Łóżko

Na początku wszyscy spaliśmy w jednym łóżku. Tak było wygodniej, bezpieczniej i przyjemniej. Ale z czasem zapragnęliśmy zmiany.

Chcieliśmy mieć trochę czasu dla siebie, chcieliśmy spać przytuleni. Poza tym Tosia była już większa, a my nabraliśmy pewności siebie. No i w nocy jadła już tylko raz.

Zaczęła więc spać w swoim łożeczku. Choć może słowo "spać" brzmi zbyt szumnie. "Zaspiać" byłoby bliższe prawdy.

Jednak z dnia na dzień, no może z tygodnia na tydzień, było coraz lepiej. Coraz dłużej spała w swoim łóżeczku, a my coraz dłużej w swoim. Byłem dumny, zacząłem się przechwalać i pouczać tych, których dzieci ciągle z nimi spały.

A potem pojechaliśmy do Szkocji. Był marzec, Szkoci są oszczedni, więc w pokoju było wyjątkowo chłodno. Tosia niby miała swoje łóżeczko, ale jak tu kłaść półrocznego bobasa samego, w obcym kraju i do tego w taki ziąb. Spała więc razem z nami. Trwało to cztery noce i po powrocie zaobserwowałem regres. To znaczy Tosia jakby częściej i mocniej domagała się spania z nami.

A potem pojechaliśmy do Grecji i też nam było szkoda, zwłaszcza, że Tosia złapała zapalenie gardła. Rezultat był taki, że jak wróciliśmy to już nie był regres, ale regresisko.

A potem się rozchorowałem i na kilka dni wyniosłem się do drugiego pokoju. Boże, jak ja wtedy wypocząłem! Jak się wyspałem!

- Wracasz do sypialni? - zapytała Aga po kilku dniach mojej emigracji.

- Ależ oczywiście - bo wtedy jeszcze nie wyobrażałem sobie, że mogę spać bez żony. Ale ziarno wygody zostało już zasiane. Pamiętam takie noce, gdy marzyłem o tym, by przespać je w całości. I w końcu nie wytrzymałem. Musiałem się wyspać, byłem ledwo żywy, a na drugi dzień miałem poważną robotę. W środku nocy, gdy Tosia po raz kolejny zaczęła płakać, wziąłem kołdrę i uciekłem. A potem to się powtórzyło. Kilkakrotnie.

- Może ty wolisz spać oddzielnie? - zapytała Aga. Wolałem, ale nie śmiałem tego wypowiedzieć. Bo wydawało mi się, że to będzie zdrada. Ale jednocześnie nie chciałem kłamać. Zastosowałem więc metodę odwrócenia kota ogonem i zapytałem, jak ona woli spać. Nie odpowiedziała wprost, więc doszedłem do wniosku, że i dla niej i dla mnie wygodniej jest spać w oddzielnych pokojach.

- Musimy nauczyć Tośkę spać w jej łóżeczku - zdecydowała wtedy Aga.

- Musimy, ale zacznijmy to robić w przyszłym tygodniu - zaproponowałem. I zaczęło się samooszukiwanie.

W pewnej mądrej książce przeczytaliśmy, że jedyne, co można zrobić, żeby nauczyć dziecko samo spać, to położyć je w łóżeczku i konsekwentnie odmawiać, gdy nalega, żeby je z niego wyjąć. Bitwa trwa średnio trzy dni, jest wyjątkowo wykańczająca, ale gdy się ją już odbędzie, problem ma się z głowy. No, ale trzeba mieć trzy dni, a my przecież pracujemy i nie możemy sobie pozwolić na trzy dni bezsenności. Zwłaszcza, że to może być więcej niż trzy dni. Poza tym, żeby to dobrze zrobić, najlepiej byłoby, gdyby Tosia miała własny pokój. A to się wiąże z przemeblowaniem.

- A w sumie przecież nie jest tak źle. Przecież da się żyć - tak się oszukiwaliśmy, choć nikt z nas tego nie powiedział.

Ale się nie dało, bo nasze wspólne życie powoli zmieniało się w ruinę. Zaczęliśmy się kłócić. Niby o duperele, ale przecież świetnie wiedzieliśmy, o co chodzi. Tylko, że nie potrafiliśmy tego ruszyć. A nawet jak próbowaliśmy, to natychmiast dawaliśmy za wygraną.

I w końcu pokłóciliśmy się naprawdę strasznie. Trwało to dwa dni i dwie noce, a trzeciego pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy meble i wzięliśmy się za przeprowadzkę. Gdy wieczorem kładłem się do naszego wspólnego łóżka, gdy nie było obok Tosi, czułem się, jakby to była noc poślubna.

- A ona tam samotna - powiedziałem, gdy tylko przeszło pierwsze uniesienie.

- Może się odkryła - powiedziała Aga. I bardzo się zasępiliśmy. Ale tym razem mogliśmy się już do siebie przytulić.

- Może powinna mieć rodzeństwo. Może wtedy byłoby jej raźniej!

Więcej o:
Copyright © Agora SA