Wychodząc z założenia, że "jakikolwiek filtr przeciwsłoneczny jest lepszy niż żaden", Rebecca Cannon postanowiła skorzystać z kosmetyku, który podsunęła jej siostra, kiedy razem ze swoją 14-miesięczną córką pojechały do niej w odwiedziny.
Jak się okazało, popełniła błąd. Użycie filtra w aerozolu marki Banana Boat, który jest reklamowany jako "idealny dla delikatnej skóry dziecka", u Kyle skończyło się wizytą w szpitalu, gdzie opatrujący jej rany lekarz przyznał, że spotkał się już z podobnymi przypadkami.
Na tej podstawie ocenił, że poparzenia zostały wywołane nie przez słońce - które zgodnie ze słowami Rebecci tamtego dnia wcale nie świeciło mocno - ale przez sam filtr. Zasugerował też, że obrażenia na twarzy jej córeczki to wynik ostrej reakcji alergicznej.
Kanadyjce to wyjaśnienie jednak nie wystarczyło. Mając w pamięci słowa lekarza o tym, że trafiały do niego inne dzieci z podobnym problemem, młoda mama postanowiła poszukać na ten temat więcej informacji w sieci. Przy okazji podzieliła się też całą historią i dokumentującymi ja zdjęciami na Facebooku:
W wyniku internetowego "śledztwa" Rebecca odkryła, że większość rodziców, których pociechy doznały podobnych poparzeń, wini za ten stan rzeczy nie alergię, ale same filtry, a dokładniej te, które są sprzedawane w formie aerozolu.
Mimo że jak dotąd nie wiadomo, co konkretnie - na przykład jaki składnik - miałby wywoływać takie reakcje u dzieci, Kanadyjka uznała, że warto przestrzec wszystkich przed używaniem filtrów w spreju i tych marki Banana Boat. "Nie rozumiem, dlaczego jeszcze są w sprzedaży", napisała oburzona pod postem ze zdjęciami swojej poparzonej córeczki.
Żeby to wyjaśnić, zwróciła się zresztą do ich producenta. "Rozmawiałam z Banana Boat i w tym momencie, oprócz zaoferowania mi zwrotu pieniędzy za kosmetyk, zachowują się tak, jakby nie zamierzali nic zrobić z tą sytuacją", wyznała z oburzeniem.
To nie pierwszy przypadek, kiedy stosowanie produktu tej firmy jest powiązane z silnymi poparzeniami u dziecka. W zeszłym roku pisaliśmy o 3-letnim wtedy Liamie, który spędził na plaży kilka godzin razem z rodziną. Jego mama smarowała go co dwie godziny dokładnie tym samym kosmetykiem z - niestety - tym samym efektem, co u 14-miesięcznej Kyle.
"Po 72 godzinach cała buzia mojego synka spuchła, była rozpalona i czerwona, na policzkach pojawiły się głębokie rany i pęcherze", relacjonowała na Facebooku. To samo przytrafiło się córce Rebecci, tyle że jeszcze szybciej, bo już na drugi dzień.
Posty obu pań zebrały mnóstwo - często podobnych - komentarzy, w tym od osób, które zarzucały im nieodpowiedzialność. Wielu użytkowników zasugerowało, że problem tkwi nie w samym składzie czy formie produktów, których użyły, ale to, że były już przeterminowane.
Mogli mieć sporo racji, bo na kosmetykach firmy Banana Boat, które nie są dostępne w Polsce, nie ma wyraźnego oznaczenia ich daty ważności, a to w przypadku filtrów przeciwsłonecznych - każdego rodzaju i marki - bardzo ważna informacja. Dlaczego, tłumaczy i ostrzega dr Bartosz Pawlikowski, dermatolog i pediatra:
W związku z permanentną ochroną przed słońcem, kosmetyki ochronne należy zmieniać raz w roku ze względu na przemijającą aktywność filtrów zarówno biologicznych (mineralnych), jak i syntetycznych. Kosmetyk po prostu się starzeje i nie wiemy później, w jakim zakresie chroni naszą skórę
I o tym trzeba bezwzględnie pamiętać. Zaznaczają to nawet producenci preparatów do opalania - że po upływie 12 miesięcy od otwarcia takie kosmetyki mogą stracić już swoje ochronne właściwości. Jeśli więc nie wiemy, czy "ten krem z zeszłego roku jest jeszcze dobry", bo nie możemy znaleźć na nim daty ważności, bezpieczniej jest kupić nowy.
Zobacz też: