"Lech robi robotę", a "Bazyliszka się nie bałam, bo jest taki słodziutki" - rodzinna wyprawa do Legendii

To miała być niespodzianka dla dzieci na Dzień Dziecka. Dwa wejścia do Legendii - Śląskiego Wesołego Miasteczka. Jednak nie tylko one bawiły się świetnie - my, dorośli, także!

W dużej bliskości Katowic byliśmy już rodzinnie co najmniej 10 razy. Za każdym razem przelotem - nie zatrzymując się ani na chwilę, po drodze do Wisły. Bielsko-Białą, Cieszyn znamy, ale do Katowic nigdy wcześniej nie dotarliśmy. Aż do ostatniego Dnia Dziecka. Pretekstem do odwiedzin Śląska stała się niespodzianka, którą chcieliśmy zrobić naszym dzieciom: dziewięciolatkowi i czterolatce. Mieliśmy ruszyć w Boże Ciało, spędzić popołudnie w Legendii - Śląskim Wesołym Miasteczku, przenocować, spędzić kolejny dzień w Legendii i wrócić do Warszawy. Takie dwa dni i czas całkowicie poświęcony dzieciom. Jeśli zastanawiacie się, jaki prezent zrobić swojej rodzinie, to taki wyjazd jest sprawdzonym (przez nas) i bardzo trafionym pomysłem. Dlaczego?

Co oprócz 500 plus rodzicom oferuje państwo?

Zataczamy koło

Śląskie Wesołe Miasteczko położone jest w Chorzowie na terenie Parku Śląskiego i otacza zbiornik wodny, po którym można pływać wypożyczonymi łódkami. Park ma ponad pół wieku, podobnie jak drzewa, które w nim rosną – nie ma więc problemu z chowaniem się do cienia, co w przypadku małych dzieci jest ważne. Chodzenie po Legendii jest zupełnie naturalne – idzie się od atrakcji do atrakcji zataczając powoli ogromne koło.

Dzieci biegają podekscytowane, a rodzice podążają za ich spontanicznym zygzakiem. Na początku i na końcu koła mamy skumulowane atrakcje dla mniejszych dzieci – karuzele, wirujące filiżanki, młyny, od których nie kręci się w głowie, a siła odśrodkowa nie wciska za mocno w siedzenie, nie są ekstremalne, ale maluchy piszczą z radości.

Zanim wejdziecie na jakąś atrakcję, zawsze warto przyjrzeć się, o co w danym urządzeniu chodzi. Ja sądziłam, że mój lęk wysokości nie przeszkodzi mi w jeździe na ogromnej, wolno kręcącej się karuzeli (gondolki przypominają ogromne kwiatki). Okazało się jednak, że ślimacze tempo obrotu wcale nie pomagało w moim strachu. Im bardziej ja dygotałam, tym bardziej rozweselona była moja rodzina.

Tłoczno, ale do przeżycia

Przyjeżdżając do Legendii 31 maja, trafiliśmy na ciszę przed burzą, jakim był 1 czerwca, czyli Dzień Dziecka. Potraktowaliśmy jednak to popołudnie jako rekonesans, poznanie atrakcji i przemyślenie, jak mamy rozłożyć siły następnego dnia. Do większości atrakcji nie było wcale albo były niewielkie kolejki. W Dzień Dziecka, o czym przekonaliśmy się następnego dnia, było większe obłożenie. Ale wciąż – kolejki szły w miarę sprawnie, choć trzeba było dłużej czekać. Jeśli jednak Dzień Dziecka uznamy za apogeum możliwego obłożenia, to normy cierpliwości dzieci nie zostały przekroczone.

Dla każdego coś miłego

Ja razem z naszą córeczką nie jesteśmy typami ekstremalnymi. Moja granica to karuzela łańcuchowa, na którą można wejść mając już 120 cm. Dlatego na pewnym etapie pobytu w Legendii dokonał się naturalny podział - na tych, co lubią ekstremalne przeżycia i na te, które wolą blisko ziemi i z nogami w dół.

Do pierwszej grupy należeli syn i mąż, do drugiej ja i moja czterolatka. U nas były więc skoki na batutach, bujanie się na huśtawkach, szaleństwa w dmuchanym zamku, zjeżdżanie z wysokich zjeżdżalni (podchodzenie pod nie to wspaniały trening mięśni nóg dla każdego rodzica), jazda na samolotach, i walka z Bazyliszkiem (córka miała przez całą trasę zaciśnięte mocno powieki, ale po wyjściu z atrakcji podsumowała, że: Bazyliszka się nie bała, bo był taki słodziutki). Team ekstremalny w tym czasie szalał na kolejkach górskich, roller coasterze Lech i Diamond River.

Ta ostatnia atrakcja - nam dziewczynom też sprawiła dużo radości. Zwłaszcza, kiedy obserwowałyśmy niczego nieświadomych ludzi stających w strefie ochlapywania przez zjeżdżający wagonik.

Po zejściu z roller coastera Lech syn radośnie podskakując zapytał, czy może zjechać jeszcze raz. Mąż musiał chwilę poczekać, aż  unormuje mu się tętno, krew z powrotem spłynie na twarz, ustąpi dygot nóg. Jak już odzyskał mowę, powiedział z uznaniem, ale drżącym głosem, że „Leszek robi robotę”.

„Jeść, pić, siusiu”

Każdy rodzic zna tę mantrę. Z jedzeniem i piciem w Legendii nie ma problemu. Co kilkadziesiąt metrów jest jakieś stanowisko gastronomiczne, w którym można się posilić. Jest także duża restauracja, można zjeść lody, pizzę, pieczone ziemniaki, hamburgery i frytki. I jedyne, czego mi zabrakło to zdrowszej opcji – sałatek, lżejszych i zdrowszych dań. Ale te można zawsze zabrać ze sobą.

Każdy, kto podróżuje z dziećmi, wie doskonale, jak ważne są czyste i łatwo dostępne toalety. I tutaj takie znajdziecie. Rzecz podstawowa, ale ważna. My rodzice o tym wiemy najlepiej.

Legendia dmuchany plac zabawLegendia dmuchany plac zabaw Fot. Materiały prasowe

Miła, młoda obsługa

To co rzuciło mi się w oczy, to to, że w Śląskim Wesołym Miasteczku pracują głównie bardzo młodzi ludzie. Podobały mi się ich kompetencje i dobra organizacja pracy. Widać, że czują odpowiedzialność i należycie przykładają się do tego, co robią. To także plus pobytu, bo zła obsługa potrafi pozostawić niesmak.

Katowice są super

Legendia to nie jedyne miejsce, które odwiedziliśmy podczas naszego pobytu. Bardzo podobały się nam i dzieciom Katowice. Nabrałam syna, że Spodek to w rzeczywistości muzeum kosmitów w prawdziwym pojeździe kosmicznym, który wylądował w Polsce w 1976 roku, w pewien styczniowy wieczór. Byliśmy w niesamowitym Muzeum Śląskim na wystawie Mirosława Bałki „[(.;,:?!-...)]” i ekspozycji stałej „Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów”.

Dzieci nie chciały stamtąd wychodzić – wszystko im się podobało i je ciekawiło. Zobaczyliśmy odrestaurowane dzielnice Nikiszowiec i Giszowiec - obie zachwycające. Nie zdążyliśmy zwiedzić żadnej z zamkniętych kopalni, ale coś musimy sobie zostawić na następny raz, bo na Śląsk na pewno wrócimy!

Więcej o:
Copyright © Agora SA