List czytelniczki o dzieciństwie: Miałam 13 lat, gdy urodziła się siostra. Ale moje dzieciństwo skończyło się o wiele wcześniej

Jedna z naszych czytelniczek napisała do nas list, do którego zainspirował ją nasz artykuł o dzieciach dorosłych ponad miarę, czyli ludziach którzy jako dzieci musieli "rodzicować" dorosłym. Podzieliła się w nim swoją historią.

Jestem pod ogromnym wrażeniem artykułu "Dzieci dorosłe ponad miarę. Psychoterapeutka: Matka pokłóci się z partnerem i dziecko zaprasza do łóżka". Ten artykuł zainspirował mnie do opowiedzenia mojej własnej historii.

Miałam 13 lat, kiedy urodziła się moja druga siostra. Ale to nie wtedy skończyło się moje dzieciństwo. Skończyło się ono o wiele wcześniej.

By zrozumieć moją historię, trzeba cofnąć się o jedno pokolenie. Jak to określiła moja mama (po latach znów uczę się tak ją nazywać), jej rodzice urządzali wieczne pijackie libacje. Wynikiem tych „spotkań towarzyskich” były kolejne dzieci. Dziadkowie wyprodukowali sześcioro.

Moja mama, jako najstarsza z rodzeństwa, obciążona była niezliczoną ilością obowiązków - od roznoszenia mleka prosto po szkole, pracę w rodzinnym warzywniaku, porządki domowe, aż po opiekę nad pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Wszelka niesubordynacja była umiejętnie zwalczana przemocą psychiczną oraz fizyczną. Przede wszystkim fizyczną.

Wszystko to po latach eskalowało, najpierw jej depresją, następnie zaś atakami schizofrenii. Zanim jednak słowo na „s” pojawiło się w naszym domu, zdążyłam ukończyć 22 lata. W tym czasie sprzątałam, gotowałam, zmieniałam pieluchy, wymyślałam kolejne wymówki, dlaczego nie mogę spotkać się z koleżankami po szkole, zawalałam kolejne egzaminy, nie spałam pół nocy, czekając, czy pijany konkubent matki wróci znów w nocy (udało mu się w końcu kiedyś odebrać klucze; stwierdził, że siekiera też się nada).

Ledwo osiągając pełnoletność, wiedziałam już, jak zrobić obiad dla rodziny, mimo że w kuchni były jedynie ziemniaki, kostki rosołowe i makaron z Caritasu. Wiedziałam, co zrobić, zastając płaczącego na podłodze tatę z niemowlakiem w ręku oraz co zrobić, jeżeli mama znów odstawiła w tajemnicy leki. Pisanie podania o mieszkanie komunalne, palenie w piecu czy obchodzenie się bez podstawowych środków higieny było codziennością.

I w tym wszystkim szukałam jakiejkolwiek miłości. Czegoś, co będzie substytutem tego, czego nigdy nie dostałam. Skończyło się to własnym załamaniem psychicznym, niskim poczuciem wartości, wykorzystaniem przez nieodpowiednich partnerów, topieniem stresu w lekkich, ale regularnie spożywanych używkach.

Skończyłam studia licencjackie, potem magisterskie (w trybie dziennym), pracowałam w sieci fast-food, jako ochrona na meczach, liczyłam zupki chińskie o czwartej rano w supermarketach, udzielałam korepetycji. Tylko na sen i relaks jakoś nigdy nie mogłam znaleźć czasu.

Parę miesięcy temu kupiłam używaną konsolę do gier. Ale nawet nie wyjęłam z kartonu.

„Bo MUSZĘ umyć podłogi”.

„Bo MUSZĘ zacząć ten kurs.”

„Bo MUSZĘ rozłożyć pranie.”

„Bo nie zaplanowałam jeszcze obiadu na jutro.”

„Bo koleżanka jest smutna i, mimo własnego zmęczenia i potrzeby odpoczynku, muszę jechać ją pocieszyć. To mój obowiązek.”

Wczoraj pierwszy raz w życiu zostawiłam stertę garów w zlewie. Po ciężkim dniu w wyjątkowo stresującej pracy wolałam pograć w grę  z partnerem. Nie obyło się bez wyrzutów sumienia i zaglądaniu od czasu do czasu do kuchni (niestety brudne naczynia same nie chciały jakoś zniknąć).

 Ale ostatecznie wybrałam SIEBIE, ciepło drugiego człowieka, mruczące koty i kubek parującej herbaty. To był dobry wieczór. 

Czytaj również:

Dorosłe dziecko: To ja kładłam spać pijanego ojca. Czułam się ważna, potrzebna, niezastąpiona [LIST]

Przez lata byłam rodzicem dla mojej mamy. Do tej pory nienawidzę pijanych ludzi [LIST]

To córki zajmują się niepełnosprawnym rodzeństwem. Synowie mają taryfę ulgową? [LIST]

Więcej o:
Copyright © Agora SA