21 miesiąc: Kaktus, koparka i kubkowa przynęta

Nauczenie dwulatka siusiania do nocnika czasem jest bardzo trudne. Nawet jeśli bez problemu rozstał się z pieluchami...

Półprzytomna usiadłam na łóżku. Tuż koło mnie na cały głos coś fałszywie zawodziło kołysankę Brahmsa. Zapaliłam lampkę i zerknęłam podejrzliwie na męża. Spał spokojnie, a coś nadal grało. Po chwili oprzytomniałam - to nie żadne coś, tylko nocnik Jasia. Przeklęty nocnik z pozytywka, który włączał się nagle w najmniej oczekiwanych momentach i nie dawał się wyłączyć. Kiedy dokazywał w nocy, zwykle wstawałam i zamotana w trzy swetry wynosiłam go w najdalszy kąt ogrodu.

Dzisiaj jednak było tak zimno, że nie było mowy o wyjściu na dwór - otworzyłam okno i cisnęłam paskudztwo w zaspę, mściwie licząc na to, że może mróz go wykończy, i modląc się, żeby zawodzący bubel nie obudził dzieci. Szczególnie dzisiaj, w

Mikołajki.

Rano obudziły nas radosne piski Julki i Jasia. Oprócz prezentów każde jak co roku dostało kalendarz - krasnoludka ze ścinków z dwudziestoma czterema kieszonkami haftowanymi w świąteczne symbole. Do kieszonek, oznaczających dni dzielące nas od Gwiazdki, Mikołaj włożył jakieś drobiazgi. Julka co roku celebrowała codzienne rozpakowywanie jednego prezenciku, a Jaś rozprawiał się ze wszystkimi naraz, piał z zachwytu i radośnie gmerał w papierkach.

- Jasiek, ty nic nie rozumiesz, codziennie miałeś rozpakowywać jeden, wiesz? - tłumaczyła zgorszona Julka. My też znaleźliśmy pod poduszkami paczuszki od Mikołaja.

Pobiegłam z Julką na dół, żeby sprawdzić, czy Mikołaj zjadł upieczone wczoraj ciasteczka, a renifer marchewkę. Kiedy Julka w skupieniu wpatrywała się w okruchy po ciastkach i ślady Mikołajowych butów na podłodze, otworzyłam drzwi na taras i zerknęłam w stronę zaspy, w której w nocy poległ nocnik. Nie do wiary - jeszcze rzęził.

Miałam ochotę wziąć łopatę i walnąć go na odlew, żeby już nigdy nie obudził mnie w nocy Brahms w wersji nocnikowej, ale zabrakło mi odwagi. Jaś lubił swój nocnik. Bardzo. Ale nie z powodu przydatności do siusiania, co to, to nie. Jaś po prostu lubił wszystko, co grało, natomiast siusianie do nocnika wydawało mu się niedorzeczne.

Nie przejmowaliśmy się tym i nie nalegaliśmy - byłam przygotowana psychicznie na dwa i pół roku w pieluchach. Tylko że Jaś sam sygnalizował, że ma dosyć pieluch - zdzierał z siebie każdego pampersa i ostro protestował przy zakładaniu. Natomiast następny etap potraktował z właściwym sobie wybujałym indywidualizmem. Odkrył mianowicie nową przyjemność i okazję do zademonstrowania swojej niezależności - sikanie

gdzie popadnie.

Siusiał do doniczek z kwiatkami, do szuflady z kredkami, do mydelniczki i do psiej miski. Nasz dom zaczynał przypominać szalet miejski, a ja nie nadążałam ze sprzątaniem, bo Jaś odkrył, że najfajniej jest siusiać półjawnie. Po chwili podejrzanej ciszy pojawiał się z szatańskim błyskiem w oku i z chytrym uśmieszkiem oświadczał dumnie:

- Jaś nasikał.

- Gdzie? - pytałam, raczej retorycznie.

- Hi, hi, nie znajdzies - i zwiewał.

Tłumaczeń, że nie siusia się gdzie popadnie, tylko w ubikacji, Jaś wysłuchiwał w skupieniu i ze zrozumieniem, ale bez efektów.

Po tygodniu

kupiliśmy nocnik.

- Z pozytywką najlepszy - oświadczył z mocą sprzedawca w sklepie. - Dzieciak siusia i nocnik gra. Genialne - podsumował.

Wybraliśmy zielonego pieska. Pierwszego dnia mąż wyjaśnił dzieciom zasadę działania nocnikowej pozytywki. Kiedy wyszedł do pracy, wlały do nocnika pół szklanki mleka, nocnik odezwał się i już nie zamilkł.

Grał całe popołudnie i wieczór. Na noc wystawiliśmy go na taras. Rano zawodził nadal. Przez ten czas Jaś nasiusiał do kaktusa i do szoferki zabawkowej koparki. Mąż próbował negocjacji.

- Jasiu, my chłopaki nie siusiamy do kaktusów i koparek. Ja siusiam tylko w ubikacji.

- Nieprawda - bystro zauważyła Julka. - Widziałam, jak raz siusiałeś pod sosną.

Mąż nieco się speszył, ale niezrażony ciągnął dalej.

- Nie można siusiać do kwiatków ani zabawek - tłumaczył stanowczo. - Siusia się tylko do sedesu albo do nocnika - podsumował. - No, chyba że czasem pod drzewko - dodał, napotykając bystry wzrok Julki.

Jaś poważnie kiwał główką. Po południu zastałam w pokoju kałużę na podłodze. Na środku kałuży stał maleńki różowy sedesik - element wyposażenia domku z klocków Lego.

- Do ubaki - podkreślił dumnie Jaś, kiedy ze zgrozą przyglądałam się skutkom pedagogicznej pogadanki męża.

Nie wytrzymałam. Następnego dnia kupiłam 50 kolorowych jednorazowych kubeczków i poustawiałam to tu, to tam. Kilka koło psiej miski, kilka w łazience - w miejscach, które szczególnie inspirowały Jasia do siusiania.

Pozostawiłam kubeczki bez komentarza, bo Jaś nade wszystko cenił sobie działania półlegalne i nielegalne. Gdybym wyjaśniła, że oczekuję sikania do kubków zamiast do kwiatków i pod łóżko, prysnąłby urok przestępstwa i dreszczyk emocji - odkryją czy nie odkryją i co z tego wyniknie.

Jaś połknął haczyk

- nasiusiał do kubeczka, zostawił na podłodze i z chichotem uciekł.

Zareagowałam jak zwykle - gadaniem, że siusia się do ubikacji albo do nocnika, ale w gruncie rzeczy byłam zadowolona, że kubeczki ucywilizują Jasiowe siusianie. Nie tylko ucywilizowały, ale szybko Jasia znudziły. Któregoś dnia, ni z tego ni z owego oświadczył:

Jaś duzy i siusia do ubaki.

Powędrował do łazienki, przysunął sobie stołeczek, wdrapał się i nasiusiał do sedesu. Byliśmy zszokowani. Tak po prostu? I już?

- A czemu nie chciałeś siusiać do nocnika? - zapytaliśmy.

- Bo bzydko gja.

- A do sedesu?

- Bo za duza dziuja.

W tej sytuacji pozbyliśmy się zmutowanego Brahmsa i kupiliśmy nakładkę na sedes, która Jasiowi przypadła do gustu. Nadal zdarzało mu się siusiać w różnych dziwnych miejscach, ale coraz rzadziej.

Któregoś dnia Jaś zobaczył w sklepie zwykły nocnik w ulubionym kolorze. Wracał do domu, tuląc do brzuszka różowe cudo. Bez pozytywki. I od tej pory z naszego domu ostatecznie zniknęły jednorazowe kubki i raczej nie znajdowałam już siuśków pod łóżkiem. No, może czasem w doniczce z kaktusem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA