Dbanie o dziecko: obsesja kontra luz

W jakich kwestiach rodzice obsesyjnie dbający o dzieci i ich wyluzowani odpowiednicy ścierają się najczęściej?

"Ochronię Cię przed światem" kontra "Radź sobie sam"

Nie ulega wątpliwości, że każdy z nas ma swój własny styl opiekowania się dziećmi i każdy z nas chce dla nich tego, co najlepsze. Część z nas zatraca się w obsesyjnym dbaniu o bezpieczeństwo i zdrowie dziecka, a cześć ostentacyjnie pokazuje, że jest zrelaksowana. Większość rodziców jest pewnie gdzieś pomiędzy, ale każdy z nas przyłapuje się czasem na zachowaniach typowo nadopiekuńczych lub zbyt bagatelizujących problem.  Co robią nasi obsesyjnie dbający o potomstwo znajomi i ci, którzy pozwalają dzieciom na (zbyt) wiele swobody?

Trujące i okaleczające zabawki

Po to wprowadzono atesty, żeby rodzic wiedział, że ich dziecko nie ma w ręku czegoś, co ma w swoim składzie trujące substancje lub może je skaleczyć. Ale jak to wytłumaczyć innym?  Nadopiekuńczy rodzic po prostu wręcza rodzinie i znajomym listę zaakceptowanych przez niego zabawek, firm i materiałów, z których mogą być zrobione. Inne bez skrupułów chowa lub wyrzuca. Beztroskie mamusie i tatusiowie w ogóle nie zwracają na to uwagi, ważne by podobało się dziecku... Jeśli schodzi farba to się pomaluje, a jak coś odpadnie to się przyklei i po kłopocie!

Wysterylizować, wygotować, wyjałowić

Co zrobić, żeby niemowlę, które nagle zaczęło raczkować (a w wersji dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach: czołgać się) po całym mieszkaniu, nie rozchorowało się od tych wszystkich podstępnych i straszliwych wielce zarazków i bakterii, którymi nafaszerowane są nasze domy i mieszkania? Rodzic obsesyjnie dbający o dziecko stwierdzi, że trzeba wszystko dokładnie sprzątać. Podłogę najlepiej dwa razy dziennie. Będzie kusić dziecko, żeby bawiło się na wyznaczonym, wolnym od brudu (tego niewidocznego gołym okiem także!) terenie. Najlepiej w łóżeczku szczebelkowym, wtedy jest pewność, że maluch nigdzie nie powędruje i jest bezpieczny (pod warunkiem, że materac jest antyalergiczny i wolny od roztoczy!). Nie można zapominać też o codziennym myciu i dezynfekowaniu zabawek! Można to robić wieczorem, kiedy dziecko pójdzie już spać - po włączeniu pralki, a przed prasowaniem. Luzak natomiast niekoniecznie żyje w brudzie, ale wykazuje się daleko idącą beztroską: "Niech mały raczkuje po chodniku, nie można go ograniczać przecież, nie szkodzi, że smoczek upadł na podłogę w sklepie, przecież nie leżał tam zbyt długo, syn uodporni się i  będzie zdrowszy! Przynajmniej nie nabawi się pleśniawek!"

Zły świat zewnętrzny

1/3 rodziców, którzy wzięli udział w ankiecie brytyjskiej organizacji Play England, promującej beztroską zabawę, przyznała, że nie pozwala swoim dzieciom bawić się na dworze ze strachu, że mogłoby przydarzyć im się coś złego. To z pewnością ci należący do grupy "obsesyjnych". Dziecku nie wolno zjeżdżać ze zjeżdżalni ("Mógłoby spaść!") i bawić w piaskownicy ("Bakterie! Pasożyty! Inne dzieci!"). Tak naprawdę najlepiej, jeśli będzie ciągle trzymało mamę za rękę - przecież, kiedy będzie dorosłe, jeszcze nachodzi się samo w różne miejsca. Rodzic wyluzowany pozwoli za to trzylatkowi wspiąć się na wysoką "pajęczynę" na placu zabaw, pomimo widocznych ograniczeń wiekowych ("od lat 7"), puści pięciolatka samego do sklepu i nie będzie widział niczego złego w tym, żeby zjeżdżać z dwulatkiem na nartach (między swoimi nogami oczywiście!) z wysokiego stoku.

Roznosiciele zarazków

Zwierzątko? W życiu! Zwierzęta są brudne, gubią sierść, ślinią się i są po prostu siedliskiem zarazków i bakterii! Stanowisko drugiej strony? Dzieci powinny jak najszybciej nauczyć się żyć ze zwierzętami, nie ma nic złego w dzieleniu ze sobą posłania, a w skrajnych przypadkach nawet talerza...

Zabójcze narzędzia

Rodzic nadopiekuńczy i lękający się o bezpieczeństwo swojego dziecka nie poda maluchowi sztućców innych niż te wyprodukowane z atestowanych materiałów, to samo dotyczy oczywiście zastawy stołowej, wszelkich kubeczków, butelek i innych miseczek. Szkło, stal nierdzewna? No... może w szkole podstawowej, przecież można sobie tym widelcem oko wybić, a co jak dziecko ugryzie szklankę? Rodzic-luzak z kolei nie reaguje kiedy roczne dziecko sięga po nóż na stole ("Musi kiedyś nauczyć się kroić, no nie?"), od początku daje pić z "dorosłego" kubka ("Naprawdę kupujecie te niekapki, ale po co?!") i nie ma pojęcia o nowinkach rynkowych ("Serio? Nie wiedziałam nawet, że takie silikonowe łyżeczki istnieją! Ja karmię normalną łyżeczką do herbaty!").

Pułapki domowe

Zdrowe podejście do bezpieczeństwa dziecka to podstawa. Zaślepki do gniazdek czy zabezpieczenia kantów stołu nikogo nie wydają się już dziwić. Skoro można spać (i żyć!) spokojniej, dlaczego nie skorzystać z takiej  możliwości? A jednak są rodzice, którzy najchętniej owinęliby wszystkie meble folia bąbelkową (przyznaję - pojawiła się taka myśl i u mnie, kiedy mój syn spionizował się i zaczął poruszać na dolnych kończynach!) lub zakupują dzieciom specjalne kaski ochronne na czas nauki chodzenia. Znam też rodziców, którzy wychodzą z założenia, że oni wychowywali się bez tego rodzaju bajerów więc ich dziecko też może... Absolutna większość z nich po jakimś czasie weryfikuje swoje poglądy i ugina się w kilku kwestiach, zabezpieczając kanty, kuchenki czy okna, przed dostępem ruchliwych dzieci.

Wygotować, wyprasować, wyciąć

Ubieranie dziecka może być frajdą, bo wybór pięknej odzieży w rozmiarach 0 miesięcy + jest ogromny. Jednak, jak się okazuje, śpiochy i bluzki też  mogą stanowić zagrożenie dla naszych maluchów. A jeśli guzik się oderwie i dziecko go połknie? A jeśli zamek błyskawiczny przytnie maluchowi skórę? A wiadomo w ogóle jaka chemia tkwi w tych materiałach? A barwniki tkanin mogą nawet uczulać... W ramach obsesji można więc kupować tylko odzież z bawełny organicznej, koniecznie rozpinaną z boku (by nie uwierała!), wycinać metki (by nie drapały!), prać w 100 stopniach (zarazki!) i prasować z dwóch stron (całe zło świata wyginie!). I bez tasiemek, koniecznie bez tasiemek! Drugi obóz ubiera dwudniowe dzieci w dżinsowe sukienki z falbankami i guzikami na plecach albo kupuje ubrania w ciuchlandach i nawet ich nie pierze (wszak trzeba wzmacniać odporność dziecka!).

Dlaczego nie jestem pediatrą?!

Zadaliście sobie kiedyś takie pytanie? Ja wielokrotnie, zwłaszcza przy pierwszym dziecku, kiedy to - czas się przyznać - przejawiałam sporo cech rodzica obsesyjnie dbającego o swoje potomstwo. Rodzic nadopiekuńczy jest stałym mieszkańcem poczekalni przed gabinetem pediatry. Lekarza wybiera nadzwyczaj skrupulatnie, czyta opinie w Internecie i konsultuje je z rodzicami napotkanymi na miejscu. Zna dokładnie adresy najbliższych szpitali, oddziałów pomocy nocnej i świątecznej, dyżurujących aptek. Ma gorącą linię telefoniczną z lekarzem dziecka, wysyła mu sms-y ("Czy to dawkowanie antybiotyku jest na pewno słuszne? Bo nie wiem czy podać!") i wzywa do domu z powodu kataru. Z drugiej strony zdam przypadek  mamy, która była przekonana, że jej dziecko miało wysypkę alergiczną, czekała dwa tygodnie na wizytę u dermatologa i wtedy okazało się, ze dziecku właśnie skończyła się ospa wietrzna! Rodzic luzak wyśle dziecko z katarem po pas i lekką gorączką ("To tylko stan podgorączkowy!") do przedszkola i będzie się dziwił, że inni rodzice reagują wrogimi spojrzeniami, gdy jego syn dostaje ataku kaszlu w szatni.

Jedzenie pod mikroskopem

Jestem tym, co jem - ta myśl przyświeca każdemu szczególnie troskliwemu rodzicowi. Upewnia się więc, że jajka, które podaje dziecku pochodzą od "szczęśliwych" kur, dzióbiących ekologiczne ziarno, pomidory hoduje na parapecie, nawozi naturalnie i unika jadania z dzieckiem poza domem ("Nigdy nie wiadomo, czego dodają tu do potraw!"). Wyluzowany rodzic nie ma problemu z podaniem 11-miesięcznemu dziecku mielonki turystycznej, coca-coli czy hamburgera zakupionego w znanej sieci fast-foodów ("Przecież to są specjalne zestawy dla dzieci, nawet zabawki tu dodają!").

Odnajdujecie się w tych zachowaniach czy może zachowujecie zdroworozsądkowy dystans i szukacie złotego środka pomiędzy obsesją a zbytnim wyluzowaniem?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.