Co się dzieje na SORze? "Cierpiące dzieci stoją w kolejce jak na Kasprowy w sezonie" [WASZE LISTY]

Kilkugodzinne kolejki, zmęczeni lekarze i pielęgniarki, zdesperowani rodzice - to częsty obraz na oddziałach ratunkowych w szpitalach dziecięcych. Czy reforma służby zdrowia to zmieni? Czekamy na wasze listy i publikujemy pierwszy z nich.

Piszę do Was, bo jestem bardzo zaniepokojona.

Dziecko miało wypadek w szkole, pojechaliśmy do szpitala. To, co działo się potem, nie może mi wyjść z głowy. A jak patrzę na planowane i wdrażane zmiany w służbie zdrowia, to boję się, że będzie tylko gorzej.

W skrócie: szkoła, nastolatki, przepychanki i kolano mojego syna przesunęło się pod dziwnym kątem z stosunku do kości. Młody zwijał się z bólu. Szybka akcja, wszyscy postawieni na nogi. Jako rodzice zostaliśmy natychmiast wezwani do szkoły. Było jasne, że trzeba zrobić prześwietlenie. Mieszkamy w Warszawie, blisko szpitala na Szaserów, więc tam w pierwszej kolejności zawiozłam syna.

Otóż źle.

Bo pediatryczny oddział ratunkowy w takich przypadkach nie pomoże. Nie mają dziecięcej chirurgii ani ortopedii i nic nie poradzą, chociaż spędziliśmy tam dwie godziny na różnych formalnościach.

Ruszamy do innego szpitala.

Na miejscu wita nas leżąca na stole gazetka z informacją o planowanej od 1 października reformie służby zdrowia. Piękne zdjęcia, uśmiechnięte twarze, mapka szpitali, które zaklasyfikowały się do nowej sieci i... papka.

Pisał to chyba jakiś bot.

I to wyspecjalizowany w tworzeniu zdań bez żadnego znaczenia: „Celem tej reformy jest uniknięcie schematu, który przyczynia się do leczenia pacjentów w oparciu o ilość. Reforma ma sprawić, że pacjent przestanie być jednostką chorobową dla szpitali, a opieka nad nim będzie kompleksowa. Dzięki nowej ustawie limity będzie można, w ramach ryczałtu, przesuwać z jednych procedur na inne. Celem szpitali jest aby (tu naprawdę nie było przecinka) pacjenci, którzy trafią do szpitala, byli leczeni na to, na co faktycznie chorują, a w rezultacie wychodzili z placówki zdrowi.”.

Czyli właściwie co?

Korytarz jest pełen dzieci, od niemowląt po nastolatki. Złamania, wirusy, zagadkowe omdlenia, poparzenia, wszystko. Rodzice w skupieniu czekają w kolejce, a ich serca ściskają się w bólu i zmartwieniu. Janek płacze, bo wpadł na Zosię i to uderzenie rozcięło mu język na pół.

Jola siedzi na wózku i się nie rusza.

A ja rozmawiam z innymi rodzicami i pytam, ile tu się czeka, jak ten cały proces wygląda, bo dawno tego nie robiłam. Dowiaduję się od naprawdę umęczonych matek i ojców, że jeden z nich był tu już o 8.00 rano i może zaraz wejdzie (jest 15.00). Pytam pielęgniarek, ile to zajmie. Widać, że same są zmęczone patrzeniem na to wszystko i bezradnością (choć uśmiechają się radośnie do najbardziej chorych dzieci), ale zapewniają, że wszystko będzie dobrze, że tu faktycznie długo się czeka, bo małych pacjentów jest bardzo dużo.

Wychodzi lekarz, ziemista cera, sińce pod oczami,

sam jakby lekko się słania, próbuje ogarnąć najbardziej dramatyczne przypadki. Personel i lekarze starają się i walczą, ale po prostu nie dają rady. Liczba chorych dzieci jest zbyt duża. A ja z tyłu głowy mam tę reformę z gazetki, że pomocy dla dzieci będzie jeszcze mniej, mniej placówek. No ale opieka kompleksowa, przesuwanie procedur, będziemy wychodzili z placówki zdrowi.

I mnie szlag trafia.

Bo współczuję tutaj wszystkim: i swojemu dziecku, bo cierpi, i innym dzieciom, i ich rodzicom, i lekarzom, i pielęgniarkom, że to tak wygląda. Wszyscy tam wyglądamy jak ciche i pokorne stado owiec czekających po 7 godzin na smutnym korytarzu.

Myślę: może ja przesadzam.

Kobiety są oskarżane o zbytnią emocjonalność, sytuacja ogólnie napięta i związana z kryzysem (kolano, więzadła, chodzenie, ból etc.). Myślę jeszcze raz. I kurczę, ja jednak nie przesadzam. Moje dziecko nie dostanie szybko pomocy, której potrzebuje, inne cierpiące dzieci też będą stały w kolejce jak na Kasprowy w sezonie. Czy to jest normalne?

Finał jest taki:

podchodzę do pielęgniarek z informacją, że jednak nie mogę tutaj dłużej czekać. Muszę coś z tym zrobić. Poszukam pomocy prywatnie. Wydam kupę kasy, ale już po prostu nie daję tu rady. Mija piąta godzina od wypadku. Na co słyszę nieśmiałą sugestię: „to może nich pani tam dopisze w karcie, że pani rezygnuje ze względu na zbyt długi czas oczekiwania. Może to kiedyś ktoś przeczyta i weźmie pod uwagę”.

Napisz do nas list w ramach akcji "Rodzic z dzieckiem na SORze"

1 października zostanie wdrożona reforma służby zdrowia dotycząca sieci szpitali (o szczegółach reformy przeczytasz w artykule: "Sieć szpitali: co przyniesie reforma PiS? Wyjaśniamy krok po kroku"

Szef resortu zdrowia zapewnia, że od 1 października pacjenci odczują zmiany na lepsze i to od razu, że reforma jest po to, aby to pacjent był w centrum wszystkich działań służby zdrowia.

Jako rodzice z uwagą będziemy przyglądać się tym zmianom i z nadzieją, że sytuacja w dziecięcych szpitalach z odziałem ratunkowym (SOR) wreszcie się poprawi.

Rodzice, którzy byli zmuszeni odwiedzić z dzieckiem szpitalny odział ratunkowy wiedzą co się dzieje w poczekalniach, że na pomoc lekarza trzeba czekać kilka/kilkanaście, że nie załatwi się niczego, zanim rodzic nie wypełni pliku formalności, nawet w sytuacji, kiedy dziecko „leje się przez ręce”.

Mamy nadzieję, że reforma rozwiąże problem braku personelu medycznego na oddziałach ratunkowych, zlikwiduje kilkugodzinne kolejki, sprawi, że dziecko w sytuacji zagrożenia życia otrzyma szybką, sprawną, profesjonalną pomoc.

Wierzymy też, że są w Polsce odziały ratunkowe w których otrzymaliście szybką i fachową pomoc. Na takie listy też czekamy.

Opisujcie swoje doświadczenia z SORu ze szpitali dziecięcych, szczególe te, które miały miejsce po 1 października. Listy wysyłajcie na adres: edziecko@agora.pl.

W tytule maila prosimy wpisać: Akcja: Rodzic z dzieckiem na SORze.

Wasze listy anonimowo opublikujemy na serwisie Edziecko.

Więcej o:
Copyright © Agora SA