2 miesiąc: Wizyta w przychodni

Poproszę książeczkę zdrowia - usłyszałam głos pielęgniarki i oblał mnie zimny pot. Trzymałam na rękach płaczącego Jasia, a Julka krążyła wokół, ciągnąc mnie za sukienkę, i miarowo jęczała: - Piiiić, piiić, piiiić...

Nie miałam pojęcia, gdzie jest książeczka zdrowia, tak jak od dawna już nie wiedziałam, gdzie jest pieluszka do rozłożenia na wadze, smoczek, kurteczka Jasia i picie Julki. Spędziłam już ponad godzinę w tłumie płaczących maluchów, znudzonego rodzeństwa i zdenerwowanych mam,

czekając na szczepienie.

Przeklinałam swoją głupotę - po raz pierwszy wybrałam się w tym celu bez męża i na dodatek z dwójką dzieci. A przecież to on jest u nas specjalistą od sytuacji stresujących - z filozoficznym spokojem znosił widok igły wbijanej w małą łapkę. Ja wręcz przeciwnie - w takich momentach byłam zupełnie rozdygotana, uważałam, że pielęgniarka ciągle robi coś nie tak (za mocno, niedelikatnie, nieuważnie) i kilka razy zdarzyło mi się płakać razem z dzieckiem. Niestety, tym razem mąż wyjechał w tygodniową delegację i pierwsze szczepienie Jasia zapowiadało się dosyć koszmarnie.

W domu starannie się przygotowałam - ubrałam malucha w łatwe do zdejmowania ubranko, zapakowałam do wózkowej torby pieluszkę na zmianę, dwie tetrowe pieluchy do podłożenia pod Jasia, smoczek, książeczkę zdrowia, wilgotne chusteczki i ciepły roztwór wody z sodą do zrobienia okładu. Pamiętałam, co mam w której kieszonce torby, zabrałam jeszcze układankę i książkę dla Julki, żeby się nie nudziła, a także picie i owoce. Po pół godzinie spędzonej w poczekalni Julka zdążyła już wymieszać wszystko ze wszystkim, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu jabłka. Na razie trzymała się nieźle, spokojnie znosiła cmokania wszystkich pań nad Jasiem i, zajęta rozkręcaniem dużej stojącej wagi, ignorowała zachwyty nad bratem. Do czasu.

- Kochasz braciszka, co? - spytała pielęgniarka. Zamarłam.

- Nie - oświadczyła krótko Julka

- Niemożliwe - obruszyła się pielęgniarka. - Przecież

musisz go kochać.

To twój braciszek.

- Nie - powtórzyła Julka, na dobre porzucając wagę - Nie znoszę go.

- Tak to już jest - zdążyłam wtrącić - czasem się lubi młodszego brata, a czasem zupełnie nie...

- No wie pani!? - pielęgniarka była oburzona - Żeby pozwalać dzieciakowi na takie fanaberie...

Następna była babcia małej Hani.

- Opiekujesz się braciszkiem, co? Na pewno chętnie pomagasz mamie przewijać i kąpać, prawda? On jest taki śliczny... Ti, ti, ti... - pochyliła się gwałtownie nad Jasiem, który cofnął się z lekkim niesmakiem.

- Nie, on wcale nie jest śliczny

- oświadczyła Julka. - To ja jestem śliczna. On jest głupi i ja go nie cierpię. Głupi dureń - uzupełniła.

Zapadła cisza.

- E, na pewno tak nie myślisz - babcia Hani szybko otrząsnęła się po pierwszym wstrząsie.

- Tak myślę. Nie znoszę tego durnia - podsumowała Julka.

- Ależ ty jesteś niegrzeczna - obraziła się babcia Hani.

- Julka wcale nie jest niegrzeczna - wtrąciłam się coraz bardziej zła - powiedziała tylko, że nie lubi brata i...

- Mamo, chodźmy już do domu. - Julka miała dosyć - Pić mi się chce.

I właśnie w tym momencie pielęgniarka poprosiła o książeczkę zdrowia. Po kilku minutach gorączkowych wygibasów z Jasiem na rękach udało mi się znaleźć książeczkę pod krzesłem i weszliśmy wreszcie do gabinetu.

Nie znoszę mojego brata

- zawiadomiła Julka już w progu, chcąc prawdopodobnie uprzedzić ewentualne pytania pani doktor. Poczułam nagle, że mam już zupełnie dosyć tej przychodni, namolnych staruszek i wszystkich braci na świecie.

- Ja swojego też nie znosiłam - roześmiała się pani doktor. Julka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

- Jest głupi - dodała ostrożnie.

- To możliwe - pokiwała głową lekarka.

- Dureń - podsumowała Julka.

- Hmm - odpowiedziała pani doktor. I zajęła się Jasiem. Julka zadowolona spokojnie usiadła w kąciku i zajęła się kolorowymi ulotkami.

- Świetnie podnosi główkę, leżąc na brzuszku - powiedziała pani doktor. - I opiera się na przedramionkach - w tym wieku to duży sukces. I w pionie też sztywno trzyma główkę, świetnie - pochwaliła. - O, i nawet przewraca się z boczku na plecy i brzuszek, proszę, proszę!

Spojrzałam z dumą na Jasia - akurat bacznie śledził wzrokiem kolorową grzechotkę, którą pani doktor przesuwała mu przed nosem.

- Karmi go pani piersią? - spytała.

- Tak, tylko piersią. Jaś je właściwie bez przerwy, szczególnie w nocy.

- Widać, że ma świetny apetyt - uśmiechnęła się pani doktor. - Sześć i pół kilo to naprawdę niezły wynik.

- Czasem nawet myślę, że może jest trochę za gruby - przyznałam.

- Nie, na pewno nie. Nie można przekarmić dziecka, karmiąc je tylko piersią. Je tyle, ile potrzebuje. Proszę zwrócić uwagę, że on nie jest tłusty i nieruchawy, ma świetnie rozwinięte mięśnie i jest bardzo ruchliwy - roześmiała się pani doktor, spoglądając na Jasia, który rzucał jej powłóczyste spojrzenia. - Śliczny chłopak.

I jaki podobny do siostry - zreflektowała się zaraz, zerkając na coraz bardziej naburmuszoną Julkę. - A czy dużo płacze? - szybko zmieniła temat - Nie męczy go kolka? - Na szczęście, nie - odpowiedziałam.

A potem było to

koszmarne szczepienie.

Z całej naszej trójki najlepiej zniósł je Jasio. Rozpłakał się przy zastrzyku i bardzo rozwścieczyło go wlewanie szczepionki do buzi, ale już po chwili ciekawie rozglądał się po gabinecie. Kiedy patrzyłam na jego bure oczka pełne łez i buzię w czerwone plamki (Jaś robi się cętkowany, jak się denerwuje i płacze), miałam ochotę wbić kilka grubych igieł w pielęgniarkę, która, nie czekając nawet, aż wstanę z krzesła, jak robotnik przy taśmie warknęła w stronę drzwi: "następny!".

Spojrzałam na Julcię - siedziała na krzesełku i ze łzami w oczach ściskała w objęciach misia. Podeszła do Jasia i ostrożnie pocałowała go w główkę. Mały się rozpromienił. Już taki był - szybko zapominał o przykrościach i niczym się długo nie martwił.

Julka pogłaskała go delikatnie.

- Jaka gruba igła - zerknęła niepewnie, przytulając się do mnie.

Obie byłyśmy wykończone, więc po drodze do domu wstąpiłyśmy do naszej ulubionej cukierni. Jeszcze w przychodni zrobiłam Jasiowi okład z wody z sodą i maluszek spokojnie zasnął w wózku. Usiadłyśmy przy stoliku pod krzakiem dzikiej róży i zamówiłyśmy rurki z kremem.

- Wiesz - wyznała Julka znad filiżanki parującej czekolady - właściwie to ja Jasia nie lubię, ale czasem miło mieć w domu taką ciepłą kluskę do przytulania i zabawy.

Rzeczywiście, choć może trudno to było nazwać zabawą, staraliśmy się z mężem wykorzystywać każdą okazję, żeby dzieci mogły pobyć razem. Oczywiście nigdy nie zostawialiśmy ich samych, ale nasza obecność była możliwie dyskretna, żeby Julka miała wrażenie, że są tylko we dwoje. Rozkładaliśmy na przykład koc na podłodze i kładliśmy na nim najedzonego i wyspanego (to gwarancja dobrego humoru) Jaśka, obok siadała Julcia, a my zajmowaliśmy się swoimi sprawami. Jaś był coraz bardziej komunikatywny i wyglądało na to, że Julcia jest jego ulubionym domownikiem. Z natury energiczny, pogodny, zadowolony i ufny, chętnie nawiązywał kontakt ze światem.

Szeroko

uśmiechał się na widok Julki,

radośnie sapał, wymachiwał nóżkami i pokazywał język. Julcia kładła się obok niego, długo się przyglądała i dużo do Jasia mówiła, a mały był zachwycony - marszczył czółko, robił dzióbek i trzepotał rączkami. Co jakiś czas zerkaliśmy na nich, mówiąc na przykład: "Ależ on cię lubi!" albo: "Spójrz, jak się cieszy, kiedy mu śpiewasz!".

Któregoś dnia mąż przysiadł na chwilę na ich kocu i usłyszał:

- Idź stąd, tata, my tu mamy swoje ważne sprawy.

- Ekhe ghu - potwierdził radośnie Jaś.

Spojrzeliśmy po sobie zdumieni. ONI mają SWOJE ważne sprawy. No, proszę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA