Czary-mary

Chciałabym, żeby świat moich dzieci jak najdłużej był zachwycający i tajemniczy.

Czerwone szklane jajko, przycisk do papierów, leży na biurku mojego dziadka. Jest ciężkie i przyjemnie chłodne w dotyku. Znam na pamięć wszystkie rysy na jego gładkiej powierzchni. Oglądam jajko pod światło - pod warstwą przezroczystego szkła jest coś innego - piasek? kamień? płyn? Opukuję je, przykładam do ucha, badam palcami, przytulam do policzka. Spędzam w gabinecie dziadka całe godziny i używając niezwykłej wyobraźni czterolatki, wymyślam, co może być w środku.

Dziadek pisze na maszynie, a ja siedzę obok w wiklinowym foteliku i uważnie obserwuję jajko. Może się poruszy? Może coś się z niego wykluje? Może stukot maszyny obudzi to coś, co siedzi w środku? Za każdym razem zerkam na jajko z dreszczem zachwytu, ciekawości, z przeczuciem tajemnicy.

Pytanie, "co jest w środku", już mnie nie opuszcza. Drepczę po ogromnym domu moich dziadków, od strychu do piwnic, w poszukiwaniu tajemniczych przedmiotów, które mają jakąś zagadkę, czegoś, co mnie zafascynuje. Najlepiej jeśli jest przezroczyste, szklane. I czerwone. Prababcia ma szklaną czerwoną kulkę z zatopionym w środku pasemkiem białego szkła. Wkładam kulkę do wody, mieszam palcem, oglądam w słońcu.

Czerwona galaretka z poziomkami. Jak je wyjąć, nie psując galaretki? Czy rozpuści się w wodzie? Czerwone kawałki stają mi w gardle, wyobrażam sobie, że to szkło.

Bączek z oleistą cieczą i kawałkami przezroczystego czerwonego plastiku. Dlaczego się kręci? Czy to, co jest w środku, kręci się wolniej? I co to jest to w środku?

Czerwone pastylki na ból gardła z zatopionymi pęcherzykami powietrza, czerwone dropsy z grudkami proszku, malinowa konfitura.

Na spacerach zbieram kolorowe szkiełka, kawałki porcelany. Moje ulubione postaci z książek to sędzia Droselmajer, bo ma szklaną perukę, i Pan Kleks, bo gotuje obiady z kolorowych szkiełek. No i Królowa Śniegu, bo miała pałac z lodu.

Chcę być odkrywcą, wynalazcą. Rozbieram wszystko na kawałki, godzinami badam pod lupą wnętrza żarówek wykręconych ze starego telewizora, zegarki, biżuterię babci, skórę, włosy, kwiaty, liście. Rozkładam kilka kalejdoskopów, ale za każdym razem czeka mnie rozczarowanie - coś, co brałam za tajemnicze, migotliwe szkiełka, jest tylko garstką plastikowych ścinków.

Dziadek urządza mi małe laboratorium i robimy doświadczenia. Mieszamy farby, barwimy wodę tuszem. Zmieniamy kolor soku z czerwonej kapusty. Farbujemy kwiaty, hodujemy kryształy, obserwujemy drożdże. Puszczamy mydlane bańki. Robimy kostki kolorowego lodu - kiedy dziadek wyjmuje je z lodówki, skrzące się i błyszczące, po prostu zamieram z zachwytu.

Biurko mojego dziadka, dzisiaj moje, przechowało w szufladach dawne zapachy.

Światło lampki pada pod tym samym kątem na czerwone jajko, przycisk do papieru. Kiedy moje dzieci po raz pierwszy zwróciły na nie uwagę, poczułam się bardzo dziwnie. Bo krążyły wokół jajka jak zahipnotyzowane, dotykały, opukiwały, głaskały, oglądały pod światło. Przyglądały się uważnie zachwycone grą świateł na gładkiej powierzchni, ważyły w je dłoniach, zamyślone, przejęte. Potem zaczęły pytać. Co tam jest? Czy to się przesypuje? Czy to jest miękkie? Czy to grzechocze? A jak wygląda pod wodą? Co jest tam w środku?

A ja? Bardzo lubię czerwone jajko. Jest dla mnie pamiątką, bliskim przedmiotem, z którym wiążą się dziecinne wspomnienia. Lubię brać je do ręki, przytulać do policzka, oglądać pod światło. Ale nie czuję już zachwytu, tajemnicy, magii. Czuję się wykluczona, pozbawiona tego poczucia cudowności, które tak dobrze pamiętam.

A co do środka - myślę, że jest tam po prostu ciemniejsze szkło.

Kiedy dzieci zaczęły oglądać pod światło czerwony kisiel, rozpuszczać w wodzie flamastry i kruszyć czerwone dropsy, kiedy Julka rozłożyła pierwszy kalejdoskop, a Jaś rozkręcił długopis, w którym pływały szklane kryształki, wiedziałam, co robić.

Najpierw probówki. Kolorowe żarówki do latarek. Ocet, soda, czerwona kapusta. Farb, tusze, barwniki spożywcze, baloniki. Sól, jajka, ziarna fasoli, płyn do robienia baniek, drożdże. Szklane kulki, szklane kostki. Porządna lupa, mikroskop, kilka książek o eksperymentach.

Mieszamy kolorowe tusze z wodą, dzieci dmuchają na błyszczące krople i tworzą abstrakcyjne obrazy. Rozszczepiamy światło, bawimy się szklanymi pryzmatami, kulkami, kostkami.

- Ojejku - szepczą z zachwytem.

Płyn do baniek rozrabiamy w wielkim wiadrze. Ławice banieczek lecą w powietrze z trzepaczki do dywanów, z rakiety tenisowej. Błyszczą w słońcu jak szklane kule. Śnieżnobiałe goździki zanurzamy w barwnikach i zamieniamy w kolorowe kwiaty. Zamrażamy w bryłach lodu czerwone róże i liście paproci, fioletowe irysy i purpurowe storczyki. Rosnące drożdże obserwujemy przez lupę - rozsadzają ciasto, tworząc z włókien i nitek tajemnicze komory, jaskinie, korytarze. Kurze jajko zanurzone w occie zamienia się w gumowaty kształt pozbawiony skorupki z prześwitującą kulą żółtka. Konstrukcje z wielokrotnie odbijających się luster dają niezwykłe złudzenie głębi - aż chce się włożyć rękę w lustrzany tunel. Hodujemy na gazie fasolki i któregoś ranka - cud! Korzonki! A potem kiełki i zielone listki! Dzieci robią barometr z szyszki i rozgryzają tajemnice wstęgi Moebiusa. Konstruują zegar słoneczny i czerwoną fontannę. Kilka razy dziennie wybucha wulkan, zalewając stół kolorową pianą z sody i octu. Hodujemy kryształy - przezroczyste i migoczące jak śnieg. Robimy kolorowe kostki lodu. Kiedy wyjmuję je z zamrażarki - błyszczące i wilgotne - dzieci nieruchomieją w zachwycie.

Lubię robić z dziećmi eksperymenty. Drożdże są ciekawe i tajemnicze, bańki delikatne i błyszczące, kolorowy lód piękny i migotliwy. Ale najbardziej lubię patrzeć na dzieci. Na błyszczące oczy, na zachwycone spojrzenia spod czarnych rzęs, na rumieńce na twarzach i otwarte ze zdumienia buzie. Jak się cieszą, kiedy wybucha wulkan, jak dziwią się, że sok z cytryny zmienia kolor, jak oszołomione dotykają paluszkami zamrożonej róży. Czasem przyglądam im się dyskretnie, żeby ich nie krępować, czasem zerkam ukradkiem, a czasem po prostu patrzę i patrzę, i nie mogę się napatrzeć. I nagle, zamiast oglądać przez lupę liść fasoli, przytulam jedno lub drugie i zachwycam się - jakie są cieplutkie, prawdziwe, jak pachną. I nagle wraca znane z dzieciństwa poczucie cudu, tajemnicy, magii.

I zastanawiam się - przyglądając się dzieciom - co one myślą, jak czują, jak widzą? Czy tak jak ja, kiedy byłam mała? Czy zupełnie inaczej? Co znaczą te tajemnicze zamyślenia, zmrużenie powiek, grymas w kąciku ust? Obserwuję je i znów czuję się jak mała dziewczynka przy biurku dziadka. I patrząc na dzieci, myślę z dziecinnym zachwytem: Co tam jest w środku? I co się z tego wykluje?

Copyright © Agora SA