ją czekać w przyszłości, jeśli jej dziecko urodzi się chore.

Kiedy zastanawiała się, co taka sytuacja oznaczałaby dla jej starszego synka, pojawił się u niej potężny lęk. Kobieta wspomina, że ze strachu cały czas się trzęsła, nie mogła oddychać i panikowała, a z powodu ściśniętego żołądka nie była w stanie nic jeść ani pić.

Nie rozumiałam, co mówią do mnie inni ludzie, byłam jak za mgłą, skupiona na własnym strachu. Pozostałam w tym stanie przez dziesięć dni. Dziesięć najkoszmarniejszych dni w moim – przyznaję, uprzywilejowanym i pozbawionym większych traum – życiu.

"Od kiedy pamiętam, wierzyłam, że życie zaczyna się w momencie poczęcia"

Blogerka w swojej historii wróciła też do przeszłości. Wyjaśniła, że jeszcze jako licealistka uważała, że życie zaczyna się w momencie poczęcia i zasługuje na ochronę bez względu na wszystko. Życiowe doświadczenie (autorka podkreśliła, że nie miało to nic wspólnego z rozpoczęciem przez nią życia seksualnego i obawami o ciążę, bo to nastąpiło o wiele później) mocno zmieniło jej podejście.

Moje poglądy ewoluowały wraz ze zdobywaniem przeze mnie wiedzy o świecie i wrażliwości na nieszczęście drugiego człowieka. Obecnie uważam, że aborcja jest złem, jednak zakaz aborcji jest równie zły. Czuję bowiem, że mój pogląd o świętości życia od momentu poczęcia wynika z mojego światopoglądu, a nie obiektywnych faktów.

Zaznaczyła również, że w swojej sytuacji uznawała prawo kobiet o innych poglądach do przerwania ciąży, ale sama uważała, że musi urodzić swoje dziecko niezależnie od tego, czy będzie zdrowe czy chore. 

"Znałam statystyki: 80 proc. ojców niepełnosprawnych dzieci porzuca rodzinę"

Mimo to cały czas była sparaliżowana strachem. Bała się nie tylko o własną przyszłość z niepełnosprawnym dzieckiem - poświęcenie mu każdej wolnej chwili i środków, ale też to, co to zmieni w życiu jej starszego syna. Przerażało ją zwłaszcza to, że jego przyszła partnerka mogłaby nie zaakceptować faktu, że ich ewentualne dzieci również są bardziej narażone na ryzyko urodzenia się z zespołem Downa. Nie dawało jej spokoju także to, że chcąc nie chcąc jej syn miałby moralny obowiązek zajęcia się swoim chorym bratem po jej śmierci.

Martwiła się również, czy poradzi sobie finansowo. Brała pod uwagę nawet to, że jej mąż może ją zostawić, bo nie udźwignie wychowania niepełnosprawnego dziecka. "Znałam statystyki: około 80 proc. ojców niepełnosprawnych dzieci porzuca rodzinę.", napisała.

"Przecież ja nie muszę urodzić tego dziecka, jeśli okaże się, że ma wadę!"

W ciągu kilku tygodni czekania na diagnozę i rozważania wszystkich scenariuszy, blogerka, jak sama mówi, stała się "wrakiem człowieka". Aż w końcu przyszło olśnienie - lekarz wśród różnych alternatyw jako jedno z rozwiązań sytuacji podał aborcję. 

"Przecież ja nie muszę urodzić tego dziecka, jeśli okaże się, że ma wadę!", dotarło do bohaterki. W tym momencie, jak wspomina, poczuła ogromną ulgę - tak dużą, że w końcu "zeszło" z niej napięcie ostatnich dni i kilka kolejnych przeżyła w całkowitym spokoju. Aż w końcu, w trakcie seansu kinowego, kiedy jej myśli zaczęły błądzić wokół ciąży, "doznała czegoś niezwykle wzruszającego".

Dotarło do niej, że bez względu na diagnozę, chce urodzić. Myśli o aborcji, które wcześniej uspokoiły ją na kilka dni, okazały się dla niej zbawienne, mimo że ostatecznie podjęła decyzję, że nie przerwie ciąży. Dlaczego więc zwróciła się do "szanownych obrońców życia" w swojej historii? Wyjaśnia to na końcu:

No właśnie: decyzję. Warunkiem decyzji jest możliwość wyboru. W mojej ocenie właśnie ta możliwość wyboru zaowocowała ostatecznie moim spokojem i decyzją za życiem. Nie wiem, jak bym zareagowała, gdybym tego wyboru nie miała. Nie wiem też na pewno, jak bym zareagowała, gdyby amniopunkcja wykazała wadę. Tyle siebie znamy, ile nas sprawdzono, szanowni obrońcy życia…

Ostatecznie amniopunkcja wykazała, że drugie dziecko autorki nie urodzi się z zespołem Downa. Opis jej przeżyć skłonił kilka innych kobiet do opowiedzenia swojej, podobnej historii w komentarzach. Te - w przeważającej większości - były zdecydowanie pozytywne.

Zobacz też:

Więcej o:
Copyright © Agora SA