14 miesiąc: Mały badacz

Ostatnio bardzo lubię wędrować po domu i grzebać w różnych zakamarkach. Najchętniej otwieram szuflady, do których mogę dosięgnąć, wyrzucam całą ich zawartość na podłogę i dokładnie wszystko oglądam.

Najbardziej lubię mieszać rzeczy z kilku szuflad i szafek, o ile oczywiście nie przeszkadza mi Mama albo Tata, bo wtedy robię się bardzo zła.

Ostatnio to jednak Mama zrobiła się bardzo zła. Najpierw wtedy, kiedy z szuflad Taty wygrzebałam torebkę pięknych pomarańczowych łatek do roweru, pudełko śrubek i spinacze. Mama złościła się, że Tata nie przełożył tych fajnych rzeczy do wyższych szuflad. A zaraz potem, kiedy poszłam do kuchni i przewróciłam się na ślizgającym się dywaniku.

Wtedy Mama i Tata postanowili

przemeblować cały dom,

bo naprawdę porządnie się przestraszyli.

Następnego dnia rano przyjechała Babcia i zabrała mnie na długi spacer. Trochę mi się to nie spodobało, bo byłam ciekawa tego przemeblowywania - po cichu liczyłam na niezłą zabawę i głośno protestowałam, kiedy wychodziłam. Jednak Babcia miała całą torbę bułki dla kaczek i to mnie w końcu skusiło.

Na spacerze było nawet ciekawie. Szczególnie podobał mi się śnieg zmieszany z błotem - kiedy w nim siadałam, moja pupa wydawała taki śmieszny odgłos, jak Lucek, kiedy je i mlaszcze. Babcia próbowała mi tłumaczyć, żebym nie siadała w błocie, bo będę miała mokrą pupę, ale ja uparcie robiłam swoje.

W końcu Babcia się zdenerwowała, wsadziła mnie do wózka i pojechałyśmy do domu. Próbowałam jeszcze wyjść z wózka, ale mi się nie udało, więc dałam spokój, tym bardziej że wszystko miałam mokre - pupę, buty, rękawiczki - i było mi coraz zimniej.

W domu zastałam

wielki bałagan.

Na podłodze walało się wszystko, co było w niskich szafkach, półkach i szufladach. Rodzice siedzieli na podłodze i grzebali w tych rzeczach. Mama na mój widok wybuchnęła śmiechem i powiedziała, że wyglądam jak Oskar z naszej książki o Ulicy Sezamkowej, bo on też bardzo lubił błoto. Babcia zabrała mnie szybko do łazienki do ciepłej kąpieli, bo naprawdę zmarzłam. Zanim wsadziła mnie do wanny, zdążyłam jeszcze - kiedy na chwilę się odwróciła - wylać na podłogę szampon i wyciągnąć Mamy szufladkę z kosmetykami.

Po kąpieli miał być obiadek - nie spodobało mi się to wcale, bo chciałam przyłączyć się do rodziców, którzy bawili się zawartością szuflad. Wrzeszczałam więc "nie! nie!" (to ostatnio jedno z moich ulubionych słów), ale Mama powiedziała, że teraz jest pora obiadu i już (oni bardzo przestrzegają tych wszystkich pór).

Kiedy weszłam w końcu do kuchni, po prostu zamarłam. Wszystko

wyglądało inaczej

- na szufladach i szafkach były poprzyczepiane jakieś paski, żeby nie można było ich otworzyć. Tylko jedna szafka nie miała takiego paska. Do tej pory były w niej mąka, cukier i przyprawy, a teraz zamieszkały tam małe garnki, drewniane łyżki, sitka i plastikowe pudełka. Szkoda. Niczego nie będę mogła już wysypać, pomieszać, potłuc ani zgnieść. Lodówkę też zamknęli przede mną.

Na szczęście, dwie ostatnie szuflady dało się otworzyć. Otworzyłam je więc i oniemiałam! W jednej były różne małe skrawki materiałów, kolorowe skarpetki, błyszczące pudełka po kremach Mamy i jeszcze inne ciekawe rzeczy. W drugiej papiery, grube kredki i plastikowe klocki. Szuflady nie zamykały się do końca, tylko miały takie śmieszne wałeczki. Tata wytłumaczył mi, że to wszystko jest po to, żebym sobie

nie przycięła palców.

Bardzo to miłe, że pomyśleli o szufladach specjalnie dla mnie, ale gdzie moje ulubione zabawki: nożyczki, maszynka do mięsa, mikser, otwieracz do konserw? A gdzie kolorowe magnesy, którymi Mama przyczepiała do lodówki kartki (tak lubiłam brać je do buzi!). Nawet te małe guziczki, którymi Mama kręci, kiedy zapala gaz na kuchence, zastawione zostały jakąś klapką.

Na szczęście zobaczyłam, że moja ukochana szafka, ta na dole kredensu, do której tak lubiłam wchodzić, nie ma zasuwy. Tata wyjął z niej wszystko i w środku położył mały materacyk, żeby było mi miękko! To mi się spodobało!

Byłam tak oszołomiona tym wszystkim, że bez specjalnych protestów zjadłam obiad, chociaż ostatnio wcale nie lubię jeść.

Potem Tata

pozmieniał łazienkę.

Tam też wszystko było inaczej. Na podłodze takie szorstkie kratki, na których wcale nie można się poślizgnąć. Na kranach Tata zawiązał coś dmuchanego, żebym nie uderzyła się w głowę. Wszystkie stojące półki wyniósł do piwnicy, a jedną powiesił na ścianie. W szufladzie z kosmetykami Mamy zamiast tuszu, pudru i szminki, którymi tak lubiłam się bawić, były teraz gąbki i moje kaczuszki do zabawy w wodzie. Co za nudy!

Sedes zamknęli na jakieś przyssawki. Na drzwiach od zewnątrz zamontowali zasuwkę, żebym przypadkiem sama nie weszła do łazienki! A niby po co miałabym to robić? Bez szminki, pudru, śliskiej podłogi i kranów, które można po cichu odkręcać, łazienka już nie będzie taka jak dawniej.

Reszta domu też była zmieniona. Tata wyniósł różne niskie meble, kanapę odstawili od parapetu, na okna założyli jakieś dziwne mechanizmy. Nie było już długiej serwety na stole, którą kiedyś ściągnęłam razem z budyniem (Lucek był zachwycony). Sznurki od rolet, za które ciągnęłam, wisiały teraz wysoko. Wszystkie te małe z dziurkami (kontakty czy coś takiego) zatkane były jakimiś kółkami, a lampki przymocowali wysoko.

Koniec z pomarańczowymi łatkami do opon, koniec ze spinaczami, z pinezkami, koniec z wyciąganiem filmów z aparatu, z wydłubywaniem klawiszy z Mamy komputera - postawili go tak, że przez najbliższy rok tam nie sięgnę. Przed kaloryferami ustawili jakieś dziwne osłonki, a na wszystkie ostre rogi założyli takie okrągłe coś. Telewizor też postawili wyżej.

W domu

zrobiło się pusto i nudno.

Na szczęście w sypialni rodziców, gdzie podłoga jest najbardziej śliska, przylepili miękki dywanik, więc zajęłam się odrywaniem go i wyskubywaniem frędzelków. Tam dopadła mnie Babcia z owocowym podwieczorkiem, a Mama z Tatą przez ten czas zakładali zasuwkę na szafkę pod zlewem w kuchni - żegnajcie śmieci, plastikowe worki, pa, pa proszku do mycia wanny i tłusta pasto do butów! Potem jeszcze powiesili prawie pod sufitem specjalną szafkę na tabletki, syropy i plasterki.

Wszyscy

byliśmy zmęczeni,

a najbardziej chyba Babcia. Kiedy wychodziła, rozpromieniła się na moje "pa, pa", ale gdy Mama wspomniała, że chcieliby z Tatą pojutrze iść do kina, Babcia łypnęła na Mamę ze zgrozą i powiedziała, że musi trochę dojść do siebie.

Babcia poszła dochodzić do siebie, a ja zaczęłam dokładnie zwiedzać nasz dom. Może i trochę nudniej, może jakoś pusto, ale chodzi mi się wygodniej. Nie ślizgam się, a jak się czasem przewrócę, to przynajmniej nie mam się o co uderzyć. Najbiedniejszy był nasz pies Lucek - cały dzień siedział w swoim koszyku i bał się wyjść. Pod wieczór jakby się trochę ożywił i po cichu zaczął obgryzać blokady w kuchennych szufladach. Do rana odblokował cztery szuflady i jedną szafkę. Obgryzł też zabezpieczenie z narożnika półki. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć.

Za miesiąc o tym, jak Julka się przeziębiła i jak rodzice ją leczyli.

Więcej o:
Copyright © Agora SA