9 miesiąc: Na własnych nogach

Jaś zdobywa nowe doświadczenia - kolejny odcinek cyklu Magdy Szczypiorskiej-Mutor.

Tak lubimy przygotowania do świąt, tak bardzo, że szopkę i ozdoby na choinkę zaczynamy robić już w połowie listopada. Nawet na moim bardzo zapracowanym mężu od kilku lat wymuszam parę dni przedświątecznego urlopu i wszyscy razem lukrujemy pierniki i ciasteczka, te do jedzenia, te na choinkę i te, które co roku Mikołaj znajduje na parapecie za oknem, razem z marchewką dla renifera.

Teraz, zerkając na rozpromienioną Julkę wycinającą aniołki i świnki, planowałam, kiedy upieczemy makowiec, a kiedy zrobimy specjalny barszcz według przepisu mojej prababci.

Gdy usłyszałam potworny rumor, nie przypuszczałam jeszcze, że oprócz świątecznych przygotowań czeka mnie

domowa rewolucja.

Rozejrzałam się niespokojnie. Jeszcze minutę wcześniej tuż za mną na kocyku Jaś bawił się garnkami. Teraz go tam nie było. Wokół okrągłego stołu w pokoju porozrzucane były szczątki glinianego garnka i sosnowych gałązek, po podłodze turlały się orzechy. Koło stołu, jedną ręką trzymając się drewnianej nogi, a drugą kurczowo ściskając w ręku orzech, zaplątany w koronkową serwetę, oszołomiony hałasem i własną odwagą stał Jaś.

Wprawdzie już od miesiąca stawał w łóżeczku, i tak łomotał drewnianą barierką, że obluzował wszystkie śrubki, ale po raz pierwszy odważył się wstać na podłodze, trzymając się stołu. To był wielki sukces. Lawirując między orzechami, dotarłam do Jasia i wyplątałam go z serwety. Szybko odzyskał dobry humor i bardzo dumny z siebie lakonicznie wyjaśnił całe zajście, machając rączką i dobitnie powtarzając "bam!".

- Bam - pokiwałam głową ze zrozumieniem.

Jaś, upewniwszy się, czy aby został właściwie zrozumiany, wypuścił z rączki orzech i bokiem

zrobił krok

w stronę drugiej stołowej nogi. Patrzyłam jak zaczarowana. Jaś pewnie złapał drewnianą nogę i robiąc nieokreślony ruch rączką w powietrzu, wyjaśnił z dumą:

- O.

- O, tak - kiwnęłam głową. - Chodzisz! Brawo!

Julka oderwała się od piernikowych aniołków.

- Brawo, Jasiu, brawo - łaskawie poklepała małego po główce. - Może pójdziemy razem do ogrodu po mech do szopki? - zaproponowała mu po przyjacielsku. Ale Jasiowi nie w głowie były spacery po ogrodzie. Zachwycony swoim wyczynem i wyrazami uznania ruszył dziarsko w stronę trzeciej stołowej nogi, w połowie drogi jednak rozmyślił się i

klapnął na pupę.

Siedział i rozglądał się wokół z miną skromnego geniusza.

Oszołomiony własnymi sukcesami, bez protestów zjadł kolację, dał się wykąpać i położyć spać. A ja siedziałam i zastanawiałam się, co musimy zmienić w domu, żeby drepczący przy meblach Jaś nie zrobił sobie krzywdy. Właściwie wszystko było niebezpieczne - kanapy, na które można się wspiąć i spaść, półki od podłogi do sufitu pełne książek, które można wyjąć i zjeść, kominek, który może poparzyć, stara maszyna do szycia, której pedał mógł przyciąć paluszki, stojąca lampa, która mogła się przewrócić, niezbyt stabilne wiklinowe fotele, terakotowa podłoga w kuchni, o którą można sobie rozbić głowę, stopień z pokoju do kuchni, na którym można złamać nogę, strome i ażurowe schody... A na górze - lepiej nie mówić. Bezpieczna była tylko sypialnia, w której od ściany do ściany leżały materace (od kiedy Jaś się urodził, śpimy wszyscy razem), no i pokój Jasia.

Koszmar.

Kiedy mąż wrócił, byłam bliska zamurowania kominka i wejścia na schody, pozbycia się prawie wszystkich mebli i wyłożenia podłogi materacykiem.

- O nie! - stanowczo zaprotestował mąż - Mojej kanapy nie oddam! Nie wygłupiaj się - skwitował moje czarne prognozy. - Jaś musi się przewracać, nabijać sobie guzy, wdrapywać się i spadać. W ten sposób zdobywa doświadczenia i uczy się, czego lepiej nie robić. Chodzi tylko o to, żeby to wspinanie się, upadki i uderzenia nie były groźne. Na pewno trzeba coś zrobić z kominkiem i schodami...

- I z szufladami w garderobie - dodałam. - I z kablami.

- I z łazienką - dorzucił mąż. - Chodzi o te wszystkie płyny do mycia i o to, że tam rzeczywiście łatwo się poślizgnąć. I tyle. Nie mamy żadnych bardzo kanciastych mebli, żeby na rogi zakładać nakładki, kuchenkę mamy elektryczną, więc nawet jak zacznie majstrować przy pokrętłach,

nie wylecimy w powietrze...

Po kilku dniach

w naszym domu pojawił się: ciężki żelazny parawan osłaniający kominek, dwie zastawki na schody, blokady do szuflad i szaf w garderobie oraz piękny dywan do tarzania

Poza tym przestawiłam kwiatki, do których Jaś mógł dosięgnąć, okna na górze zablokowałam tak, że dawały się otwierać tylko uchylnie, z rozpędu wszystkie kontakty zatkałam zatyczkami i potem nie mogłam ich wydłubać, założyłam zamykadło na drzwi do łazienki, a na wszelki wypadek wszystkie płyny, proszki i pasty zamknęłam w szafce pod sufitem, mąż przytwierdził do ściany regał z książkami w pokoju Julki, pochowaliśmy wszystkie kable, wyżej postawiliśmy Julci akwarium, psie miski wylądowały w zamykanym przedpokoju, a z dwóch najniższych półek kuchennego kredensu wyjęłam wszystko, co mogłoby się stłuc.

- Ale dziwnie - skomentowała te nowości Julka. Jaś nie komentował. Skupił się na eksplorowaniu nowych, terytoriów. Robił to z pasją i determinacją. Nie realizował żadnej z moich czarnych wizji, za to (czego nie przewidziałam) szczególnie intrygował go Lucek, nasz łaciaty pies. Jaś skubał go, podszczypywał, łapał za ogon i przyjaźnie klepał po głowie. Lucek znosił to z filozoficznym spokojem, umykając pod ścianami w stronę ławy w kuchni, pod którą mógł się schować. Kiedy Jaś go dopadał, Lucek nieruchomiał i patrzył na mnie z niemą zgrozą w oczach.

Ale któregoś dnia Jaś odkrył, że Lucek może być pomocny przy przemieszczaniu się. Jedną rączkę przewieszał mu przez grzbiet, drugą bokiem uwieszał się psu na szyi, a

biedny Lucek

koślawym truchcikiem uciekał, gdzie pieprz rośnie, wlokąc chichoczącego szatańsko Jasia za sobą.

Ukrócałam te Jasiowe praktyki, litując się nad Luckiem, ale już wkrótce okazało się, że nie kanapa, nie kominek, nie schody, szuflady ani kable są dla Jasia najbardziej niebezpieczne, tylko ... Lucek. Po kilku dniach Jasiowych napadów opracował genialną taktykę - kiedy Jaś się na nim uwieszał, Lucek gwałtownym zrywem rzucał się w bok i mały z impetem lądował na podłodze. Kilka razy porządnie się potłukł i przestał napastować psiaka, omijając go teraz z respektem.

- Widzisz - triumfował mąż. - Jaś kilka razy spadł z Lucka i nauczył się, że to kiepska zabawa. A ty byś najchętniej obłożyła Lucka zastawkami, blokadami, okręciłabyś go materacem, zatkała zatyczką albo powiesiła gdzieś wyżej...

Copyright © Agora SA