Tęsknota

I nadszedł ten wielki dzień, gdy zjawiła się niania.

Zanim się pojawiła miałem wrażenie, że mam już trochę dość.

No, bo nic tylko praca i obowiązki. Nawet gazety nie można poczytać.

Miałem wrażenie, że w moje życie wkroczyła rutyna, a ja poddałem się jej jak automat.

Jak tylko otwierałem oczy, zresztą otwierałem je przeważnie dlatego, że ona już otworzyła swoje, widziałem uśmiechniętą twarz mojej córeczki. To znaczy przeważnie uśmiechniętą, bo czasem też zmartwioną.

A potem ją przewijałem, ubierałem i na chwilę wskakiwałem do wanny. O błoga chwilo cennej samotności tak często przerywana rozkosznym waleniem w drzwi lub uroczym, dochodzącym zza tych drzwi szeptem: "ta-ta".

A potem śniadanie, chwila zabawy i Tosia razem z mamą wędrowały na pierwszą drzemkę. A ja szedłem do pracy. I pracowałem. A potem wracałem i jak tylko otwierałem drzwi, to już widziałem "pędzącą", radosną córeczkę. Zwykle sprawiało mi to wielką radość, ale po piętnastu, no dobra, trzydziestu minutach, przekładania klocków, podrzucania misia, szukania "dzidzi" i innych tego typu harców, czułem jak ogarnia mnie zniechęcenie i wielkie, ogromne znużenie.

A jeszcze moja biedna żona, po całym dniu zajmowania się naszym uroczym skarbem, błagała o chwilę wytchnienia.

A jeszcze trzeba było zasiąść do wspólnej kolacji. Odkąd moja córka postanowiła nauczyć się samodzielnie jadać sprzątania jest później od groma.

A jeszcze kąpiel, przygotowanie mleka i usypianie.

A potem znowu usypianie, bo córka się wierciła, uderzyła główką w szczebelki i się obudziła. Albo zrobiła kupę. Albo po prostu się wybudziła i już za Chiny nie chciała zasnąć, no chyba, że weźmiemy ją do naszego łóżka.

A potem jeszcze wiercenie się, rozpychanie.

Owszem, było w tym wszystkim mnóstwo śmiechu, radości i szczęścia, ale w pewnym momencie zrobiło się jakoś tak, że generalnie zacząłem myśleć, że bez niani nie damy rady.

Nie będę się rozwodził jak jej szukaliśmy, bo długa to historia. W każdym razie byliśmy na tyle rozsądni, że zrobiliśmy to dużo wcześniej i potem tylko musieliśmy czekać, aż wypełni kontrakt u poprzedniego pracodawcy.

I wreszcie nadszedł ten wielki dzień, gdy niania zjawiła się u nas.

Bardzo szybko zaprzyjaźniła się z Tosią i zaczęła się nią zajmować. Codziennie. Od dziesiątej do osiemnastej.

I wtedy poczułem jak drogocenny był dla mnie czas, który spędzałem z córką.

Jak strasznie nie chcę się nim dzielić.

Jak wielkim szczęściem było, że mogę się bawić z córką, słuchać jej opowieści, podnosić osła i szukać "dzidzi".

I zaczęło mi być strasznie żal tego czasu, który spędzałem z córką.

I zacząłem tęsknić.

I przestałem przeciągać czas, który spędzam w pracy.

Teraz, gdy dochodzę do klatki schodowej to nie marudzę, że już zaraz, że znowu, tylko się cieszę, że będę miał okazję pobawić się z córeczką.

I jestem wdzięczny, że życie tak się ułożyło, że możemy to wspólnie robić.

I obiecuję sobie, że jak kiedyś znowu ogarnie mnie zniechęcenie, bo, że tak się stanie nie mam wątpliwości, to sobie o tym wszystkim natychmiast przypomnę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.