23 miesiąc: Domowe przedszkole

Ostatnio często spotykam się z Markiem i Amelką. My się bawimy, a nasze mamy marudzą i jęczą, że są zmęczone.

Ciągle mówią, że mają dosyć, chcą iść do kina, zapisać się na jogę, zrobić prawo jazdy, wyjść z domu bez dzieci. Czyli bez nas. Uważam, że to niezbyt taktowne tak narzekać przy nas, ale sama widzę, że jak Mama gdzieś sobie wyjdzie, to potem ma lepszy humor.

Jęczały i marudziły, aż w końcu postanowiły, że będą się nami wymieniać. To znaczy jednego dnia przez trzy godziny będzie się nami zajmować moja Mama, a reszta mam będzie mogła sobie gdzieś pójść. W następnym tygodniu mama Marka zostanie z nami, a potem będzie kolej na mamę Amelki.

Na pierwszy raz

umówiły się u nas.

To było bardzo zabawne. Pierwsze dziesięć minut minęło całkiem przyjemnie. Ale potem zadzwoniła Ewa, mama Marka i zapytała, czy z Markiem wszystko w porządku. Z Markiem było wszystko w porządku, przynajmniej na razie. Mama budowała nam pałac z klocków, Amelka lulała misia, ja kopałam piłkę, a Marek bawił się samochodzikiem. Wtedy Ewa zadzwoniła drugi raz dowiedzieć się o Marka, a moja piłka akurat trafiła Marka w głowę i on zaczął płakać. Ewa usłyszała to przez telefon i bardzo się zdenerwowała.

Moja Mama zajęła się płaczącym Markiem, a w tym czasie Amelka zawędrowała aż do kuchni i zajęła się miską Lucka, to znaczy wywaliła z niej jedzenie i smarowała nim ścianę, a miskę założyła sobie na głowę. Chciałam jej tę miskę zabrać i Amelka się przewróciła i zaczęła płakać, więc Mama zostawiła spokojnego już Marka i przytuliła Amelkę. To mnie trochę rozzłościło, bo to w końcu moja Mama, więc odepchnęłam Amelkę i zaczęłam wdrapywać się na Mamę. Wtedy znowu zadzwoniła mama Marka, żeby spytać, czy Marek już nie płacze. Mama powiedziała, że Marek już nie płacze, płacze Amelka i Julka. A potem wyciągnęła z kontaktu wtyczkę od telefonu i zaproponowała, że będziemy się bawić w różne zwierzątka. Tylko okazało się, że Amelka gdzieś się zapodziała.

Mama się zdenerwowała i szybko przeszukała całe mieszkanie - okazało się, że Amelka jest w łazience i

wrzuca do sedesu mydła,

gąbki i puder Mamy, a potem własnoręcznie je wyławia. Kiedy Mama myła Amelkę i ratowała sedes przed zapchaniem, my z Markiem wcale nie mieliśmy zamiaru bawić się w zwierzątka. Rzucaliśmy klockami w okno i to było bardzo dziwne, bo te klocki znikały.

Mama nakryła nas, kiedy w pudle już prawie nie było klocków. Wyjrzała przez okno i okazało się, że wszystkie leżą na chodniku przed domem obok jednego pana z laseczką, który trzymał się za głowę i z namysłem przyglądał się mojej Mamie. Wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Lucek zaczął strasznie szczekać i Marek rozpłakał się ze strachu.

To była nasza sąsiadka, do której zadzwoniła Ewa, mama Marka, z pytaniem, co się stało z naszym telefonem i czy Marek przypadkiem nie płacze.

Moja Mama rozejrzała się po domu i powiedziała, że Marek nie płacze i wszystko jest w porządku. Sąsiadka popatrzyła na wrzeszczącego Marka z pewnym powątpiewaniem, potem na moją Mamę, a potem na Amelkę do połowy zanurzoną w sedesie i zapytała, czy może w czymś pomóc. Moja Mama zapewniła ją, że wszystko jest w absolutnym porządku. I sąsiadka poszła.

Wtedy Mama zebrała nas wszystkich w jednym pokoju (akurat nikt nie płakał),

włączyła nam muzykę,

którą bardzo lubię i i powiedziała, że teraz się pogimnastykujemy i potańczymy, ale znowu zadzwonił dzwonek. Mama zrobiła bardzo dziwną minę i tępo zapatrzyła się w ścianę. Lucek znowu zaczął szczekać, a Marek zrobił podkówkę. Mama pobiegła do drzwi, podziękowała sąsiadce (bo to była ona), która pozbierała nasze klocki, i zanim Marek zdążył się na dobre rozbeczeć, już była z powrotem.

I zrobiło się bardzo fajnie - tańczyliśmy, podskakiwaliśmy i robiliśmy śmieszne miny, a potem rysowaliśmy takimi śmiesznymi kredkami dla maluchów i jak Ewa i Dominika przyszły po Marka i Amelkę, to okazało się, że wszyscy spędzili te trzy godziny bardzo przyjemnie. No, może poza moją Mamą.

W następnym tygodniu zostaliśmy wszyscy u Ewy. Najpierw było mi smutno, kiedy żegnałam się z Mamą, a potem było nudno, bo Ewa strasznie się bała, żeby nic nam się nie stało, więc nic ciekawego nie mogliśmy robić, nawet wdrapywać się na parapet i wspinać się po półkach na książki. Ewa położyła się z nami na materacu i czytała nam książkę o kocie w butach. Było nawet fajnie, tylko Ewa była tak zdenerwowana i przestraszona, że nie czułam się tam zbyt dobrze.

Fajniej było w następnym tygodniu u Dominiki, która zamknęła wszystkie drzwi i okna, wysypała nam na dywan mnóstwo zabawek i prawie w ogóle

się nie wtrącała. Z każdym następnym spotkaniem

coraz lepiej nam szło.

Nasze mamy umawiały się na spacery w parku i razem zastanawiały się, w co się z nami bawić i co robić, żeby np. Amelka nie grzebała w sedesie. Zaczęło nam się to podobać. Ewa też nie dzwoniła już co pięć minut, moja Mama nie traciła głowy, kiedy któreś z nas płakało albo jadło mydło, a Dominika wymyślała różne fajne zabawy. Chodziły do tego swojego kina, na tę jakąś jogę i robiły prawo jazdy czy coś podobnego. Moja Mama zaczęła się częściej uśmiechać, śpiewać przy zmywaniu i robić pyszne kolacje dla siebie i dla taty, mniej burczała i nie złościła się o byle co.

Tata powiedział, że bardzo mu się to podoba i że może umówić się z tatusiami Marka i Amelki, żeby w sobotę lub niedzielę zabierali nas wszystkich do zoo albo do teatrzyku. Tylko że naszych tatusiów musiałoby być trzech na jeden taki wyjazd, bo jeden na pewno by z nami wszystkimi oszalał. Mamy są jednak odporniejsze.

Copyright © Agora SA