"Wizualny i mentalny PRL". Matka opisuje pobyt w szpitalu z noworodkiem [LIST]

Nadal są u nas szpitale, w których przeżywa się koszmar. I nie chodzi tylko o warunki lokalowe, lecz także o sanitarne. "W piątek popsuła się toaleta, do niedzieli nie został wezwany fachowiec" - opisuje matka ze Śląska.

Przy publikacji artykułu "Krzesło 6,8 zł, leżak 8. Ojciec o tym, ile trzeba płacić za czuwanie przy dziecku w polskim (darmowym) szpitalu" poprosiliśmy, abyście opisali swoje przeżycia związane z pobytem w szpitalu z dzieckiem. Czego doświadczają rodzice opiekujący się chorym dzieckiem w szpitalu? Publikujemy list, który przysłała do nas mama noworodka ze Śląska.

"Od pierwszej chwili byłam przerażona"

Po narodzinach u syna zdiagnozowano żółtaczkę fizjologiczną. Wypisano nas do domu, dziecko w stanie dobrym. Po kilku dniach poziom bilirubiny u syna gwałtownie wzrósł. Ponownie trafiliśmy do szpitala, tym razem na oddział pediatryczny w Bytomiu. Od pierwszej chwili byłam przerażona. Oddział w Bytomiu to wizualny i mentalny PRL. 

Izba przyjęć pediatrii mieści się na parterze szpitala, niedaleko drzwi wejściowych. Nie ma osobnych drzwi oddzielających poczekalnię od przedsionka/klatki schodowej, w związku z czym jest bardzo zimno. Dla chorego dziecka czekającego długo na przyjęcie nie jest to komfortowa sytuacja. 

Na oddziale za pobyt rodzica nie trzeba nic płacić. Wyposażenie oddziału pamięta chyba lata 60. Brak jakichkolwiek "wygód" dla rodzica, który chce przebywać razem z dzieckiem. Musieliśmy dowieźć sobie łóżko polowe i pościel.

Na wyposażeniu sali są trzy łóżeczka, dwa małe krzesła i jeden fotel, z którego ciężko było mi wstać z raną po cesarskim cięciu. Z umywalko-wanny dla dziecka ciepła woda leci z kranu dopiero po kilkunastu minutach, trzeba odkręcić kran i zostawić lejącą się wodę, aż nabierze odpowiedniej temperatury.

"Na cały odziała przypada jedna toaleta"

W kuchni jest tylko czajnik, garnek z wodą na kuchence turystycznej oraz mleko modyfikowane. Kuchenka mikrofalowa dostępna tylko dla personelu. Rodzic oczywiście nie ma zapewnionych posiłków na terenie szpitala. Nawet podgrzanie przyniesionego posiłku jest tu problemem.

Na cały oddział (sześć pokoi, w każdym trzy łóżeczka) przypada jedna toaleta i jeden natrysk dla rodziców. To zdecydowanie za mało. Dodam jeszcze, że w piątek popsuła się toaleta, do niedzieli wieczora nie został wezwany fachowiec. Nieczystości trzeba było spłukiwać wodą z wiaderka. Nie jest to higieniczne, a nalanie pod prysznicem i noszenie do toalety kilku litrów wody dla kobiet po porodach może stanowić problem.

Brudne pampersy wrzucane są do wspólnego kosza w pomieszczeniu zwanym "brudownikiem". W mojej opinii to kolejne zaniedbanie sanitarne. Jak się potem okazało, nieprzyjemne w skutkach dla nas, ponieważ syn w szpitalu zakaził się rotawirusem. Przy okazji zaznaczę, że na stronie Inspekcji Sanitarnej jako jedną z dróg szerzenia się zakażenia został wymieniony „bezpośredni kontakt z zakażoną osobą lub jej wydalinami - głównie poprzez zakażony stolec".

"Mąż został wyproszony"

Personel medyczny bywał nieuprzejmy. Zdarzało się zwracanie do rodzica po imieniu lub bezosobowo. Personel nie informował nas co do stanu zdrowia i dalszego leczenia dziecka w sposób wystarczający, do tego nigdy z własnej inicjatywy. Musieliśmy dopytywać się i dopraszać o jakąkolwiek informację.

Po przyjęciu na oddział mąż chciał być obecny przy badaniu dziecka (syn bardzo długo i głośno krzyczał), jednak pielęgniarki go wyprosiły, mówiąc, że ma im nie patrzeć na ręce. Nie powiedziały ani słowa, gdy podeszłam do nich ja i stanęłam z boku, chwyciłam syna za rączkę, żeby się uspokoił podczas badania. 

Gdy mąż postanowił zmieniać mnie w nocy (ja wracałam co drugą noc do domu), spotkał się z dziwnymi komentarzami pielęgniarek. Były zdziwione, że ojciec dziecka chce zostać z synem na noc. Ja z kolei usłyszałam nieprzyjemne komentarze za pozycję do karmienia piersią. Kiedy sąsiadka z sali spytała, czy w szpitalu jest doradca laktacyjny, usłyszała, że to żadna filozofia przystawić dziecko do piersi.

Podczas pobytu w szpitalu syn był poddany fototerapii, którą cały czas nadzorowałam ja, nie personel medyczny. Aparat do fototerapii ledwo się trzymał. 

Syn miał USG głowy. Osoba wykonująca badanie zaprosiła w jednym czasie wszystkie dzieci: niemowlęta, dzieci młodsze i starsze, te z chorobami zakaźnymi i nie, twierdząc, że w szpitalu nie ma dzieci zdrowych. Owszem, zgadzam się, ale jest chyba różnica między niemowlęciem z żółtaczką a dzieckiem z zapaleniem płuc czy rotawirusem.

Zastanawiam się, dlaczego ofiarami są dzieci? Dlaczego rodzice muszą koczować przy dziecku w beznadziejnych warunkach? Wyposażenie oddziału w chociażby 18 łóżek polowych nie jest dużym kosztem.

Staram się zrozumieć personel medyczny, który pracuje w ciężkich warunkach, jednak naprawdę czasem wystarczy odrobina empatii i zrozumienia dla zestresowanego rodzica.

***

Jedli chcesz podzielić się swoim doświadczeniem związanym z pobytem z dzieckiem w szpitalu, prosimy o mail na adres: edziecko@agora.pl. Czekamy na wszystkie listy, również na te pokazujące, że w polskich szpitalach bywa bardzo dobrze i profesjonalnie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA