Nie powinniśmy bać się podróżowania z dziećmi: Dziecko potrafi dostosować się do warunków podróży znacznie lepiej niż my [ROZMOWA]

Szymon Radzimierski ma jedenaście lat i zwiedził więcej miejsc na świecie niż niejeden dorosły. A i jego wyjazdy nie przypominają tych, na które zazwyczaj się decydujemy. Jak wspomina podróże, a co o wspólnych eskapadach sądzą jego rodzice?

Natalia Nocuń-Komorowska, eDziecko.pl: Miłością do przygód zarazili cię rodzice?

Szymon Radzimierski*: Tak. Zaczęło się od tego, że gdy miałem półtora roczku do moich rodziców zadzwonili znajomi z pytaniem, czy chcieliby pojechać z nimi w trzytygodniową podróż do Tajlandii, Malezji i Singapuru. Rodzice w pierwszej chwili byli w szoku, na wakacje miały jechać też małe dzieci, poprosili o chwilę do namysłu - dostali dziesięć minut. Rodzice od dawna lubili podróżować, zadecydowali więc, że lecimy. I od tego się zaczęło.

Podróżowali państwo wcześniej podobnie, jak teraz z Szymonem?

Mama Szymona: Nie aż tak egzotycznie. Chociaż dużo podróżowaliśmy sami - bardzo rzadko z biurem podróży - jeździliśmy autostopem, chodziliśmy po górach.

Tata Szymona: Żona jako nastolatka pojechała autostopem z koleżanką do Jugosławii, co na tamte czasy było czymś.

M: Ale mimo to, kiedy pojawił się pomysł tej pierwszej dalekiej podróży, o której mówił Szymon, też nie bardzo wiedzieliśmy, jak się za to zabrać. A mieliśmy na decyzję tylko chwilę - tu chodzi o bilety, o to, że przy promocjach po kilkunastu minutach mogło już ich nie być.

Dlaczego zdecydowali się państwo jechać?

T: Ta pasja do podróży chyba gdzieś w nas tkwiła, a ten impuls ją wyzwolił. Zawsze byliśmy ciekawi świata i szukaliśmy w podróżach autentyzmu, a ten jest tam, gdzie nie docierają autokary z wycieczkami. Nawet podczas wydawałoby się bardzo turystycznego wyjazdu do Tunezji "urwaliśmy się z hotelu", wypożyczyliśmy samochód i zrobiliśmy na własną rękę trzy i pół tysiąca kilometrów. Wtedy naszą starszą córkę, wówczas pięcioletnią, zabraliśmy do prawdziwych nomadów i spaliśmy w ich namiocie na pustyni. 

Organizacja wyjazdu z małym dzieckiem chyba nie należy do najłatwiejszych?

M: Połowa bagażu to były pieluszki, słoiczki... Pomyśleć trzeba o wielu rzeczach - przede wszystkim o szczepieniach. Później odnawia się je co jakiś czas. Jadąc pierwszy raz człowiek się boi. Ja byłam przerażona, zastanawiałam się, gdzie on zaśnie podczas popołudniowej drzemki, w domu śpi zamknięty w pokoju przez półtorej godziny, a teraz jak? Co będzie jadł, jak będzie funkcjonował? Pytań było mnóstwo. Oczywiście okazało się, że są to nasze lęki. Nie jest to problemem dla dziecka, które się dostosowuje na miejscu do wszystkiego i to o wiele lepiej niż dorośli.

Czyli nie powinniśmy z góry zakładać najgorszego?

M: Wręcz przeciwnie.

Sz: Z roku na rok coraz bardziej jesteśmy w tych podróżach wyluzowani. Dwa lata temu pojechaliśmy na wyprawę do Gwatemali. Nie mieliśmy czasu wszystkiego wcześniej zorganizować, więc pojechaliśmy bez planu. Podczas pierwszych podróży było to nie do pomyślenia, teraz wiemy, że wszystko jest możliwe. Można też zmieniać swoje plany na bieżąco, jeśli nadarza się okazja, aby zobaczyć coś ciekawego, przeżyć przygodę.

Coś jeszcze zmieniło się przez te lata?

Tak, podróżujemy spokojniej, wolniej. Kiedyś upychaliśmy do planu wyprawy jak najwięcej, dwa-trzy kraje w jednej podróży, bo mieliśmy poczucie, że tracimy to, czego nie zobaczymy. Bywało, że przez tydzień czy dwa każdą noc spaliśmy w innym miejscu. Z czasem nauczyliśmy się cenić te chwile, kiedy możemy usiąść na krawężniku i obserwować przechodzących ludzi, czy przejść się całkowicie pustą plażą. 

Szymon podczas podróży do TajlandiiSzymon podczas podróży do Tajlandii archiwum rodzinne

Teraz masz 11 lat, podróżujecie bez przerwy, od kiedy skończyłeś półtora roku?

Sz: Tak, mniej więcej dwa razy w roku. Raz w ferie, raz w wakacje i czasem jeszcze wyjeżdżamy gdzieś np. na majówkę, ale to już blisko.

Blisko, czyli? Zwiedzacie Polskę?

Sz: Tak, Polska jest przepiękna. Ale tu też wybieramy mniej zatłoczone miejsca. Kochamy Bieszczady. Często jeździmy na rowerach - na Jurę Krakowsko-Częstochowską, na Suwalszczyznę, ostatnio byliśmy w Górach Stołowych.

Wszystkie wasze wyjazdy są spontaniczne? Pojawiają się bilety w dobrej cenie i już wiecie, że macie kolejny cel podróży?

Sz: Tak. Szukamy jak najtańszych biletów, naszym rekordem było sto euro w obie strony na Kubę. Staramy się też zachęcać do wspólnych wyjazdów innych - tak, jak kiedyś zrobili to znajomi moich rodziców, aby przekazywać im naszego bakcyla. Staramy się przekonać ludzi, że podróżowanie jest fajne i warto to robić.

M: Nie zakładamy sobie, że w tym roku polecimy np. do Afryki. Podróżujemy dużo, ale w wielu miejscach na świecie jeszcze nas nie było, jeśli uda się kupić tanie bilety w jedno z nich, to po prostu lecimy do tego miejsca. Pojawiają się promocje i często mąż dzwoni, że są bilety i pyta, czy lecimy. Czasem okazuje się, że w czasie naszej rozmowy wyprzedały się, ale za to pojawiły się inne. To dzieje się bardzo szybko.

T: Czasu na decyzję jest tak mało, że nie zawsze jest ona optymalna. Tak było teraz, gdy kupowaliśmy bilety do Peru - okazało się, że jest tam pora deszczowa… I była duża szansa, że będzie ciągle lało.

M: Ale nie lało i było bardzo fajnie.

Sz: I nie było dużo turystów. Miała być brzydka pogoda i w podróży zarezerwowaliśmy tydzień na Galapagos - to była bardzo dobra decyzja. Ta zapowiadana zła aura wyszła nam na dobre.

Wszystko planują państwo sami?

M: Pomijamy biura turystyczne, zwykle również te na miejscu. Jeżeli jest taka potrzeba - bo często po prostu nie jest to konieczne - szukamy lokalnych przewodników. Ludzie, którzy są stamtąd, tam się urodzili, tam mieszkają, pokazują okolicę o wiele fajniej. Płacąc im, wspieramy lokalsów, bez pośredników, kosztuje to też mniej.

Tubylcy chętnie pomagają obcym?

Wszyscy: Tak, bardzo. Są mili, życzliwi i naprawdę bardzo pomocni.

Szymon w EtiopiiSzymon w Etiopii archiwum rodzinne

Mieliście do czynienia z różnymi ludźmi, także z tymi, którzy nie spotykają często innych ludzi, poza tymi ze swojego plemienia. Oni też was wspierają?

T: Z ludźmi nawiązuje się inne relacje, gdy się do nich zbliży, gdy nie jest się w grupie, która wyskakuje z aparatami, błyska fleszami i po chwili odjeżdża.

Sz: W internecie czytaliśmy, że żyjące w Etiopii plemię Mursi jest bardzo niebezpieczne, ludzie z innych plemion się ich boją, ale uparliśmy się, że chcemy tam pojechać. Znaleźliśmy na miejscu przewodnika i powiedział nam, że możemy spać w ich wiosce. Poprosiliśmy, żeby zabrał nas do takiej, gdzie nie jeździ dużo turystów. Jechaliśmy tam osiem godzin. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce, byliśmy przerażeni - z buszu wychodziły wysokie postaci trzymające w rękach karabiny, patrzące na nas przeszywającym, morderczym wzrokiem. Ale nie było odwrotu.

Dojechaliśmy do wioski i zobaczyliśmy, jak żyją tam ludzie. Pierwszego dnia nawet nie wyciągaliśmy aparatu, staraliśmy się porozumiewać na migi. I oni nas naprawdę polubili. Kolejnego dnia zapytaliśmy, czy możemy zrobić kilka zdjęć i nie widzieli żadnych problemów. Zabrali nas też do miejsca, które znają tylko Mursi, w którym mogliśmy zobaczyć stado zebr - to było jedno z najbardziej niesamowitych przeżyć.

Sądzę, że Mursi mieszkający bliżej turystycznych szlaków mogą czuć się jak zwierzęta w zoo - co chwilę tłumy turystów wyskakują z aut, robią zdjęcia, przeszkadzają w codziennej pracy. Nic dziwnego, że Mursi się wtedy złoszczą, chyba nikt nie byłby zadowolony na ich miejscu.

My mamy inne doświadczenia - dla nas byli mili, ale może to dlatego, że chcieliśmy ich poznać, zintegrować się z nimi, a nie tylko zrobić mnóstwo zdjęć.

Który wyjazd świadomie pamiętasz?

Sz: Z tych pierwszych wyjazdów nie pamiętam obrazów, ale pamiętam uczucia, jak się wtedy czułem. Mam jedną przygodę, którą rzeczywiście pamiętam, przygodę z bykiem bawolim w Wietnamie, miałem wtedy trzy latka. Robiliśmy trekking po polach ryżowych i doszliśmy na polankę na której stał byk. To była jedna z naszych pierwszych wypraw, dopiero się uczyliśmy - także tego, że nie można ciągle robić zdjęć. Nasze "cykanie" musiało zdenerwować byka - jednym ruchem głowy zerwał linkę i zaczął na nas szarżować. I to rzeczywiście pamiętam.

Co się stało z bykiem?

Sz: My z tatą się ukryliśmy, siostra z mamą wskoczyły w kłujące krzaki, a byk szarżował na przewodnika. Ten stał ze stoickim spokojem i gdy byk był tuż przed nim - odskoczył, a zwierzę wpadło do zagrody, gdzie przewodnik je zamknął. Wiedział, że byk nie zdąży wyhamować i zawrócić od razu, dlatego tak spokojnie stał. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a przewodnik miał tylko draśnięcie na ramieniu od rogu byka.

Szymon w IndonezjiSzymon w Indonezji archiwum rodzinne

W czasie roku szkolnego nie śledzicie promocji biletowych?

T: Staramy się, żeby to nie było w środku roku.

Sz: Wyjeżdżamy na kilka tygodni i czasami tylko zahaczamy o jeden czy dwa tygodnie szkoły. Gdy wracamy do domu, włączam wyższy bieg i nadrabiam wszystko. I znów wracam na normalny bieg. Nie mam żadnych ulg z powodu wyjazdów, więc wszystko muszę uzupełnić, napisać sprawdziany czy kartkówki...

Jednocześnie jest mi też łatwiej w szkole, gdyż w trakcie podróży wiele się uczę. Dzięki temu jest prościej z wiedzą z geografii czy przyrody, o języku angielskim nie wspomnę.

Twoja przygoda z blogiem zaczęła się od lekcji angielskiego.

Tak, miałem bardzo fajną panią od angielskiego, która genialnie nas uczyła. Jedną z naszych prac była prezentacja o podróży - ostatniej lub ulubionej. Ja opowiedziałem o Laosie i pani zaproponowała mi wystąpienie z moją prezentacją w gimnazjum. Zgodziłem się, chociaż trochę się spłoszyłem, byłem w końcu dopiero w trzeciej klasie podstawówki. Ale poszło mi dobrze, prezentacja wszystkim się spodobała. I wpadłem na pomysł, że będę prowadził bloga. Pierwsze posty na blogu to właśnie spisana prezentacja o Laosie. Na początku prowadziłem go tylko po angielsku, ale później, na prośbę kolegów, zacząłem pisać też po polsku. Wydaje mi się, że dla czytelników to może być nie tylko frajda, ale i nauka - mogą czytać w dwóch językach, dowiadywać się czegoś o różnych miejscach i przy okazji uczyć się języka.

A ty, jak uczysz się angielskiego?

Sz. Uwielbiam gadać z ludźmi po angielsku, oglądam filmy po angielsku - z angielskimi napisami, czytam książki po angielsku. I w zeszłym roku zrobiłem sobie challenge - na Sylwestra postanowiłem, że przeczytam wszystkie części "Harry’ego Pottera", którego jestem wielkim fanem, po angielsku. Tak zrobiłem i to było super! Myślę, że dzięki temu naprawdę dużo się poduczyłem, poza tym to było wielką przyjemnością. Sądzę, że to jest najlepszy sposób na naukę, szczególnie języków - łączyć przyjemność ze zdobywaniem wiedzy.

Zaczęło się od bloga, później były książki. Spisujesz jakoś swoje przeżycia, wrażenia w czasie podróży, aby ich nie zapomnieć?

Sz: W trakcie podróży robię notatki, po powrocie wszystko rozwijam, opisuję. Dzięki notatkom mam podstawę, na której mogę się opierać. Oglądam też zdjęcia i dzięki temu pamiętam całą podróż oraz mogę ją realnie opisać.

M: Wszystko jest ze szczegółami, zgodnie z rzeczywistością, wszystko dzieje się chronologicznie. Nie ma opcji, nawet, jak sugerujemy, aby coś przestawił, bo tak będzie bardziej książkowo, to on nie chce, kolejność musi być zachowana.

W książkach nie ma fikcji literackiej?

Sz: Nie. Wszystko o czym piszę w książkach rzeczywiście miało miejsce. Ale lubię też pisać fikcyjne opowiadania, np. o podróży w czasie. Jednak jeśli chodzi o książkę, to wszystko jest prawdziwe.

Lubisz pisać wypracowania w szkole, prawda?

Sz: Tak, bardzo. Problemem jest objętość, ciężko zmieścić się na przykład w dwóch stronach. Muszę to ćwiczyć, bo na testach może być problem.

Szymon w Stanach ZjednoczonychSzymon w Stanach Zjednoczonych archiwum rodzinne

A co lubisz robić oprócz podróżowania?

Sz: Mam wiele pasji. Uwielbiam pisać, podróżuję, gram w filmach, nurkuję. Jak chyba każdy chłopak - mimo że nie jestem w tym jakoś bardzo dobry - lubię grać w piłkę, jeżdżę na rowerze, kiedyś chodziłem na wspinaczkę. I uwielbiam czytać, ciężko wyłączyć w nocy światło…

A kolejne podróże? Chciałbyś gdzieś wrócić, czy poznawać nowe miejsca?

Sz: Oj, na pewno wrócę na Galapagos! To było najbardziej niesamowite miejsce, jakie odwiedziliśmy. Snorkelowałem z lwami morskimi - na początku trochę się bałem, ale w końcu się odważyłem.

Rodzice muszą cię czasem stopować?

Sz: Pozwalają mi na wiele rzeczy.

M: Staramy się go nie ograniczać, jesteśmy z boku i obserwujemy, ale nie stopujemy go. Z moich obserwacji wynika, że jeżeli powiemy dziecku np. "nie wchodź do wody, możesz się utopić", to powoduje w dzieciach lęk. My staramy się działać odwrotnie - dajemy Szymonowi szansę, aby zrobił to, co chce, jednocześnie przyglądając się i delikatnie kontrolując, ale nie zabraniając.

T: Ostrzegamy przed konsekwencjami.

M: Gdy Szymon miał cztery lata i byliśmy w Stanach uparł się, że wejdzie na skałę. Tłumaczyliśmy, że nie może wejść, bo gdy noga się ześlizgnie, porani sobie kolana. Nie ustępował, więc pozwoliliśmy mu. Byłam obok, wiedziałam, że jak spadnie, to nic się nie stanie, ale kolana obetrze. I spadł. Otarł kolana. Ale jednocześnie nauczył się, że nie zawsze da radę zrobić to, na co ma ochotę. Serce bolało, ale prawda jest taka, że dziecko najlepiej uczy się na własnych błędach. Wydaje mi się, że wytwarzanie w dziecku strachu w momencie, gdy nie ma ku temu powodu jest krzywdzące dla dziecka. Niech próbuje.

T: Każdy ma te granice bezpieczeństwa w innym miejscu, my mamy je dość liberalnie ustawione.

Sz: Gdy miałem sześć lat byliśmy w Omanie i była tam skała, z której mogłem skoczyć - miała z siedem metrów. Podbiegałem do krawędzi kilka razy. Rodzice nie naciskali na mnie, mówili, że jak nie skoczę, to będzie dobrze, jak skoczę - to też będzie dobrze. Skoczyłem i bardzo mi się spodobało.

M: On lubi pokonywać siebie.

Przesuwa państwa granice?

T: Zdecydowanie tak. Nigdy na przykład nie myśleliśmy o tym, żeby profesjonalnie nurkować. To Szymon przekonał nas, żebyśmy zrobili razem z nim kurs PADI. Staramy się dotrzymać mu kroku, chociaż jest w tym lepszy do nas.

Podróżujecie tylko wspólnie?

T: Tak. Na co dzień mamy pracę, szkołę, dużo obowiązków. Czas podróży to czas spędzony z rodziną, to dla nas bardzo cenne.

Obejrzyj zdjęcia z podróży Szymona i jego bliskich >>

Szymon, jak zachęciłbyś swoich rówieśników do podróżowania?

Sz: Dzięki podróżom można poznawać nowe, niezwykłe miejsca, ludzi, przyrodę, której nie zobaczy się nigdzie indziej. Można spotkać się oko w oko z orangutanem na Borneo, wspiąć na wulkan do krateru rozżarzonej lawy w Etiopii, czy nurkować z rekinami na Galapagos. Ja nie wyobrażam sobie życia bez podróży. I myślę, że każdy, kto raz spróbuje, może się tym zarazić. 

A państwo mają jakieś rady dla rodziców, którzy boją się podróżować z dziećmi?

M: Warto przełamać swój strach i spróbować. Tak naprawdę, od momentu urodzenia dziecka, otwiera się dla nas szansa na wspólne poznawanie świata, krótkie "okno", które potrwa góra kilkanaście lat. Później dziecko dorośnie i będzie już chętniej spędzać czas z rówieśnikami, niż z rodzicami. Warto tę szansę wykorzystać, żeby przeżyć razem coś naprawdę niezwykłego. Poza tym ten strach przed podróżowaniem z dzieckiem, jest najczęściej jedynie naszym udziałem, ludzi dorosłych. Dziecko jest otwarte na świat, przyjmuje go w sposób zupełnie naturalny i potrafi dostosować się do warunków podróży znacznie lepiej niż my. Potrzebuje jedynie naszej wiary, że da sobie radę. 

* Szymon Radzimierski ma 11 lat i uwielbia podróżować - był w ponad 25 państwach. Niedawno nakładem wydawnictwa Znak emotikon ukazała się jego druga książka "Dziennik łowcy przygód. Etiopia. U stóp góry ognia".

To także może cię zainteresować:

Czego nie może jeść dziecko w pierwszym roku życia?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.