Baran

Zrobiło się tak, że Tosia jest zakochana. W tacie! To znaczy we mnie. Bo ostatnio nic, tylko tata i tata.

Tata ma kierować wózkiem, bawić się, ubierać, karmić, usypiać, kąpać. Aż się przykro robi Adze.

No cóż!

- Bo ty jej na wszystko pozwalasz.

Bo ja jestem ta, która wymaga, a ty ten wspaniały - mówi, a ja sobie przypominam opowieść pewnej pani, która szła mniej więcej tak: zajmuję się córeczką, a potem zjawia się mąż, niczym książę na białym koniu, i wybawia swą księżniczkę z rąk złej czarownicy. Tej, która wymaga zjedzenia obiadu, założenia skarpet i umycia rąk.

Coś w tym jest, nie przeczę, nawet dużo, ale to, że się zjawia, że na białym koniu, to już jest nadużycie. Przesada, i to gruba. Bo przecież się nie zjawia, tylko wraca z pracy, często umordowany jak nie przymierzając troll.

- Ona tak za mną, bo ty więcej czasu spędzasz z Frankiem - mówię to, co myślę.

- Jakbyś więcej czasu poświecił synkowi, to ja mogłabym więcej czasu spędzać z Tośką. - Aga jest logiczna. I ma rację. Oj, ma. Ale to nie takie proste, bo co tu gadać, co tu kryć, ja też jestem zakochany. I nic, tylko Tosia, Tosi, o Tosi.

Na przykład ostatnio: dzieci już były w łóżkach, już spały, gadaliśmy, względnie oglądaliśmy jakiś film, a tu nagle z pokoju Tosi coś jakby płacz. Poszedłem sprawdzić. Otworzyłem drzwi i widzę, że ona śpi i przez sen lekko kwili. Poprawiłem kołdrę, pogłaskałem po głowie, Tosia się uspokoiła. Taka słodka, taka mała, taka kochana, nie mogłem oderwać wzroku.

- Kochana, kochana, kochana - pomyślałem i w oczach pojawiły się łzy.

- Tak bardzo, tak strasznie ją kocham - powiedziałem na głos, Aga się uśmiechnęła, pokiwała głową, a ja poszedłem z wizytą do kolegi, taty czterolatki. Po łopatę poszedłem, bo tarasik tak nam zasypało, że boję się, że się zwali, zawali, czy coś w tym stylu.

Pukam, puk, puk, otwiera, zaprasza, siadamy, zapalamy fajki, znaczy się papierosy, pijemy herbatę, to znaczy ja herbatę, a on piwo, i gadamy. O dzieciach oczywiście. Ja to sobie nawet ostatnio powiedziałem, zupełnie szczerze i patrząc w lustro, że ze mną to rozmawiać można tylko o dzieciach, żonach i pracy. Nic więcej mnie nie interesuje. Taki już jestem. Trudno!

No, więc gadamy o dzieciach. Że fajnie, że ekstra, choć czasem też męcząco, nawet bardzo, ale te córki, te nasze córeczki, tak bardzo nas kochają, a my je kochamy, że jednak jest świetnie, ślicznie, słodko i cukierkowo.

- Moja córka...

- A moja córka...

I przerywając sobie, nie bardzo się nawet słuchając, opowiadamy, że to, że śmo. To znaczy, że powiedziały, że narysowały, że założyły, że zatańczyły, że zaśpiewały i że wtedy to już naprawdę wyglądały bosko. Kochane, śliczne, mądre i wyszczekane.

- A moja córka to ma teraz taką fazę, że jestem najwspanialszy. - Kolega jest taki dumny, że aż się odchyla od pionu. Na krześle się odchyla. - Najmądrzejszy i najpiękniejszy. Jednym słowem wszystko, co robię jest naj. Najlepiej pływam, najlepiej jeżdżę samochodem, najlepiej gotuję, a nawet trawę w ogródku koszę najlepiej na świecie. Na całym świecie!

- Zupełnie tak jak ja - mówię i też się odchylam.

A potem minęło kilka dni, szedłem z Tośką chodnikiem, to znaczy niosłem ją na barana, i wpadłem na kolegę. Szedł rączka w rączkę ze swoją córeczką.

- Ja też chcę na barana - natychmiast podchwyciła.

Podniósł ją do góry, posadził okrakiem na szyi, a ona: - Wiesz co, tato? Jesteś największym baranem na świecie. Na całym świecie. Naprawdę!

No cóż!

Więcej o:
Copyright © Agora SA