Alternatywa

Czasem, gdy jestem zmęczony, gdy mam wszystkiego dość, zaczynam fantazjować. O tym, co by było gdyby. Na przykład gdybym nie miał dzieci.

Wracałbym wtedy do domu, a tam spokój, cisza i porządek. Włączyłbym muzykę, taką dla dorosłych, położyłbym się na kanapie, poczytał, odpoczął, może nawet zasnął. A potem zjadłbym z żoną kolację, przy stole, w spokoju.

A może, jakby się nam tylko chciało, poszlibyśmy do restauracji.

A potem do kina, na koncert albo po prostu na spacer.

Moglibyśmy odwiedzić też znajomych. Takich normalnych, niekoniecznie z dziećmi. Można by pogadać, niekoniecznie o dzieciach, tylko na przykład o polityce, a przy okazji napić się kawy czy wina. A jakby się nam znudziło, to wrócilibyśmy do domu. Wskoczylibyśmy do łóżka, do naszego łóżka, w którym nie byłoby żadnych dzieci, żadnych lal, samochodzików, misiów, i moglibyśmy się kochać, tulić, ile tylko sił. A potem byśmy zasnęli i nikt by nas nie budził, aż do rana. I wtedy byśmy wstali i zjedli śniadanie. A może nawet zjedlibyśmy je w łóżku, kto wie?

Moglibyśmy wyjeżdżać. W Polskę, w świat. Na przykład na weekend do Londynu. Bo mamy taki kaprys, bo jest jakiś świetny koncert, przedstawienie, wyprzedaż. I to moglibyśmy robić ot tak, z dnia na dzień.

Moglibyśmy też zapisać się na kurs tańca, na jogę, na basen, wyjeżdżać na romantyczne weekendy w luksusowym Spa. O tak, gdyby nie było dzieci, na wiele rzeczy byłoby nas stać. I na wiele rzeczy mielibyśmy czas.

Może nawet zaczęlibyśmy zmieniać i naprawiać świat. Może weszlibyśmy w politykę albo zostali wolontariuszami jakiejś pozytywnej akcji. Ale z pewnością bylibyśmy wypoczęci, rześcy i pełni animuszu.

A gdybym tak nie miał dzieci i do tego żony?

Tu obraz się zaciemnia, bo zawsze byłem z kimś. Z bratem, z siostrą, z matką, z ojcem, a potem z dziewczynami. Nie potrafię być sam. Wiem, bo jak już byłem, to zwykle wariowałem.

No dobra, ale wyobraźmy sobie, że jestem sam. Wracam więc do domu, a tam spokój, cisza i porządek. Kładę się, odpoczywam, może zapadam w drzemkę. I całe szczęście, że zapadam, bo dzięki niej nie czuję tej wszechogarniającej pustki. Tej samotności. Dlatego jak tylko się wybudzam, to natychmiast czmycham. W telewizję, w internet, w muzykę, w książkę, alkohol czy marihuanę. Albo do znajomych. Do klubu. Do kina. Żeby nie myśleć, żeby nie być sam.

A potem wracam, w nocy, pijany, zmęczony, z jakąś przypadkowo poznaną dziewczyną. Wskakujemy do łóżka, jest świetnie, więc zostaje u mnie do rana i wspólnie jemy śniadanie. A potem się spotykamy dzień lub dwa, aż się okazuje, że coś od siebie chcemy, albo wręcz przeciwnie, i już to się kończy.

Choć pewnie częściej wracałbym w nocy sam, więc waliłbym się na łóżko, zimne, puste i na oczy naciągałbym poduszkę, żeby już tylko zasnąć, żeby był już dzień i czas, kiedy idzie się do pracy.

No dobra, byłbym wolny. Mógłbym robić, co chcę i kiedy chcę. Sęk w tym, że, jak znam siebie, ta wolność zaczęłaby mnie niszczyć. Bo ja nie potrafię żyć tylko dla siebie. Takie życie nie ma dla mnie sensu. To znaczy ja tego sensu dostrzec nie potrafię. Ale nie mówię, że go nie ma. Broń Boże!

Dlatego gdyby tak się stało, że nie miałbym żony, to jest wielce prawdopodobne, że albo bym umarł, albo bym jej zaczął szukać.

A jak już bym jej zaczął szukać, to znalazłbym Agnieszkę. Oczywiście nie od razu, bo przecież nie od razu ją znalazłem, miałem też inne dziewczyny i partnerki, ale dopiero z nią udało mi się stworzyć to, co, jak mniemam, nazywa się szczęśliwym związkiem.

Albo powiem to inaczej: odkąd ją znalazłem, nikogo już nie szukam.

Tak więc gdybym od nowa zaczął szukać żony, to znalazłbym Agnieszkę, a wtedy by się okazało, że ona chce mieć dzieci. I że nie wyobraża sobie, że moglibyśmy być razem bez dzieci. Musiałyby się więc urodzić, musiałoby być, jak jest. A skoro tak by być musiało, to już niech będzie tak, jak jest, bo nie chce mi się jeszcze raz przechodzić przez to wszystko.

Dobranoc.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.