Wieża Babel

Jak tylko Tosia zaczęła mówić, pojawiły się męki, tak dobrze znane pierwszym budowniczym.

Z początku komunikacja była prosta. Ale kiedy Tosia zaczęła mówić, pojawiły się męki, tak dobrze znane budowniczym wieży Babel. Jeśli Tosia wydawała z siebie jakieś bardziej stanowcze dźwięki, to w zasadzie tylko po to, by ogłosić swoje niezadowolenie. Mogło to więc znaczyć, że jest głodna, śpiąca, jest jej zimno lub ciepło, ma mokro, albo po prostu chce, żeby ją przytulić. Jeżeli wszystko grało, a Tosia nadal była niezadowolona, byłem w kropce. Zachowywałem się wtedy niezbyt miło i niezrozumiały dla mnie wywód brutalnie przerywałem smoczkiem. Jeśli się uspokajała, dochodziłem do wniosku, że widocznie to, co chciała powiedzieć, nie było aż tak ważne.

Gorzej, jeśli się nie uspokajała. Wtedy musiałem się wysilić. Może boli brzuszek, może gorączka, może ma dość dyndającej nad głową ośmiornicy... Świat robił się coraz skomplikowany. A potem przyszedł taki moment, że nagle zaczęła się śmiać. I sprawa zrobiła się jeszcze trudniejsza, bo do negatywnych komunikatów doszły pozytywne.

A potem zaczęła mówić i pojawiły się męki, tak dobrze znane budowniczym wieży Babel.

- Tata - mówi Tosia i patrzy na mamę.

- Mama - poprawia mama.

- Tata - upiera się Tosia.

- Tu jest tata - mówi mama i wskazuje na mnie.

- Tata - mówi Tosia i patrzy na mnie.

- Tak! Tata - mówię i klepię się po piersi.

- Tata - powtarza Tosia.

- Mama - mówi mama i wskazującym palcem puka sobie w mostek.

- Tata - radośnie stwierdza Tosia.

W końcu załapała. To zresztą niesamowite, jak szybko się uczy. Znacznie trudniej jest wtedy, gdy to ona stara się nam coś przekazać. Na przykład ostatnio. Wracam z pracy, siadam na kanapie, a Tosia przynosi misia (tak, tak, już chodzi), którego dostała od babci. Miś ma lśniący strój i fryzurę a' la Elvis Presley.

- Tam - mówi Tosia i paluszkiem naciska brzuch misia.

- Miś - opisuję to, co widzę.

- Tam - Tosia znów dotyka misia.

- Podobny do Elvisa - staram się rozwinąć.

- Tam - Tosia nie wydaje się być usatysfakcjonoana moimi rewelacjami. I znowu szturcha misia w brzuch. A jej oczy patrzą prosto w moje. Jakby chciały mi przekazać coś specjalnego, coś naprawdę ekstra. Ale ja nie rozumiem co! I przykro mi się robi, bo przecież tak bardzo chciałbym rozumieć swoje dziecko. I czuję się jak wyrodny ojciec. I z tego zakłopotania odwracam wzrok. I rozglądam się za Agą, bo może ona wie, o co może chodzić. Ale Agi akurat nie ma.

W odruchu rezygnacji biorę misia do ręki i... eureka! W środku jest mechanizm! Naciskam. I miś zaczyna śpiewać jeden z przebojów Króla. Tosia się uśmiecha, zaczyna tańczyć (tak, tak, czternastomiesięczne dzieci potrafią tańczyć), a ja mam wrażenie, że się zrozumieliśmy. Wspaniałe uczucie.

Ale nie zawsze jest tak różowo.

Na przykład siedzę z Tosią przy stole i nagle ona mówi "am". Z doświadczenia wiem, że Tosine "am" jest wieloznaczne. Może chodzić po prostu o wskazanie jedzenia, albo, że jest głodna, albo, że czegoś chce. Albo wszystko naraz.

No to podaję jej kawałek bułki.

- Nie! - mówi Tosia (ostatnio lubi to słowo).

No to kawałek pomidora.

- Nie!

No to kawałek sera.

- Nie. Am - mówi Tosia i rączką wskazuje przed siebie.

Patrzę tam, gdzie pokazuje, ale nie mam pojęcia, o co może chodzić. Zakłopotany próbuję zmienić niezrozumiały dla siebie temat. I podaję jej kubek z sokiem.

- Nie! Am - upiera się Tosia i znowu coś próbuje pokazać rączką.

Może chodzi o zabawkę leżącą na stole. Sięgam po zabawkę.

- Nie. Am! Am! - denerwuję się Tosia i patrzy mi prosto w oczy. A ja znowu widzę ten jakby wyrzut, że taki niekumaty jestem.

- Przykro mi, ale nie rozumiem, o co ci chodzi - ogłaszam kapitulację. I przez moment czuję, że powiedziałem to, co trzeba, ale już za chwilę do głowy przychodzi mi myśl, że ona nie rozumie, co znaczy moje: "nie rozumiem o co ci chodzi."

Mija kilka dni.

Mamy nową zabawę, która polega na tym, że sadzam Tośkę na krześle z kółkami i wożę po mieszkaniu. Bardzo jej się to podoba. Siedzi sobie wygodnie, uśmiechnięta od ucha do ucha i od czasu do czasu mówi sobie "brrum".

- Brrum - mówię i ja.

- Brrum - mówi Tosia.

- Brrum, brrum, brrum - dogadujemy się co jakiś czas. I jeździmy. I jest fajnie. A potem już mam dość, zdejmuję Tosię z krzesła. Bawimy się piłką, bawimy się misiem. I nagle Tosia mówi "am". I pokazuje ręką w stronę krzesła.

- Co "am"? - pytam.

- Am brrum - mówi Tosia.

Rozumiecie?

Więcej o:
Copyright © Agora SA