24 miesiąc: O co chodzi z tym nocnikiem?

Pojawił się w naszym domu już jakiś czas temu, ale do tej pory wytrwale go ignorowałam. Jest piękny, zielony i błyszczący.

Ma kształt żółwia - główkę z oczami, cztery łapy i ogonek oraz przykrywkę w kształcie żółwiej skorupy, którą uwielbiam nosić na głowie. I to właściwie jedyny sposób, w jaki korzystam z tego całego nocnika. Chociaż Mama i Tata robili wszystko, żebym używała go zupełnie inaczej. Długo nie mogłam zrozumieć, o co im chodzi.

Mama siadała na biednym żółwiu albo sadzała misie i mówiła, że one robią siusiu. Myślałam sobie - chce się bawić moimi zabawkami, nie ma sprawy. Miałam tylko nadzieję, że wie, że żaden miś nie robi siusiu, a poza tym, kto słyszał, żeby robić żółwiowi siusiu na plecy.

Nic z tego nie rozumiałam.

Okazało się, że Mama też nic nie rozumie. Słyszałam, jak rozmawiała ze swoją koleżanką:

- Nic z tego nie rozumiem - szeptała mama w słuchawkę, żebym nie usłyszała. - Julcia w ogóle nie kojarzy, do czego jest nocnik. I jeszcze dodała, że Marek właśnie się nauczył korzystać z nocnika.

Proszę bardzo, ja też z niego korzystam - ładuję pełno klocków i szur! pod ścianę. A tam wysypują się z hałasem. Fajna zabawa. I twórcza. W końcu to najważniejsze. Tak pocieszył Mamę Tata. Bo oni bardzo lubią, jak robię coś twórczego. Czyli - jak udało mi się zorientować - sama i po swojemu.

Na przykład dzisiaj - Mama dała mi kredki i wycięte z papieru prostokąciki i powiedziała, że będziemy rysować zaproszenia na moje urodzinowe przyjęcie. Zaprosimy Babcię i Dziadka, Amelkę i Marka. Bardzo mi się to spodobało.

Kiedy już narysowałyśmy te zaproszenia, poszłyśmy na pocztę. Włożyłyśmy zaproszenia do kopert i sama przylepiłam znaczki. Mama mnie podsadziła i wrzuciłam nasze zaproszenia do czerwonej, błyszczącej skrzynki.

Przez kilka dni nic się nie działo, to znaczy nic w związku z moimi urodzinami, bo poza tym Mama zaczęła zdejmować mi pieluchę i

sadzać na żółwiu.

Całkiem przyjemnie się siedziało, nawet nauczyłam się jeździć na tym żółwiu po całym pokoju. Ale trochę zmarzła mi pupa i zachciało mi się siusiu, więc pokazałam Mamie paczkę pieluch i powiedziałam: "siusiu!".

Mama strasznie się ucieszyła i pokazując na żółwia powtarzała: "tu siusiu, tu!". Ale ja nie chciałam siusiać na żółwia, a nie mogłam już wytrzymać, więc zerwałam się, stanęłam nad paczką pieluch i nasiusiałam na nie. Mama bardzo się z tego śmiała, chociaż miałam wrażenie, że strasznie jej zależy na tym siusianiu na żółwia. Na szczęście musiała się zająć przygotowaniami do urodzinowego przyjęcia, więc na razie dała sobie spokój z nocnikiem.

Posprzątałyśmy cały dom. Ja myłam w wannie klocki i piłki. Wrzuciłam też do wanny żółwia. Pływał z klockami na grzbiecie. Potem Mama piekła tort, a ja jej pomagałam.

Następnego dnia Tata miał wolne i to był właśnie

dzień moich urodzin.

Dostałam mnóstwo całusków i prezenty - wózek dla mojego misia i czerwony, błyszczący wóz strażacki. Wózek miał w środku niebieską pościel, którą uszyła mama, i drewniane kółka, i cały był z wikliny, tak powiedział Tata. Wóz strażacki wył, piszczał i mrugał światełkami. Potem wieszaliśmy w domu kolorowe baloniki.

Pierwsi przyszli Babcia i Dziadek. Dostałam od nich piękny rowerek na trzech kółkach i od razu wjechałam nim w półkę z butami. Dziadek podniósł mnie wysoko, a ja piszczałam z radości. Potem przyszła Amelka ze swoją mamą i Marek z tatą. Dostałam od nich klocki i książkę z bajkami.

Tata Marka przyniósł też nocnik. Marek niedawno nauczył się używać nocnika, więc wszędzie go ze sobą noszą, bo Marek do innych nie siusia. Tylko do swojego. Mama powiedziała, że bardzo się cieszy, bo ja zobaczę, o co chodzi z nocnikiem. Przyjrzałam mu się - był ładny, czerwony i wyglądał trochę jak fotelik. Akurat Markowi zachciało się siusiu i pokazał na nocnik. Tata zdjął mu spodenki i majtki, a on usiadł na nocniku. A jak wstał, to tam w środku było siusiu. Zastanawiające.

Potem bawiliśmy się balonami - rzucaliśmy, kopaliśmy i turlaliśmy się w tych balonach (Tata nadmuchał ich naprawdę dużo). Gdy nam się znudziło, zaczęliśmy bawić się w chowanego - każde dziecko chowało się ze swoją mamą albo tatą. Najlepiej schował się Lucek - wczołgał się pod moje łóżeczko i nie wyszedł do końca przyjęcia. Ja też się dobrze schowałam, razem z Mamą, za szafą. Amelka z mamą weszły pod stół, a Marek z tatą schowali się w wannie, oczywiście pustej.

Potem Marek tak się rozkręcił, że biegał po całym domu i wrzeszczał na cały głos. Więc Tata włączył muzykę i trochę potańczyliśmy. Wtedy zachciało mi się siusiu. I błysnął mi w głowie pomysł - dopadłam nocnika Marka i szarpiąc pieluchę wrzasnęłam do Taty: "siusiu!!!". Tata błyskawicznie mnie rozebrał, a ja klapnęłam na nocnik i pśśśśśśśśś -

zrobiłam siusiu!

Tata oniemiał. I Mama też. Podeszła na palcach i zajrzała do nocnika. A potem zupełnie oszaleli. Bili mi brawo i chwalili, a ja byłam bardzo z siebie dumna. I w ogóle nie chciałam wstać z tego nocnika, aż Marek się zaniepokoił.

Kiedy trochę ochłonęliśmy, Mama wniosła fantastyczny tort i zdmuchnęłam dwie świeczki, a wszyscy zaśpiewali mi "Sto lat". Amelka i Marek też chcieli dmuchać na świeczki, więc Tata zapalił jeszcze raz i jeszcze raz. Marek się rozpłakał, bo nie mógł zdmuchnąć tych świeczek i tak się zdenerwował, że walnął misiem w tort. Potem była afera z Amelką, która najadła się konfetti i zwymiotowała w przedpokoju i to wszystko tak mnie zmęczyło, że sama się rozpłakałam i wczołgałam pod moje łóżeczko, gdzie leżał schowany Lucek. Polizał mnie w ucho i razem zasnęliśmy pod tym łóżkiem.

Kiedy się obudziłam, nie było już ani Babci, ani Dziadka, ani Amelki, ani Marka. Tata mnie ubrał w kombinezon i poszliśmy do sklepu po nocnik. Normalny nocnik z prawdziwego zdarzenia - taki wygodny fotelik z oparciem, jaki miał Marek. Też czerwony.

A w moim żółwiu od tej pory trzymam kredki.

Ps. A ja się żegnam ze wszystkimi, bo to już koniec moich wspomnień Pa! Julka

Więcej o:
Copyright © Agora SA