Kocham cię

To było jeszcze wtedy, gdy byliśmy w ciąży.

Pewna starsza znajoma zapytała czy będę asystować przy porodzie. Ja, że oczywiście, no przecież, wiadomo. A ona, że to świetnie, bo kiedyś, to znaczy wtedy gdy ona rodziła, o czymś takim nawet nie mogło być mowy.

- A szkoda - mówiła. - Bo efekt potem był taki, że kobieta wracała z dzieckiem do domu, zakochana w nim jak diabli, a ojciec stał i hmm, tego owego, patrzył na to dziecko jak na cztery kilo mięsa z kością.

I tłumaczyła, że to zrozumiałe, bo niby jak miał patrzeć na to coś obcego, co mu do domu wnoszą. I to coś jeszcze wrzeszczy, sika, rzyga. A jak jest głodne to łapie za pierś. Tę ukochaną, tę wspaniałą, która wcześniej była na wyłączność męża. Znajoma się rozpędzała, a we mnie narastała panika, jak to zaakceptuję, jak to coś pokocham. No, bo że pokochać trzeba, to przecież oczywiste.

- Proszę panów! - zaczęła pani prowadząca szkołę rodzenia. - Nie zaszkodzi przemawiać do brzucha. Nie zaszkodzi go głaskać i wyobrażać sobie, że bawicie się z dzieckiem. Jak chcecie, możecie na komórkę mamy wysyłać sms-y do swojego dziecka. Jakby już było na świecie - poradziła.

No jasne, no jasne! Od początku trzeba się wprawiać, trzeba w sobie rozwijać czułość, sympatię, miłość. Problem tylko w tym, że jakby tu nie patrzeć zamiast dziecka jest brzuch. I teraz co? Mam do niego pisać sms-y?

Nie dałem rady być aż tak ekstrawagancki. Nie zdecydowałem się na telefoniczne połączenia, za to zacząłem z nim rozmowy. Że tak powiem: usta w brzuch. I nawet nie było to takie trudne, bo Tosia kopała nóżką i miałem wrażenie porozumienia. No i paplałem, co mi tam ślina na język przyniosła. Prawdziwy problem pojawił się dopiero wtedy, gdy wpadłem na pomysł, by do tego brzucha powiedzieć "kocham Cię". No, po prostu nie mogło mi się to przejść przez zęby. A myślałem, że to ważne, bo przecież powinienem, bo przecież to takie wzruszające, bo przecież jak się tego nie nauczę, to w ogóle nie będę potrafił, dziecko będzie to czuło i między nam pojawi się murek, który potem urośnie w widziany z Kosmosu chiński mur.

Męczyłem się strasznie, zwłaszcza, że Aga była obok, w końcu to jej brzuch. No i przy niej to w żaden sposób mi nie wychodziło. I dziwiło mnie to trochę, bo do Agi nie mam z tym problemu. Często jej mówię, że ją kocham. Tak mi się przynajmniej zdaje.

W końcu wycisnąłem. Ojejku, jak się wtedy czułem. Wstyd mi się zrobiło, zażenowany byłem. Jednym słowem wszystko czułem, tylko nie miłość. I takich prób miałem wiele.

A potem był poród i niesamowite wzruszenie.

A potem Tosia przybyła do domu i znów zacząłem ćwiczyć. Pochylałem się nad nią, łaskotałem, tarmosiłem, głaskałem i już miałem powiedzieć "kocham cię", gdy nagle coś we mnie sztywniało. Przełamywałem się i z gardła wychodził mi jakiś harkot.

Agnieszka opowiadała mi później, że nieraz to słyszała i bardzo ją to bawiło.

Aż wreszcie przyszedł dzień, taki sam jak wszystkie inne. Tosia miała już wtedy jakieś sześć miesięcy, potrafiła się turlać, trochę gaworzyła, śmiała się jak stara. I nagle, nie wiadomo skąd, poczułem jakieś ciepło, jakieś wzruszenie, wziąłem ją na ręce i tak najzwyczajniej na świecie powiedziałem "kocham cię". I pocałowałem, i przytuliłem. I poczułem, że ją kocham. Tak bezinteresownie, tak bezwarunkowo, tak na zawsze.

Nazywam się Tomek Kwaśniewski, mam 34 lata i od dziewięciu miesięcy z hakiem jestem szczęśliwym tatą. Gdy moja żona Agnieszka zaszła w ciążę, zacząłem pisać dziennik, w którym rejestrowałem dzień po dniu, jak się w tej ciąży czuję. "Dziennik ciężarowca" działał jako internetowy blog, a jego fragmenty publikowały "Wysokie Obcasy". Gdy Tosia się urodziła, całość w postaci książki zdecydowało się wydać wydawnictwo W.A.B. Ledwo wziąłem się za redakcję, zadzwonił TVN z propozycją by na podstawie "Dziennika ciężarowca" zrobić film. Ledwo wziąłem się za scenariusz, gdy w mojej skrzynce mailowej pojawił się list od Justyny Dąbrowskiej, naczelnej "Dziecka", która zaproponowała mi pisanie felietonu.

- Hura, hura! - zakrzyknąłem i ucałowałem Tosię w nóżkę. Bo teraz będę miał przyjemność co miesiąc Państwa dręczyć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.