16 miesiąc: Wielkanoc

Wszystko dokładnie widziałam. Mama posadziła mnie na moim wysokim krzesełku i zaczęła przygotowywać różne pyszności na święta.

Najpierw Mama obierała cebulę z takich suchych skórek. Potem włożyła jajka i skórki do garnka, trochę się tam pogotowały i... czary-mary - jajka zrobiły się brązowe. Mama założyła mi fartuszek z ceraty i otworzyła pudełeczka z farbami, które nadają się do malowania palcami, a jajka wstawiła do płytkich podstawek. No i zaczęło się.

Mama zamoczyła palec w żółtej farbie i na jednym jajku namalowała kropki. Bardzo mi się to spodobało. Postanowiłam zrobić tak samo, ale pierwsze jajko zgniotłam w łapce. Drugie pomalowałam na żółto i zielono (podobno tak się nazywają te kolory), a następne to już nie wiem jak, bo wszystkie kolory mi się pomieszały na rączkach. Ale były piękne.

Robiłyśmy też takie

śmieszne placki,

które nazywają się mazurki. Mama dała mi trochę ciasta, a ja wałkowałam je w rączkach. Potem postawiła przede mną jeden taki mazurek, a obok w miseczkach dużo małych rzeczy: migdały, orzechy, rodzynki, skórki z pomarańczy, plasterki cytryny i jeszcze takie coś, co się nazywa lukier - był biały i brązowy. Razem robiłyśmy różne wzorki na mazurkach, ale Mama cały czas pilnowała, żebym nie wkładała sobie tych małych rzeczy do buzi, choć miałam na to wielką ochotę.

Mama robiła w kuchni jeszcze różne pachnące rzeczy. Chciałam wszystko oglądać z bliska, więc dreptałam po kuchni i wspinałam się na krzesła, żeby dobrze widzieć. Żebym jej nie przeszkadzała, Mama dała mi do zabawy garnki, sitka, trzepaczkę, łyżki, które układałam na podłodze albo waliłam jednymi w drugie. Obejrzałam też sobie takie śmieszne gałązki, które nazywają się bazie i wyskubałam z nich szare kawałeczki futerka.

Następnego dnia przyszło do nas

dużo ludzi.

Oczywiście babcia i dziadek, ale ich dobrze znam. Przyszedł też jakiś wujek z ciocią i jeszcze jedna babcia i jeszcze jeden wujek. Było strasznie dużo zamieszania i wcale mi się to nie podobało. Mama trochę się zdenerwowała, kiedy wujek ciągle mnie namawiał - "No, przywitaj się z wujkiem, pocałuj wujka". Ciocia koniecznie chciała zobaczyć, jak chodzę, a ja wcale nie miałam ochoty chodzić i wtedy ja się zdenerwowałam, bo wolałam być na rękach u Mamy.

Z tymi nowymi osobami to jest dziwnie. Gdy spotykam kogoś, kogo nie znam, to lepiej się czuję, jeśli blisko są rodzice. Nie lubię, kiedy ci nowi czegoś ode mnie chcą, głaszczą mnie, łapią za ręce i pytają o różne głupie rzeczy - na przykład, gdzie mam nosek. Ale najbardziej nie lubię, jeżeli taki ktoś wyjmuje mi smoczek z buzi i mówi: "Daj mi ten smoczek, taka duża dziewczynka, to wstyd". Wtedy Mama też się złości, a na jedną panią w parku to się nawet bardzo zezłościła. Ta pani powiedziała, żebym z nią poszła, i że ona zabierze mnie ze sobą. Bardzo się przestraszyłam i nawet zaczęłam płakać. Słyszałam, jak potem mama mówiła do taty, że niektórzy ludzie traktują dzieci jak coś, co każdy może poklepać, dotknąć i powiedzieć wszystko, co mu przyjdzie do głowy. Mama była naprawdę zła.

Bardzo lubię nowe osoby, które

zostawiają mnie w spokoju.

Na przykład przyjaciółka Mamy, Patrycja. Kiedy do nas przychodzi, mówi mi "Dzień dobry" i już. Siedzi sobie, rozmawia z Mamą i tylko miło się uśmiecha do mnie. Jak spotykam kogoś takiego, to tylko chwilkę mam ochotę siedzieć u Mamy na kolanach. Krążę sobie coraz bliżej tej nowej osoby, aż w końcu sama zaczynam z nią rozmawiać. Lubię od czasu do czasu poznawać nowe osoby, ale najbardziej takie, które sama mogę sobie powoli oswoić. Bo takich jak ten mój wujek to raczej nie bardzo.

Dobrze, że on nie przyszedł na moje imieniny. Bo niedawno miałam imieniny i przyszli do mnie goście. Od Mamy i Taty dostałam dwie duże kolorowe paczki. Z jednej paczki wyciągnęłam wielki worek pełen klocków. Bardzo się ucieszyłam i tak zajęłam

budowaniem wieży

z trzech klocków, że zapomniałam o drugiej paczce. Kiedy sobie o niej przypomniałam, wcale nie mogłam jej otworzyć i rozpłakałam się ze złości. W końcu Tata mi pomógł i wyjęliśmy piękną książkę z obrazkami. Potem Tata nadmuchiwał kolorowe balony, a ja goniłam je i aż piszczałam z zachwytu. Mama wieszała je, a Tata przebrał mnie w moją ulubioną sukienkę. Nie mogłam się doczekać gości.

Najpierw przyszła Babcia i Dziadek, a zaraz potem Amelka i Franek - moi znajomi. Amelka jest starsza ode mnie, a Franek młodszy. Na początku było trochę dziwnie, bo tylko chodziliśmy i przyglądaliśmy się sobie. Amelka obejrzała cały dom i nawet porozmawiała chwilę z moją Babcią. Za to Franek wolał być cały czas u swojej mamy na rękach. Kiedy podeszłam do niego, żeby zdjąć mu skarpetkę - była bardzo piękna - od razu się rozpłakał. Potem ja się rozpłakałam, bo Amelka poszła do mojego pokoju i wyciągnęła moją piłkę. Tata przyszedł i tłumaczył mi, że Amelka chce się nią pobawić. Wtedy mama Amelki dała mi do zabawy jej kangurka i Amelka się rozpłakała, bo to był jej ukochany kangurek. Płakaliśmy wszyscy troje i zanosiło się na niezbyt udane przyjęcie.

Nagle Tata wyjął z szafy

cały worek zabawek.

Nie wiedziałam, skąd go wziął, ale potem usłyszałam, jak mówił do mamy Frania, że to są moje stare zabawki, których już nie pamiętam. Wysypał zabawki na środku pokoju, podzielił je na trzy kupki i przed każdym z nas położył jedną. Od razu zajęłam się moją, bo były tam naprawdę ciekawe rzeczy. Amelka też zaczęła oglądać swoje, tylko Franek siedział i trzymał mamę za nogę, więc mama Franka bawiła się z nim.

Amelka trochę się pobawiła, a potem przysunęła się do mnie i patrzyła, co ja robię, a ja podpatrywałam, co robi Amelka. Później zaczęłyśmy rozmawiać. To znaczy nie była to taka prawdziwa rozmowa, tylko różne śmieszne popiskiwania i posapywania. Ale tak naprawdę każda z nas zajmowała się swoimi zabawkami i właściwie bawiłyśmy się oddzielnie, ale troszkę jakby razem.

W końcu Franio też podszedł do nas trochę bliżej, usiadł sobie niedaleko i patrzył, co robimy. A pod koniec zabawy, kiedy Amelka wysypała na podłogę chrupki kukurydziane, Franio pierwszy zaczął je rozgniatać nóżką, potem Amelka i na końcu ja. W sumie to było udane przyjęcie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.