18 miesiąc: Nie! Nie! Nie!

Ostatnio trochę trudno dogadać mi się z Mamą. Ona niczego nie rozumie. Ani tego, że nie lubię wychodzić z kąpieli, jeździć wózkiem, siedzieć w swoim krzesełku, gdy jem, ani tego, że najbardziej lubię mówić ?nie? i wszystko robić po swojemu.

Mama i Tata próbują wymyślać różne sposoby, żeby się ze mną dogadać, ale te ich metody wcale na mnie nie działają. Ja po prostu dobrze wiem, czego chcę, i koniec. Na przykład Mama wsadza mnie do wózka i tłumaczy mi, że w ten sposób szybciej będziemy w parku, niż gdy będę szła na piechotę. Ale ja tego dojeżdżania nie lubię, więc

buntuję się

i albo głośno krzyczę "Nie! Nie!", albo staję w wózku. To stawanie wcale nie jest takie łatwe, bo Mama przypina mnie szelkami. Ale najlepiej wychodzi mi zsuwanie się w dół i wkładanie nóżek pod kółka.

Najpierw Mama się trochę złościła na te moje protesty i tłumaczyła mi, że zaraz będziemy w parku i że wie, jak nie lubię jeździć wózkiem. Ale ja i tak robiłam swoje, to znaczy starałam się za wszelką cenę wyjść z wózka. Potem mnie zagadywała i zabawiała po drodze, ale ja nie dawałam za wygraną. Teraz Mama już nie próbuje żadnych sztuczek, po prostu pędzi biegiem do parku i tylko od czasu do czasu sadza mnie, kiedy wstaję, albo wyciąga spod kółek, kiedy się zsuwam. Tata powiedział, że to nie jest zbyt pedagogicznie. Na to Mama powiedziała, że owszem, nie jest, ale może niech Tata spróbuje mnie pedagogicznie dowieźć do parku i z powrotem dwa razy dziennie.

Za to jak już jesteśmy w parku, to wózek znowu zaczyna mi się podobać - lubię go pchać i wjeżdżać nim na różne panie. Mama wtedy przeprasza te panie i tłumaczy mi, że to nie jest przyjemne, jak tak nagle na człowieka najeżdża wózek i czy byłoby mi miło, gdyby mnie ktoś tak gonił z wózkiem. Myślę, że byłoby mi bardzo miło, bo to świetna zabawa, ale te panie, które wpadają pod mój wózek, rzeczywiście nie są zachwycone. Przemyślałam to i postanowiłam więcej na panie nie wjeżdżać.

Trochę zaczęłam się nudzić w tym parku, więc pewnego dnia wpadłam na świetny pomysł: wepchnęłam wózek do stawu! To dopiero była przygoda! Wózek wpadł i robił tak śmiesznie: "Bul, bul, bul" i coraz mniej wózka było widać. Chciałam to pokazać Mamie, ale ona rozmawiała z jedną panią i zerknęła dopiero wtedy, kiedy było widać samą rączkę. Najpierw patrzyła zupełnie osłupiała to na mnie, to na wózek. Potem zaczęła się śmiać. Za chwilę znowu osłupiała i patrzyła, jak rączka wózka całkiem znika pod wodą. Potem pobiegłyśmy po panów strażników, którzy wyciągnęli mój wózek. I też się śmiali. Mama tłumaczyła mi, że nie można topić wózka, ale ja nie rozumiem, dlaczego nie można, skoro wszyscy tak dobrze się bawili.

Oprócz topienia wózka moją drugą pasją jest

wychodzenie z fotelika,

w którym siedzę przy jedzeniu, bo nie lubię, jak mnie do niego wsadzają. Wyjmuję jedną nogę, potem drugą, zaczynam bujać fotelikiem albo głośno wrzeszczę, że nie chcę siedzieć w tym paskudztwie. Jeść też nie chcę. Zwykle zjadam tylko troszkę, a resztę rozrzucam po kuchni. Mama wtedy zabiera miseczkę i mówi: "Nie! Nie rozrzucamy jedzenia!" i ja się strasznie złoszczę, że nie mam już miseczki. Mama jest nieubłagana i wcale mi tej miski nie oddaje. Podobno to się nazywa konsekwencja czy jakoś tak. Nie wiem, co to znaczy, ale bardzo nie lubię tej konsekwencji.

Ostatnio tak się zezłościłam na Mamę, że kopnęłam ją i walnęłam klockiem. Nie dlatego, że tak zaplanowałam, po prostu akurat pochyliła się nade mną, kiedy wierzgałam ze złości na tę głupią konsekwencję. Mamie się to nie spodobało, zrobiła poważną minę i powiedziała, że absolutnie nie wolno nikogo bić, bo to boli. Pokazała mi za to, jak w złości można tak mocno rysować kredkami, że od tej złości aż robią się dziury w papierze. Nawet mi się to spodobało, ale nie zawsze to działa.

Niestety, ten sposób z kredkami i rysowanie nie sprawdza się, gdy Mama wyjmuje mnie z kąpieli. Krzyczę "Nie!" tak głośno, że ostatnio nasi sąsiedzi spytali Mamę, co się u nas dzieje wieczorami, bo oni akurat usypiają swojego synka, kiedy ja nie chcę wychodzić z wanny.

Za to dzięki Tacie trochę

polubiłam sprzątanie

zabawek. Bo Tata wymyślił taki sposób: robi śmieszną minę i mówi: "Ciekawe, czy ja pierwszy doliczę do dziesięciu, czy ty pierwsza wrzucisz klocki do pudełka". Więc ja od razu zaczynam sprzątać klocki i jeszcze do tego się świetnie bawię, bo Tata robi niesamowite miny przy tym liczeniu.

Trochę inaczej jest jednak wtedy, gdy ja chcę się czymś fajnym pobawić, a rodzice mi nie pozwalają. Na przykład jedzenie Lucka - bardzo lubię rozgniatać rączkami takie śmieszne, śliskie kawałeczki, które Mama wkłada mu do miski. Raz nawet udało mi się wziąć trochę do buzi. Było dziwne, ale na pewno lepsze niż te moje kaszki. Mama strasznie się zdenerwowała, wydłubała mi z buzi resztki i zepsuła mi całą zabawę. Powiedziała, że jedzenie Lucka jest dla psów, a nie dla ludzi i od tej pory zabiera miskę zaraz, jak Lucek się naje.

Tak samo robi z innymi rzeczami, z którymi lubię eksperymentować. Najpierw mówi, że nie wolno tego ruszać i krótko tłumaczy, dlaczego, np. "Nie ruszaj tych papierów, to są papiery Taty", a kiedy ja i tak sięgam po nie, Mama

odciąga moja uwagę

i daje mi coś innego do zabawy, na przykład pusty garnek i łyżkę do stukania, a papiery odkłada gdzieś wysoko, żebym nie mogła ich dosięgnąć. Czasem przestaję się złościć i zaczynam się bawić tą nową rzeczą, ale czasem nie. I wtedy Mama robi różne śmieszne rzeczy: na przykład mówi grubym głosem albo udaje różne osoby z moich książeczek albo zaprasza mnie do tańca (najlepiej nam wychodzi tango z figurami). Przeważnie to jest takie fajne, że odechciewa mi się wściekać.

Nauczyłam się też, że są takie sytuacje, w których nie ma sensu protestować. Na przykład kiedy gdzieś jedziemy samochodem, to zawsze przypinają mnie do specjalnego fotelika i to mnie oczywiście złości. Krzyczę wtedy głośno, ale rodzice mówią, że muszę siedzieć w tym foteliku i już. Na pocieszenie Tata przygotował mi specjalny samochodowy worek atrakcji - są tam różne przedmioty do oglądania: notes, flamaster, miś, miękka piłeczka, kilka książeczek i inne drobiazgi. A Mama kupiła mi specjalna kierownicę z trąbką, żebym też mogła być kierowcą. Ta kierownica trochę poprawiła mi humor, kiedy zrozumiałam, że nie uwolnię się od tego koszmarnego fotelika.

Wiem też, że nie mogę uciekać Mamie tam, gdzie jeżdżą samochody. Bo ja bardzo lubię uciekać, ale mogę to robić tylko w parku. Przy ulicy Mama trzyma mnie mocno za rękę i choćbym nie wiem jak głośno krzyczała, to i tak mnie nie puszcza. Na początku mnie to złościło, ale po kilku razach uznałam, że nie ma innego wyjścia i dałam sobie spokój.

Właściwie to nawet lubię, jak Mama i Tata zdecydowanie mi na coś nie pozwalają, pod warunkiem że tych niepozwalań nie jest zbyt dużo. Czuję się wtedy bezpiecznie. Nie znoszę, kiedy mama czasem mi na coś nie pozwala, a potem zmienia zdanie albo raz się na coś zgadza, a kiedy indziej nie. To mnie najbardziej złości. Dlatego mniej się wściekam, kiedy jestem z Tatą, bo on jasno mi mówi, co mogę robić, a czego nie. A Mama czasem wygląda tak, jakby trochę się bała mi czegoś zabronić. Wtedy ja specjalnie zachowuję się jeszcze gorzej, żeby była bardziej stanowcza. Słyszałam, jak Mama mówiła do Taty, że czasem ustępuje dla świętego spokoju, bo już nie ma siły. Wtedy wystarczy, żeby miała trochę czasu dla siebie i znowu jest wszystko w porządku. Jak to z Mamą.

Więcej o:
Copyright © Agora SA