Anna Zdrojewska-Żywiecka: Myślę, że współczesne świeżo upieczone matki przede wszystkim boją się, że zawalą jako rodzice. Boją się oceny.
Innych rodziców, społeczeństwa, własnej. Dzisiejsze młode matki źle o sobie myślą. Mają naprawdę niską samoocenę. Rzadko zdarza im się myśleć: "Jestem wystarczająco dobra". Wręcz przeciwnie, z moich badań do doktoratu wynika, że zdecydowana większość ma przekonanie: "Robię źle, zawalam, nie sprawdzam się".
Dziecko pojawia się o wiele później niż kiedyś. Często jest wyczekane, zaplanowane i jedyne. Nic dziwnego, że wszystkie światła są zwrócone właśnie na nie. W tej sytuacji dorośli często sami z siebie redukują się do dostarczycieli usług dla dziecka - pielęgnacyjnych, relaksujących, rozrywkowych.
Ponieważ dziecko jest tak bardzo w centrum zainteresowania współczesnych rodziców, szczególnie matki, która będąc z nim często sam na sam podczas urlopu macierzyńskiego, siłą rzeczy jest na nim skoncentrowana, każde rozminięcie z tym, "jak być powinno", rodzi w tej mamie frustrację lub lęk. I zamiast myśli "OK, takie jest moje dziecko", pojawia się niepokój "Mogłam się bardziej postarać, zrobić więcej, lepiej". Matka jest przez wszystkich oceniana - trochę jak pracownik korporacji - pod kątem wydajności i skuteczności. Przede wszystkim ma być "dobrze zorganizowana", choć nikt nie wie, co to miałoby w praktyce oznaczać. Ale jest taki mit, zwłaszcza w prasie popularnej, że jak matka będzie "dobrze zorganizowana", to ze wszystkim sobie świetnie poradzi. Będzie atrakcyjnie wyglądać, posprząta dom i zapewni dziecku czas najwyższej jakości.
Tak, bo jest jej bardzo dużo, a informacje często są sprzeczne. Mamy mnóstwo ekspertów, lecz nie mamy autorytetów. Dużo wiemy, ale brakuje nam narzędzi do podejmowania decyzji. To bardzo dobrze widać na przykładzie służby zdrowia. Znajoma mama miała sama zdecydować o usuwaniu migdałków synkowi. Lekarze przedstawiali jej fakty, ale ostatecznie pozostawiali ją z wyborem samą, nic nie rekomendując. A przecież ona nie miała wystarczającej wiedzy, by decydować.
Rodzice mają do podjęcia wiele ważnych decyzji, a taki rodzaj odpowiedzialności to ogromny ciężar. Kiedyś kobiety miały lepsze lub gorsze, ale dość jasno wytyczone drogi postępowania, więc ten ciężar się rozkładał i w pewnym sensie był niesiony przez całe społeczeństwo. Teraz musimy same go nieść.
To jest jeszcze jeden aspekt trudnej sytuacji współczesnego rodzicielstwa, Dzieci są na ogół "przemedykalizowane". I nie myśl, że jestem jakąś odlecianą zwolenniczką leczenia kamieniami, korzystam naturalnie z medycyny konwencjonalnej. Ale obserwuję też, że od urodzenia (a właściwie wcześniej) dzieci są ze wszystkich stron oglądane i oceniane przez wielu specjalistów, a potem pakowane w siatki centylowe . W tym naprawdę trudno się odnaleźć i zachować zdroworozsądkowy spokój. Rodzice spotykają na swojej drodze wielu specjalistów i każdy ocenia to, w jaki sposób ci rodzice (najczęściej matki) zajmują się dzieckiem. I one są z tym bardzo samotne.
Z moich rozmów z innymi matkami, czytelniczkami książek Mamanii, koleżankami, wynika, że nie za bardzo. Po części dlatego, że bardzo się od tych matek oddaliły i realnie, i fizycznie, i statusowo. Matki i córki często żyją dziś w różnych światach, które niewiele mają ze sobą wspólnego. Przynajmniej na pozór. Matka ma inne przekonania, inne doświadczenie macierzyństwa. I te kobiety nie bardzo mogą się ze sobą spotkać. Córka czuje, że matka jej nie rozumie. I na odwrót. Poza tym żyjemy w czasach, kiedy to starsi uczą się wielu rzeczy od młodszych, a nie odwrotnie.
Nie można. Niestety, ten międzypokoleniowy łańcuch jest zerwany i z tego, co widzę, świeżo upieczone matki szukają wsparcia przede wszystkim u swoich rówieśniczek. To im się przyglądają, z nimi porównują i na tej podstawie tworzą swoją matczyną tożsamość, decydują, jakimi chcą być matkami.
Może to jest kwestia tego, że te matki matek mają za sobą najczęściej okropne doświadczenia porodowe i dzisiejsze młode kobiety nie chcą tym "nasiąknąć"? A może to jest kwestia nieumiejętności rozmawiania ze sobą na temat seksualności, cielesności, bliskości? Córki mogłyby się wesprzeć na swoich matkach, gdyby obie strony umiały ze sobą rozmawiać. Przecież na poziomie emocjonalnym można być blisko, nawet jeśli żyje się w innych kulturach. Ale może to polega też na tym, że dzisiejsze młode matki widzą swoje matki jako staroświeckie, niechętne zmianom?
Tych frontów jest wiele: karmić piersią czy butelką, rodzić naturalnie czy przez cesarskie cięcie, wracać do pracy czy zostać z dzieckiem w domu. Mam jednak wrażenie, że tak naprawdę to nie są realne konflikty między kobietami. Że kobiety są jakoś przeciwko sobie buntowane, "napuszczane na siebie", a to dlatego, że takie konflikty dobrze się potem czytają, a coraz częściej "klikają". A jak wiadomo, na klikaniu można dużo zarobić.
Bo mężczyźni nie podlegają takim naciskom. Nie ma takiej presji. Mężczyźni mają dużo więcej możliwości do realizowania siebie. Również jako ojcowie. A dla kobiety role są nadal bardzo wyraźnie napisane. I ta napisana rola staje się gorsetem, który wiele matek dociska do ściany. Nic dziwnego, że tak często są sfrustrowane.
Zapytałam koleżanki i kolegów, jak widzą współczesną matkę. W opiniach najwyraźniej powtarzało się usiłowanie pokonania sprzeczności. Współczesna matka jest bardziej świadoma niż jej matka, ale nie ma jej wsparcia. Wie, jakie błędy popełniła jej matka i chce ich uniknąć. Udaje jej się, ale sama popełnia inne. Raczej jest z dziećmi, niż je "hoduje"; wspólnie przeżywane z dzieckiem momenty dają jej radość, siłę i satysfakcję. Tylko na wszystko ma za mało czasu. Ma większą wolność niż poprzednie pokolenia, ale związana z tym odpowiedzialność czasem ją przytłacza. Za dzieci wskoczyłaby w ogień. Za partnera, męża - już niekoniecznie. Wiecznie niedospana. W dzień jest dla dzieci, pracy i partnera, w nocy robi w końcu coś dla siebie. Nie choruje, obsługuje. Tylko czasem się buntuje, łapie za "Biegnącą z wilkami" i ma dość. Aktywna na różnych polach. Rozwija się w swoim macierzyństwie, poszukuje odpowiedzi. Są kobiety "jak rakiety", które sobie jakoś radzą z różnymi oczekiwaniami społecznymi i ogromem wymagań, są też takie, które to przytłacza i stawia pod murem depresji.