Kto inny nam cię urodził...

Co powinniśmy wziąć pod uwagę, jeśli tak jak coraz więcej młodych par, które nie mogą doczekać się dziecka, zaczynamy myśleć o adopcji

Motywacja

Przede wszystkim musimy się zastanowić, dlaczego mielibyśmy adoptować dziecko. Czy po to, żeby rozwiązać własny problem? Zmienić coś w swoim życiu? Poczuć się lepiej? A może chcemy obdarować kogoś miłością? Przejrzenie poniższej listy powinno pomóc lepiej zobaczyć swoje motywacje.

Dlaczego chcę mieć dziecko?

Żeby nasza rodzina była taka jak inne

Żeby mieć zabezpieczenie na starość

Żeby się cieszyć szacunkiem, jakim otoczone są matki

Żeby mocniej przywiązać do siebie męża

W imię wyższych nakazów (żeby przyczynić się do ogólnego dobra)

Z chęci posiadania kogoś dla siebie

Z potrzeby nadania sensu swojemu życiu

Z potrzeby podzielenia się miłością

Na podstawie tekstu "Kobieta nie musi być matką", Wysokie Obcasy 1.06.01

- Musieliśmy poddać się procedurze przygotowania do adopcji, prowadzonej przez ośrodek adopcyjny. Powiedziano nam, że to musi trwać dziewięć miesięcy - "tyle, co ciąża". (...) Rozumiem, że kandydaci na rodziców powinni być sprawdzani. Muszą być rozpoznane ich prawdziwe intencje. (...)

Nie spodziewałam się głaskania po głowie. Jednak gdybym sama przez to nie przeszła, gdyby opowiadał mi o tym ktoś inny, nie uwierzyłabym. Pomyślałabym, że to rojenia człowieka o chorej wyobraźni. Nie wszyscy wytrzymują taką grę w dokuczanie. Zostają najbardziej zdeterminowani ... albo gruboskórni. Nie wiem, czy to dobrze. Mnie pomogła świadomość, że to jest etap, przez który muszę przejść, bo bardzo chcę mieć dziecko, a innej drogi dla mnie nie ma. I że to się kiedyś skończy.

Decyzja

O narodzinach dziecka decyduje często poryw namiętności. Decyzję o adopcji podejmujemy na chłodno; nikt nas do rodzicielstwa nie zmusza, nie możemy powiedzieć: no cóż, stało się. Nie możemy zasłonić się biologią ani Panem Bogiem. Dziecka przybranego nie zsyła nam los - ono już jest, niezależnie od nas, a my postanawiamy związać jego życie z naszym. To sprawa wielkiej wagi. Dziecko przeznaczone do adopcji zostało już raz zranione przez własnych rodziców. I nie można mu tego zrobić po raz drugi, nie można go zawieść. Nasza decyzja musi być nieodwołalna.

Geny

Ludzie mówią nieraz: nie wiadomo, co takie dziecko ma w genach. Geny to... loteria. Każdemu może urodzić się syn czy córka z ciężkim defektem genetycznym. A dzieci z domu dziecka wcale nie muszą być "dziedzicznie obciążone". Wiele matek oddaje dzieci, bo są nieprzygotowane do macierzyństwa, psychicznie i społecznie. Co do tego mają geny? W ogóle to tłumaczenie wszystkiego za pomocą genów i neuroprzekaźników zaczyna chwilami przypominać farsę. Jest wyrazem dość powszechnej ludzkiej potrzeby uchylania się od odpowiedzialności.

Zresztą zaledwie 5-7 % rodzin adopcyjnych ponosi porażki wychowawcze. Mam wrażenie, że to znakomity wynik, znacznie lepszy niż w rodzinach biologicznych! Bo ludzie decydują się na adopcję świadomie. Są do roli rodziców wewnętrznie dojrzali. Można powiedzieć, że ich rodzicielstwo jest licencjonowane w ośrodkach adopcyjnych, inaczej niż biologiczne (każdy może sobie zrobić dziecko, często zupełnie nieodpowiedzialnie).

Zobowiązanie do miłości

Rodzice adopcyjni nie powinni czuć się zobowiązani do miłości. Muszą zwolnić samych siebie z obowiązku kochania i pozostawić sprawy naturalnemu biegowi. Miłość jest darem i nie sposób jej z siebie wykrzesać na siłę. Nie można pokochać na mocy decyzji.

Ale nawet jeśli nie będzie wielkiej miłości, to może być bliskość, ciepło, zaufanie, przyjaźń, szacunek. A to niemało. Już samo to, że tworzymy rodzinę, w której wszyscy się o siebie troszczą i każdy coś do tego rodzinnego ogniska dokłada, jest ogromnie cenne. Dziecko ma dom, swoje miejsce na ziemi. Swój własny dom zamiast domu dziecka.

- Ale nie było patetycznie. Było strasznie. Nie doznałam łaski miłości od pierwszego wejrzenia. Sądzę, że mały też nie był nami zachwycony. Patrzyliśmy na siebie nieufnie. Poraziła mnie przerażająca odpychająca obcość. (...) Chciałam natychmiast uciekać. Ale wiedziałam że on też się boi.

Oto człowiek!

Wyciągnęłam rękę, a on złapał mnie za palec. To był gest rozpaczy, wołanie o ratunek, chociaż nie wiem, kto bardziej potrzebował pomocy; kto miał więcej sił, by ratować. Nie uciekliśmy. Chwała Bogu.

Zobowiązanie do wdzięczności

Dziecko myśli tak: "Ktoś mnie wziął, więc powinienem być wdzięczny, powinienem się starać". W ten sposób zaciąga wobec siebie poważne zobowiązanie, któremu nie potrafi sprostać. Może nawet zacząć sprawdzać, czy rodzice będą go chcieli, nawet jeśli nie będzie się starać, jeśli zacznie zachowywać się źle. W ten sposób dzieci testują nieraz wytrzymałość rodziców, moc ich decyzji, siłę tego związku. Trzeba więc zwolnić dziecko z poczucia, że jest naszym dłużnikiem. Powiedzieć: "To my chcieliśmy cię mieć, nie poświęcamy się, nie robimy ci łaski, nie wystawiamy rachunku". Przybrane dzieci są wobec takich rachunków bardziej bezbronne. Dziecko biologiczne może powiedzieć: "Ja się na świat nie prosiłem...", a adoptowane myśli: wybrali właśnie mnie i to ja ich zawiodłem...

Prawda

Dziecko musi wiedzieć, że jest adoptowane. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Każdy człowiek ma święte prawo do tego, by znać prawdę o sobie. To nie tylko nakaz moralny. Rodzimy się, bo mamy tu - głęboko w to wierzę - jakieś zadanie do wykonania, jakąś lekcję do odrobienia. I to, że zostaliśmy porzuceni przez naszych rodziców, a potem ktoś nas adoptuje jest ważnym elementem tej lekcji. To najistotniejszy wątek naszej historii - musimy o tym wiedzieć i jakoś sobie z tym poradzić.

Jeśli rodzice nie powiedzą dziecku prawdy, to nigdy nie będą się z nim czuli swobodnie; będą musieli strzec tajemnicy. Nie da się zbudować bliskiego związku na kłamstwie. Zresztą dziecko i tak prędzej czy później dowie się prawdy, a wtedy raz na zawsze straci zaufanie do rodziców. Nawet jeśli będzie rozumiało, że oszukiwali go w najlepszych intencjach. Bo to jedne z tych intencji, którymi jest piekło wybrukowane.

- Rozumiem tę pokusę - jednym kłamstwem tak łatwo skasować tamtych rodziców, a wraz z nimi cały problem. To nęci, ale myślę, że nie wolno tak robić.(...) No, bo po co miałabym kłamać? Żeby coś ukryć? A przecież nie wstydzę się adopcji. Żeby sobie i dziecku oszczędzić przykrych rozważań? Ale to nie ułatwi mu życia. Nie odmienię tego, co już się stało. Teraz mogę tylko pomagać mu pogodzić się z tym. Jeśli nie podejmę takich rozmów, on zrozumie, że nie chcę mu pomóc. Ciężko żyć z kłamstwem. Jestem wściekła, kiedy ktoś mnie okłamuje. Nie mogę uczyć syna prawdomówności, jeśli sama będę kłamać. (...)

Prawda, nawet najtrudniejsza, zawsze jest mniej straszna od tego, co dziecko może sobie samo wymyślić, od wszystkich leków, od szukania winy w nim samym.

Rodzice biologiczni

Jeśli dziecko (na ogół jest to już młody człowiek) zechce poznać swoich naturalnych rodziców, to trzeba mu w tym pomóc. Najpierw uprzedzić, że spotkanie może być trudne. A potem, kiedy borykają się ze swymi przeżyciami, być dla niego oparciem.

Czasem sobie myślę, że może lepiej nie nazywać przybranych rodziców "rodzicami", może trafniejsze byłoby określenie "opiekunowie"? Choć z drugiej strony każdy chciałby mieć życiu kogoś, do kogo mógłby się zwracać "mamo", "tato". Więc chyba najlepiej powiedzieć: "Ja nie jestem twoim prawdziwym tatą, ale jak chcesz, możesz tak do mnie mówić. Możesz też mi mówić po imieniu albo wymyślić imię, którym tylko ty będziesz mnie nazywać". I jasno, bez ogródek: "Gdzieś jest twoja mama, która nosiła cię w brzuchu, ona cię urodziła, a ja jestem taką zastępczą mamą. Tamta nie mogła się tobą opiekować. Teraz ja będę się tobą opiekować".

- Piotruś zaczął do mnie mówić "mamo" bez żadnych oporów. Chyba jednak nie pamiętał, że ktoś inny też się tak nazywał. Ale jeszcze bardzo, bardzo długo to było dla niego słowo, imię, bez żadnych znaczeń i emocji. A przede wszystkim bez zaufania i poczucia oparcia, które sprawiają, że staje się ono najważniejszym słowem na świecie.

Ja dopiero po dwóch miesiącach odważyłam się powiedzieć do niego - "synku"

Kiedy zaczęłam czuć się matką - nie wiem.

Niepostrzeżenie.

Może wtedy, gdy wreszcie przestałam rozważać, dlaczego mnie to wszystko spotkało, a zaczęłam myśleć, dlaczego to spotkało jego?

Może wtedy, kiedy rozmawiając o dawnych czasach, powiedziałam - to było wtedy, kiedy nie mogłam urodzić Piotrka?

Wiek

Ja bym raczej adoptował starsze dziecko, które jest świadome sytuacji i w jakimś sensie, w swoim sercu, też podejmuje decyzję. Nie jest tylko pionkiem w grze. Ale można być innego zdania. Pobyt w domu dziecka prowadzi do choroby sierocej, więc adoptując niemowlę, chronimy je przed tym. Ale to znów rodzi silniejszą pokusę zatajenia prawdy. Łatwo ulec iluzji, że to nasze dziecko... A starsze dzieci też bardzo potrzebują domu. Im też można bardzo wiele dać - odzyskać utracony teren, odrobić zaległości. Myślę, że trzeba posłuchać wewnętrznego głosu i zdecydować się na dziecko, które nas chwyci za serce.

Szlachetność

Ostrzegam rodziców przed myśleniem: stworzyłem dziecku dom, jestem szlachetny, poświęcam się, działam dla dobra ludzkości. Jeśli będziemy obnosić taki wizerunek, dziecko będzie miało poczucie, że do nas nie dorasta, że nigdy nie sprosta naszym oczekiwaniom. Zresztą rodzice, którzy przypisują sobie tak szczytne motywy, będą mało odporni na trudności, jakie towarzyszą wychowaniu. Zostawią dziecku bardzo niewielki margines na popełnianie błędów, nie pozwolą mu na wyrażanie negatywnych uczuć. Będzie musiało być równie wspaniałe jak oni i może nie udźwignąć tej misji, może się przeciw przybranym rodzicom zbuntować.

Możliwy jest też inny scenariusz. Dziecko pomyśli: "Adoptowali mnie, żeby udowodnić sobie jacy są niezwykli, wspaniali. Ja im służę za dowód ich szlachetności". Niech ci, którzy czują się tacy szlachetni, pomyślą w jakiej sytuacji stawiają dziecko! I niech się z tą swoją szlachetnością schowają i spojrzą prawdzie w oczy: jeśli decydują się na wzięcie dziecka, to robią to z własnej potrzeby. Dobrze, żeby to była zwykła ludzka potrzeba przyjścia komuś z pomocą.

- W polskich domach dziecka żyje ponad dwadzieścia tysięcy dzieci.

Tam ich oczy staja się puste.

Tam umierają ich szanse.

Drzwi ośrodka adopcyjnego zatrzaskują się. Żeby wejść, trzeba nacisnąć dzwonek.

Wiem, że adopcja nie jest dobrym rozwiązaniem dla wszystkich.

Ale tych drzwi strzeże nie tylko zamek. Przed nimi stoją dwa potwory: niewiedza i strach.

Cytaty pochodzą z książki "Wieża z klocków" Katarzyny Kotowskiej, wyd. Media Rodzina

Więcej o:
Copyright © Agora SA